Diana Palmer

Zaopiekuj się mną


Скачать книгу

– roześmiała się, zdziwiona, że był takim normalnym człowiekiem i że go znienawidziła, nie poznawszy go.

      – Więc co robisz, mleczarko, nad jeziorem?

      Płacę za wszystkie dotychczas popełnione błędy, pomyślała.

      – Jestem na wakacjach z zaprzyjaźnioną osobą – powiedziała.

      – Rodzaju męskiego czy żeńskiego? – Uśmiechnął się.

      – Żeńskiego, oczywiście – powiedziała z oburzeniem.

      – Co ma znaczyć owo „oczywiście”? – Roześmiał się głośniej. – Była pani chowana pod kloszem?

      – W pewnym sensie. Ludzie z prowincji… Cóż, nie jesteśmy światowcami.

      – Skąd pani pochodzi?

      – Z Teksasu. – Uśmiechnęła się nie wiedzieć dlaczego.

      – Skąd dokładnie?

      – Z okolic Austin – odpowiedziała bez zastanowienia; nie zdążyła ugryźć się w język.

      – Więc rodzina hoduje bydło?

      – Mój ojciec – sprostowała. – Ma pięćset krów. Większość musiał sprzedać z powodu suszy. Nie jesteśmy bogaci – dodała. – Kiedy byłam mała, ojciec robił wszystko, żebym nie chodziła głodna i bosa.

      – Cierpiała pani z tego powodu? – zapytał.

      – Tak. – Objęła się ramionami, jak gdyby nagle poczuła chłód. – A pan jak zarabia na życie? – zapytała niby obojętnie.

      Jego ogorzała twarz zachmurzyła się, a niewidzące oczy zwęziły. Zaciągnął się głęboko papierosem.

      – Byłem pilotem.

      Spojrzała uważnie. Z premedytacją okłamywał ją.

      Dlaczego? – zapytała się w duchu.

      – Jakimi samolotami pan latał?

      – Niewypróbowanymi. – Ponownie się uśmiechnął.

      – Był pan oblatywaczem? – zapytała i nagle dotarło do niej, że testował te samoloty, które sam konstruował; niebezpieczne zajęcie i pewnie nie musiał tego robić.

      – Otóż to. – Wypuścił kłąb dymu. – Nie warto o tym mówić, to przeszłość. Nie będę już tego więcej robił. Muszę znaleźć sobie nowy zawód.

      – Potrafi pan coś jeszcze oprócz latania? – nie spuszczała z niego wzroku. Usiadła na przewróconym pniu drzewa.

      – Myślałem, że mógłbym napisać książkę na temat samolotów. Wiem o nich chyba wszystko… A przynajmniej tyle, że mam czym się podzielić z czytelnikami.

      – Pilot oblatywacz, który chce zostać pisarzem… – stwierdziła z rozbawieniem. – Potrafi pan pisać?

      – Potrafię prawie wszystko, co zechcę, moja panno – odpowiedział z wyższością, zwróciwszy twarz w jej kierunku. – Jest pani impertynencką smarkulą.

      – Skąd pan wie, że jestem smarkulą?

      – Poznaję po głosie. Podejrzewam, że jeszcze niedawno była pani nastolatką.

      – Zgadza się. Mam dwadzieścia dwa lata. Prawie dwadzieścia trzy.

      – Dwadzieścia dwa. – Uniósł do ust papierosa. – Magiczny wiek. Cały świat stoi przed człowiekiem otworem, żadnych barier na drodze.

      – Nie odnoszę takiego wrażenia – rzuciła.

      – Proszę poczekać, aż dożyje pani mojego wieku, moja mała, wtedy pogadamy.

      Popatrzyła na jego czuprynę, na przyprószone siwizną ciemne włosy.

      – Nie przypuszczałam, że z pana taki relikt przeszłości. Moim zdaniem nie osiągnął pan jeszcze pięćdziesiątki.

      – Co? Mam zaledwie czterdzieści lat, do cholery! Dałbym radę facetom młodszym ode mnie o połowę.

      Nie wątpiła w to. Jego muskularne ciało nie miało ani grama zbędnego tłuszczu. Musiał być bardzo silny.

      – Na piechotę czy na motorze? – zażartowała.

      – Do diabła z panią! – Jego głęboki śmiech zawisł w ciszy przerywanej jedynie pluskiem fal, które miarowo uderzały o kamienisty brzeg.

      – Widzę, że brak panu manier.

      – Topiono mniej bezczelne kobiety.

      – Pan je topił?

      – Nigdy nikt tak mnie nie prowokował.

      – Może lepiej już pójdę, zanim ucieknie się pan do przemocy.

      – Nie najgorszy pomysł. Czy już jest ciemno?

      – Prawie. – Słońce chowało się właśnie za wysokimi drzewami, a prześwitujące przez korony drzew promienie połyskiwały srebrzyście na coraz spokojniejszej tafli jeziora.

      – Młoda kobieta nie powinna wałęsać się tutaj sama po ciemku – upomniał ją.

      – A pan?

      – Nie spodziewam się, że ktoś mnie zaatakuje, mylnie wziąwszy za kobietę – powiedział żartobliwie.

      Patrząc na jego potężne ciało, Kate także w to wątpiła. Zachichotała cicho.

      – Dlaczego pani się zaśmiała?

      – Wyobraziłam sobie, że ktoś mógłby tak się pomylić i naprawdę wziąć pana za kobietę.

      – Rozumiem! – odparł i roześmiał się głośno. – Niechże pani idzie do domu.

      – A pan znajdzie drogę do siebie?

      – Martwi się pani, że się potknę i wpadnę do jeziora?

      – Podobno jest bardzo głębokie całkiem blisko brzegu.

      – Nie widzę dopiero od tygodnia, ale nie jestem całkiem bezradny. Mam na swoim koncie nawet niewielkie sukcesy… Wypaliłem parę dziur w fotelu, wpadłem na zamknięte drzwi i nadepnąłem psu na ogon, ale… co, u diabła, tak panią śmieszy?

      – Sposób, w jaki pan opowiada. Nie śmieję się z pana… współczuję pańskiemu biednemu psu!

      – Biednemu psu, dobre sobie! To sześćdziesięciokilogramowy owczarek!

      – Mimo wszystko. Kto pana zaprowadzi do domu? Nie ma pan nawet laski…

      – Mam służącego imieniem Yama, który z reflektorem i siecią rybacką będzie przeszukiwał dno, jeśli nie wrócę do domu o zmierzchu. Bardzo dobry chłopak, ten Yama. Nie to, co paru innych wiernych przyjaciół, którzy pouciekali z podkulonymi ogonami, kiedy dowiedzieli się, że straciłem wzrok.

      – Więc nie byli tacy wierni – zauważyła. – Czy pan wie… czy ma pan szansę na odzyskanie wzroku?

      Wziął głęboki oddech, Kate czekała w napięciu.

      – Tak, całkiem sporą… Może nawet obejdzie się bez interwencji chirurgicznej. Żaden lekarz nie umie jednak przewidzieć, kiedy znowu nacieszę wzrok zachodem słońca. To może potrwać dni, tygodnie, a nawet miesiące… a może też nie nastąpić nigdy. Wskutek uderzenia doznałem silnego urazu nerwu wzrokowego.

      – Nie widzi pan zupełnie nic?

      – Ciemne punkty. Cienie.

      Kate przełknęła łzy. Bała się rozpłakać na głos.

      – Chyba już pójdę do domu.

      – Ma