Błażeja kozik. Nikt nie zwrócił uwagi, gdy przycupnęła między tobołkami, by bawić się swoją lalką Jadźką.
Pod wieczór powróciła na miejsce koło swojej matki i wzięła w dłonie kawałek czerstwego chleba, którego zapas tego dnia właśnie się skończył pani Domosławskiej. Kobieta była nieco przerażona, że do końca podróży będą musiały zadowolić się jedynie przynoszoną w wiadrach śmierdzącą zupą.
Powoli nadchodził zmierzch, a wpadające przez niewielkie okienko dzienne światło coraz słabiej oświetlało wagon. Zimny podmuch wiatru sprawił, że ludzie zaczęli zakładać na siebie swetry albo przykrywali się kocami. I nagle rozległ się ryk syna Pieczarkowskiej:
– Co jest? Mamo, poświeć, bo mi chyba myszy sweter zeżarły!
– Co ty mi znowu dudzisz, Jędrek? Tutaj wszystkie myszy z głodu zdechły. – Zarechotała dróżnikowa, ale zapaliła nędzny ogarek, by sprawdzić, co się stało.
W istocie gruby sweter jej syna prezentował się jak łachman. Cały był podziurawiony, a włóczka spruta. Nawet nie dało się go założyć, bowiem trudno było odgadnąć, gdzie owo odzienie ma rękaw, a gdzie miejsce na wsunięcie głowy.
– I co żeś zrobił z tym swetrem? Nowiuśki ci udziergałam, cholerniku.
– Mama, przecież mówię dla mamy, że mi go myszy zeżarły – bronił się chłopak.
– Ja ci dam myszy! Żeś coś majstrował cały czas przy nim i żeś zmajstrował, że caluśki spruty. – Pieczarkowska była coraz bardziej zła.
– To ten mały gorzki bachor się kręcił przy naszym tobołku. – Wskazał oskarżycielsko palcem na Nelę.
– No, proszę nie zrzucać winy na niewinne dziecko. – Stary Morawiński stanął w obronie dziewczynki, która wciąż bawiła się Jadźką i nie zwracała uwagi na otoczenie.
Autorytet dziedzica był ponad wszystko i żona dróżnika już nie chciała słuchać dłużej tłumaczeń syna. Wyciągnęła z tobołka gruby skórzany pas i zaczęła okładać nim chłopaka. A gdy udzieliła mu już lekcji wychowawczej, odłożyła pasek z powrotem i westchnęła:
– Gdyby tu był twój ojciec, przez tydzień na rzyci byś nie usiedził.
Jędrek już przestał się odzywać, żeby kolejny raz nie oberwać. Wiedział dobrze, że to sprawka tej małej piegowatej gówniary, ale nie wiedzieć czemu, wszyscy jej bronili mimo codziennych psikusów, które robiła.
Błażej Piotrowski przeczuwał, że jeśli ktoś oskarża Nelę o jakąś szkodę, to zapewne ma rację. Dziewczynka bowiem mimo całego swojego uroku była wyjątkowo niesforna. Dotknął odruchowo kieszeni i spostrzegł, że jego kozik zniknął. Poczerwieniał ze złości na gówniarę, chociaż w panującym mroku i tak nikt by tego nie zauważył.
– Chodź no, Nelka, do mnie na chwilę. Bajkę tobie opowiem – powiedział niewinnie.
Dziewczynka niemal od razu porzuciła Jadźkę i wgramoliła się Błażejowi na kolana. Uwielbiała, jak chłopak opowiadał jej bajki, chociaż mama jej powiedziała, że sam je wymyśla, bo durne są aż strach. Na przykład o kocie bez jednego oka i jednej nogi, za to z ogonem jak u lisa, którym to ściąga jedzenie ze stołu.
– Oddej dla mnie ten kozik, pókim dobry, zołzo – szepnął jej do ucha.
– Schowałam go w naszym tobołku – odpowiedziała beztrosko.
– To teraz pójdziesz i go przyniesisz – wysyczał.
– Nie pójdę, bo przecież ciemno jest i nic nie widać. – Wzruszyła ramionami.
Błażej więc opowiedział jej bajkę o psotnym koziku, co w nocy dziewczynkom warkocze obrzyna, a ich lalkom wydłubuje oczy. Może nie było właściwe snucie podobnych opowieści małej dziewczynce, ale pół godziny później Błażej odzyskał nóż.
