Joanna Jax

Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych


Скачать книгу

pójść i się przyznać. Michaił jest niewinny… – Głos Tobiasza robił się coraz bardziej płaczliwy.

      – O tak, Michaił to prawdziwe niewiniątko – prychnął. – Już zapomniałeś, jak ci zabrał buty? Ręczna robota, dobra skóra, długo wytrzymałyby nawet w lesie. A on po prostu wziął je sobie, bo tak mu pasowało, podrzucając ci w zamian jakieś dziurawe postoły. Opowiadali mi, że opłaca takiego jednego i ten mu przywozi panny z obozu żeńskiego, co to obok stoi. Podobno niejedna przeniosła się na tamten świat, taki potrafił być dla nich czuły. Los nierychliwy, ale sprawiedliwy, więc siedź na dupie i ciesz się, że trafiło na Michaiła, a nie na ciebie.

      Kuba martwił się o Tobiasza, który każdego dnia pogrążał się w coraz większej depresji spowodowanej morderstwem, jakiego dokonał. Jednak chwilami Kubie brakowało cierpliwości, miał własne zmartwienia, a największym było to, jak przetrwać w tym koszmarze. Paweł Zawiślański starał się go wspierać i również pocieszał Tobiasza, ale ten zaczynał się zachowywać jak małe dziecko. Nie potrafił sam ani ocenić żadnej sytuacji, ani też podjąć decyzji bez wcześniejszej rozmowy z którymś z nich. Dotyczyło to nawet drobiazgów. Tak jakby obawiał się, że cokolwiek sam postanowi, skończy się dla niego tragicznie.

      Kuba usłyszał kolejne skrzypnięcie drzwi i dostrzegł w oczach Tobiasza przerażenie. Jak gdyby ten obawiał się, że ktoś po niego przyszedł po to, by zadać mu pytania dotyczące zbrodni. Weszło jednak trzech mężczyzn, którzy taszczyli nieco podniszczone pianino, a za nimi wkroczył jeden z brygadzistów.

      – Jest i pianino – orzekł, stawiając instrument na drewnianym podeście.

      Na tle świeżo wypranej ogromnej radzieckiej flagi i połyskującego portretu Stalina prezentował się on dość obskurnie.

      – Siadaj, Tobiasz – nakazał Kuba, podając mu drewniany zydelek i sfatygowaną książkę z nutami. – Zagrasz to. – Potem zwrócił się do brygadzisty: – Tobiasz Morawiński będzie grał na pianinie.

      – A kto tak powiedział? – zapytał brygadzista.

      – Ja jestem kierownikiem zespołu – dumnie odparł Staśko.

      – Paniczyk będzie grał… No, niechże gra, bo robota w lesie nie bardzoż mu wychodzi.

      Tobiasz niepewnie zasiadł za pianinem, otworzył je i uderzył kilka razy w klawisze. Instrument wydał z siebie nieco fałszywe dźwięki. Był rozstrojony, ale Kuba cieszył się, że w ogóle jest, a Tobiasz będzie mógł się czymś zająć. Pozostało tylko wciągnąć do zespołu Pawła Zawiślańskiego, jako wokalistę, i cała ich trójka będzie miała zajęcie, a może nawet otrzymają od władz jakieś dodatkowe porcje jedzenia, jeśli ich program artystyczny spodoba się wizytatorowi z Irkucka.

      Tobiasz nie zwrócił nawet uwagi na nuty, tylko zaczął grać Nad pięknym modrym Dunajem. Od czasu do czasu przerywał, by rozmarzonym głosem wypowiadać zdania:

      – Wiedeń, tysiąc dziewięćset trzydziesty szósty rok. Byłem tam z Hubertem i rodzicami. Mieszkaliśmy w willi hrabiny Heleny von Trott. Moja siostra bawiła wtedy w Paryżu i planowaliśmy udać się do niej. Matka na tę okazję kupiła sobie piękną suknię i etolę z lisów, marzyła o paryskiej Olimpii, a my z Hubertem zastanawialiśmy się, jak im się urwać i wyskoczyć na jakiś kabaret.

      Kiedy skończył, zaczął następny utwór, a każdy kolejny przywoływał inne wspomnienia z miejsc, w których bywał. Ludzi, jakich poznał, czy przyjęć, w których uczestniczył.

      Mężczyźni, którzy przynieśli pianino, stali jak wmurowani i wsłuchiwali się w grę Tobiasza, nie zwracając uwagi ani na fałszywe tony, ani na jego wywody. W końcu brygadzista pogonił mężczyzn do dalszych zajęć i opuścili salkę, a Tobiasz wciąż grał i wspominał. Kuba nie przerywał mu, najwyraźniej ucieczka w przeszłość bardzo pomagała jego przyjacielowi.

