Edward Augustyn

Jan Paweł II i Ojciec Pio Historia niezwykłej znajomości


Скачать книгу

na uczelniach, ale i na ulicy, i w pociągach – dwaj krakowscy księża trafiają do San Giovanni Rotondo.

      Kościół i klasztor kapucynów w San Giovanni Rotondo pod koniec lat 40. ubiegłego wieku

      Tuż po przyjeździe mieli okazję po raz pierwszy zobaczyć Ojca Pio na wieczornym nabożeństwie. „I wtedy mogłem zamienić z nim kilka słów” – napisze Wojtyła. Nie wiemy, o czym rozmawiali. Być może było to ledwie kilka słów przywitania. Czy stygmatyk zapytał o sytuację w ich ojczystym kraju? Nie można i tego wykluczyć. Gdy kilka lat później przyjedzie do Ojca Pio inny Polak – poeta Aleksander Wat – zakonnik już przy przywitaniu zapyta go: „No i jakżeście się tam, w Polsce, pozbyli tych Rosjan?”. Sprawy tego świata wcale nie były mu obce, spotykając się z ludźmi, interesował się ich problemami. Ale jak w tym wypadku było naprawdę i czego dotyczyła rozmowa z młodym księdzem Wojtyłą, nigdy się już nie dowiemy.

      Z całą pewnością natomiast wiemy, że polscy księża znaleźli nocleg na przeciw kapucyńskiego kościoła, w domu Marii Basilio, duchowej córki Ojca Pio, która wynajmowała pielgrzymom pokoje gościnne. Mogli z okien patrzeć na nieodległy plac budowy – rozpoczętej nieledwie rok wcześniej – wielkiego szpitala, o którym od lat marzył Ojciec Pio. Widzieli to, co się dzieje na kościelnym placu, poczuć atmosferę tego miejsca, w którym po latach wojny odradzał się ruch pielgrzymkowy z wszystkimi jego zaletami i wadami. Obserwowali tłum wiernych, który wielką falą wypłynął z kościoła i kłębił się wśród straganów z dewocjonaliami i zdjęciami stygmatyka. Patrzyli na setki jego czcicieli koczujących całą noc przed klasztorem. Słyszeli ich śpiewy i okrzyki, widzieli, jak wpatrują się w okno na piętrze z nadzieją, że jeszcze raz, choćby na chwilę, pojawi się w nim „ich święty”. Trwało to długo, do późnych godzin, póki Ojciec Pio nie ukazał się wreszcie w oknie, nie pobłogosławił pielgrzymów i nie powiedział im przez megafon „Buona notte”…

      Następnego dnia wczesnym rankiem księża Wojtyła i Starowieyski znów pojawili się w kościele, by uczestniczyć w odprawianej przez stygmatyka przy bocznym ołtarzu mszy, która – jak napisał we wspomnieniu Jan Paweł II – „trwała długo i w czasie której widziało się na Jego twarzy, że On głęboko cierpi.

      Widziałem Jego ręce sprawujące Eucharystię – miejsca stygmatów były przesłonięte czarną przepaską, to pozostało dla mnie jako niezapomniane przeżycie”. Pozostało na zawsze. Po ponad pół wieku schorowany, cierpiący papież, z wysiłkiem przyklękający przy ołtarzu, z trudem utrzymujący w ręku hostię, miał jeszcze przed oczami tamtą mszę. „To pierwsze spotkanie uważam za najważniejsze i za nie w szczególny sposób dziękuję Opatrzności” – napisał w 2002 roku.

      Po każdej mszy świętej Ojciec Pio spowiadał w zakrystii mężczyzn. Również ksiądz Wojtyła uklęknął przed nim, by wyznać grzechy. Ten fakt przywołał w kazaniu podczas kanonizacji stygmatyka: „Ojciec Pio był szczodrym rozdawcą Bożego miłosierdzia, gotowym służyć wszystkim rozmową, kierownictwem duchowym, a w szczególności udzielać sakramentu pokuty. Mnie także w latach młodzieńczych spotkał przywilej skorzystania z tej jego dyspozycyjności dla penitentów”. A w przekazanym kapucynom wspomnieniu wyznał: „Przy spowiedzi Ojciec Pio okazał się spowiednikiem mającym proste, jasne rozeznanie i do penitenta odnosił się z wielką miłością”.