10. Wilno, 1940
– A coś ty mi za lafiryndę naraił? – szepnął konspiracyjnie Aristow do Potopka. – Zaraziła mnie francą. Mówiłem ci, że mają być porządne, a nie jakieś latawice, co to dają każdemu, kto im zaproponuje trochę pieniędzy. Takie to ja mogę mieć bez twojej pomocy.
Potopek wystraszył się. Boris Aristow był naprawdę wściekły. Jednak stary kelner nie spodziewał się, że ze Stefy Podbiegówny jest aż taka latawica i poczęstuje Aristowa chorobą weneryczną.
– Przepraszam – bąknął. – Ona z takiej porządnej rodziny…
Aristow prychnął.
– Przecież ona gorzej mówi po polsku niż ja. Zawija jak folwarczna dziewka.
Potopek milczał. Czekał, aż Aristow nieco się uspokoi. Pal licho te cholerne deputaty, ale przecież mógł go wsadzić do więzienia albo posłać do gułagu.
– No więc? Jak będzie, Potopek? – zapytał.
– Jest taka jedna… Piękna kobieta, jak malowanie. Elżbieta Ratajska. Ale jej mąż, sędzia, siedzi u was, na Łukiszkach. Jakby jej tak pomóc tego męża wyciągnąć z więzienia, toby jej wdzięczność nie znała granic – wydukał Potopek, chwytając się ostatniej deski ratunku. A była to żona sędziego.
Aristow przymknął powieki. Już jedna w zamian za ocalenie męża chodziła z nim do łóżka. A potem odeszła. Chciał, żeby go kochała, a okazało się, że wzbudził w niej jedynie nienawiść. Nie miał pojęcia, dlaczego chciał to sobie zrobić i ponownie powtórzyć podobną grę. Jakiś ośli upór powodował, że wciąż zdawało mu się, iż zmusi kogoś do miłości. Jeśli nie udało się z Niną, mogło się udać z piękną Ratajską. Poczuł podniecenie. Być może nawet nie na myśl, że ponownie wcieli się w romantycznego kochanka i uczynnego przyjaciela, ale dlatego, iż miał ochotę znowu poczuć władzę absolutną. I pragnął, by tym razem nikt tego nie zepsuł.
Niekiedy myślał sobie, jak wiele straciła Nina. A mogła mieć wszystko. Spokój, jedzenia w bród i wygodnie życie. Teraz zapewne podąża jakimś zatęchłym pociągiem, by pewnego dnia wysiąść na kompletnym pustkowiu, gdzie, tak samo, jak na początku wieku, ludzie żyli w ziemiankach i spali na klepiskach. W miejscu, gdzie zapomniano o ludziach. O tym, że w ogóle tam są.
– Poznaj mnie z nią, może jej pomogę. – Aristow oblizał wargi.
Pięknej żony sędziego nie trzeba było zbyt długo namawiać na spotkanie z człowiekiem, który chciał pomóc jej mężowi. Zaprosiła Potopka wraz z Aristowem do siebie i nawet posprzątała na tę okoliczność, by podjąć gościa niemalże z honorami. Co prawda na stole pojawiła się bardzo skromna kolacja, ale nie zabrakło kryształowej karafki z wódką.
Aristow pomyślał, że Elżbieta Ratajska jest prawie tak urodziwa, jak Nina Korcz, chociaż może zbyt szczupła jak na jego gust. Wdzięczył się do niej i obiecywał pomoc. Cokolwiek ta zdesperowana kobieta chciała usłyszeć, padało z jego ust. Spędzili miło wieczór i Aristow zapowiedział się na następny dzień. Przyrzekł, że dowie się wszystkiego, co dotyczyło sędziego Ratajskiego i dołoży wszelkich starań, by pomóc mu wyjść z więzienia.
Elżbieta Ratajska była cała rozpromieniona. Oczy jej błyszczały, rumieńce wystąpiły na policzki i Potopek stwierdził, że teraz wygląda dokładnie tak jak przed wojną, gdy przychodziła z mężem do Zacisza. Lubił wtedy na nią patrzeć. Jak tańczyła z gracją w ramionach tego dziwkarza, gdy wkładała małe kąski potraw do ust i przeżuwała je, ani na chwilę ich nie otwierając. Prawdziwa dama. Marzyło mu się wówczas, żeby tak spędzić z nią chociaż jeden wieczór, posłuchać jej subtelnego głosu i popatrzeć