      Zaczął kolejny utwór, tym razem Dla Elizy, i znowu przerwał, by snuć opowieść o swoim życiu:

      – A przy tym utworze po raz pierwszy zobaczyłem Laurę. Olśniła mnie. Zaczarowała. Miałem wiele kobiet, znałem ich setki, ale Laura była wyjątkowa. Niemal od pierwszej chwili poczułem, że jest kobietą mojego życia, i byłem gotów jej tak wiele wybaczyć…

      Kuba poczuł, jakby dostał cios w brzuch. Obraz Laury starał się zamazać w swoim umyśle, a uczucia pogrzebać na dnie duszy, ale niczego nieświadomy Tobiasz przywołał tę kobietę niczym demona. Wszystko powróciło. Uczucie, którego nie rozumiał, rozkosz, jakiej nie dało się opisać słowami, a wreszcie ból, który rozsadzał od środka. I ta udręka, gdy nie można kochać, nie wolno dotknąć i poczuć w końcu ukojenia, bo ta jedyna należy do przyjaciela. Do człowieka, któremu Kuba tak wiele zawdzięczał. Laura Przebindowska znajdowała się daleko od tego miejsca, dzieliło ich niemal pół świata, ale nagle jakby zjawiła się w zimnej drewnianej budzie. Patrzyła ciemnymi oczami, uśmiechała się szelmowsko, a wreszcie cicho jęczała w ekstazie. Nie prosił, by się ponownie pojawiła, nie chciał, żeby kolejny raz zawładnęła jego duszą, nienawidził siebie za to uczucie, a jednak przybyła. Jak nieproszony gość, jak wyrzut sumienia.

      Usłyszał huk zamykanego pianina i szloch Tobiasza. Ocknął się nagle i podszedł do przyjaciela. I jak zawsze, gdy jego towarzysza dopadały demony, położył mu dłoń na ramieniu i powiedział ciepło:

      – Jeszcze będzie pięknie. Odzyskasz swoje dawne życie i na powrót będziesz miał przy boku swoją żonę.

      Kuba miał nadzieję, że właśnie tak się stanie. I że jego życie także kiedyś stanie się piękną przygodą. Z jednym wyjątkiem – nie będzie w nim Laury i pod tym względem czuł się bardziej przegrany niż Tobiasz Morawiński. W tej kwestii nadziei nie było już żadnej.

      Tobiasz podniósł wzrok i powiedział zrezygnowanym głosem:

      – Ona mnie nigdy nie kochała… Ani przed ślubem, ani po nim. I nie wiem, co było gorsze: czy lepiej nie mieć jej wcale, czy żyć ze świadomością, że kocha innego.

      – Co ty wygadujesz, przyjacielu? – Kuba prychnął, niby od niechcenia, ale czuł, jakby za chwilę serce miało mu wyskoczyć z piersi.

      – Tak, Kuba. Na mnie nigdy nie patrzyła tak, jak na niego.

      – Litości, wmawiasz sobie jakieś dziwne rzeczy! A na kogo niby miałaby patrzeć inaczej? – Kuba starał się, by jego głos brzmiał beztrosko, ale sam słyszał, jak mu się łamie przy każdym wypowiadanym słowie.

      – Na ciebie… – wyszeptał Tobiasz, po czym wstał z zydelka i wyszedł z baraku świetlicy.

      A więc Tobiasz wiedział? Jak długo miał świadomość, że jego i Laurę coś łączyło? Teraz on poczuł się podle, chociaż nie zrobił nic, co mogło urazić jego przyjaciela. Kiedy Laura do niego przyjechała, potraktował ją z niespotykaną dla siebie brutalnością, nie splamił się romansem z żoną przyjaciela, a jednak dręczyły go niewymowne wyrzuty sumienia. I wciąż kołatały mu w głowie słowa Tobiasza: „Czy lepiej nie mieć jej wcale, czy żyć ze świadomością, że kocha innego”. Kuba wcale nie był pewien uczuć Laury. Gdyby go kochała, to on zostałby jej mężem, bez względu na stan posiadania. Najpewniej Laura pragnęła mieć to, czego mieć nie mogła. Gdyby został jej kochankiem, nie zważając na zażyłość z Tobiaszem, rychło na horyzoncie pojawiłby się kolejny mężczyzna. Kolejna góra do zdobycia – jak niekiedy mawiała Laura. Nienawidził jej za to. I kochał do szaleństwa za całą resztę.

      Tak bardzo chciał o niej zapomnieć, wymazać z serca, duszy i umysłu. Pragnął pewnego dnia obudzić się wolny od tego uczucia. Chciał… i nie potrafił sprawić, by tak się stało.