      Spowiedź przyszłego papieża u mistyka, który czytał w myślach, jak i całe ich spotkanie z 1948 roku, rozpalały wyobraźnię wielu i były pożywką dla przeróżnych domysłów. W kilka dni po pamiętnym 13 maja 1981 roku prasę włoską obiegła plotka, jakoby podczas tej rozmowy Ojciec Pio przepowiedział Karolowi Wojtyle pontyfikat i męczeństwo. Informację taką podał nawet oficjalny biuletyn włoskich kapucynów. Na pierwszych stronach gazet pojawiły się tytuły: „Będziesz papieżem we krwi – powiedział mu Ojciec Pio”, „Przepowiednia Ojca Pio na temat zamachu na Wojtyłę”, „Ojciec Pio do Wojtyły: będziesz papieżem lecz przez krótki czas”. Jednak, jak to często bywa przy sensacyjnych doniesieniach, tak i teraz okazało się, że nikt nie potrafi wskazać wiarygodnego źródła tych rewelacji, a wszyscy powołują się na kogoś, kto „sam nie widział, ale słyszał od innych”. Najlepiej więc było zapytać samego zainteresowanego. Jan Paweł II kilkakrotnie i przy różnych okazjach odniósł się do tych pogłosek i za każdym razem je dementował – czy to z uśmiechem, czy całkiem na poważnie. Wieloletni przyjaciel Wojtyły, bp Andrzej Deskur był świadkiem jednego z takich dementi. Na pytanie, czy Ojciec Pio przepowiedział mu męczeństwo i pontyfikat, Jan Paweł II zdecydowanie odparł: „Nie, to absolutnie nie jest prawda. Z Ojcem Pio rozmawiałem tylko o jego stygmatach. Zapytałem go, który ze stygmatów sprawia mu największy ból. Byłem przekonany, że to ten w sercu. Ojciec Pio bardzo mnie zaskoczył, mówiąc: «Nie, najbardziej boli mnie ten na ramieniu, o którym nikt nie wie i który nawet nie jest opatrywany»”.

      Zaskakujące wyznanie. Nie wiemy, czy ta rozmowa odbyła się już pierwszego dnia, tuż po przyjeździe Polaków do San Giovanni Rotondo, czy nazajutrz po spowiedzi. O wiele ciekawsza byłaby odpowiedź na pytanie, dlaczego Ojciec Pio uznał za właściwe wyznać tę tajemnicę nieznanemu, przypadkowo spotkanemu, młodemu księdzu z Polski? O ranie ramienia nie mówił nikomu: ani przełożonym, ani lekarzom, ani nawet swym najbliższym córkom duchowym. O istnieniu tego „stygmatu” dowiedziano się dopiero w 1971 roku podczas inwentaryzacji osobistych rzeczy po zmarłym przed trzema laty stygmatyku. Wtedy to brat Modestino Fucci zauważył na jednym z podkoszulków „widoczny, okrągły ślad krwawej wybroczyny, o średnicy około dziesięciu centymetrów, na prawym ramieniu, blisko obojczyka”. „Ukryty stygmat” Ojca Pio okazał się zgodny z rozkładem plam na Całunie Turyńskim oraz starodawną modlitwą św. Bernarda z Clairvaux do „rany na ramieniu Chrystusa, zadanej Mu przez najtwardsze drzewo krzyża”. Karol Wojtyła poznał ten sekret już w 1948 roku.

      Teraz już dobrze

listy Biskupa woj tyły do oj ca piow sprawie wandy półtawskiejrok 1962

      Doktor Wanda Półtawska – przyjaciółka i współpracownik Karola Wojtyły

      „Pan Bóg daje człowiekowi tyle siły, ile mu trzeba” – napisał jej w jednym z listów. Tej jesieni słowa Brata nabrały szczególnego znaczenia. 17 października 1962 roku ostry ból dopadł ją, gdy jechała przez Kraków tramwajem. Wcześniej bolało zawsze w nocy. Po dwóch tygodniach lekarze stawiają diagnozę. W Ravensbrück poddawano ją okrutnym eksperymentom medycznym, ale przeżyła. Rany na ciele i duszy powoli się wygoiły. Teraz umrze z powodu jakiegoś „twardego, okrężnego nacieku z owrzodzeniem”, jak napisali w diagnozie, choć ona wie, że to nowotwór. Też jest lekarzem. Nie chce operacji, bo wie, jak żyją ludzie ze sztucznym odbytem. Nie chce kalectwa i upokorzeń. Ma czterdzieści lat, czworo dzieci, kochającego męża, stresującą pracę z chorymi psychicznie i alkoholikami, a w ostatnich dniach jeszcze przeprowadzkę do nowego mieszkania na głowie. I ma Brata.

      Przyjaźń księdza Wojtyły z rodziną Półtawskich była wyjątkowa, o czym tak naprawdę dowiedzieliśmy się dopiero z opublikowanego po śmierci papieża pamiętnika pani Wandy. Był dla niej nie tylko duchowym kierownikiem i opiekunem. Była dla niego nie tylko doradcą i współpracownikiem. Połączyła ich nie tylko wspólna idea troski o życie, szczególnie dzieci jeszcze nienarodzonych. On był jej Bratem, ona jego Siostrą. Nie ma w tych słowach przesady. Karol Wojtyła wiedział, jakie jest prawdziwe znaczenie każdego wypowiadanego słowa. W przyszłości, jako Jan Paweł II, napisze w Liście do kobiet o roli, jaką w życiu każdego człowieka – w tym także kapłana – odgrywa kobieta: matka, siostra, współpracownica. Wiele razy będzie mówił