le>Charlene Sands
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Adam Chase miał pełne prawo poznać swoją córeczkę.
Sprawa była oczywista, ale Mię wciąż ogarniały wątpliwości. W końcu podjęła decyzję i bladym świtem wybrała się na Monnlight Beach. Szła brzegiem morza z japonkami w ręku, a piasek przesypywał jej się między palcami stóp. Było chłodniej, niż się spodziewała, a znad morza nadpłynęła mgła, osnuwając plażę niczym całun. Czy to był jakiś omen? Może nie powinna była tu dziś przychodzić? W pamięci stanęła jej drobna twarzyczka o cudownie różowych policzkach i wargach. Jej pierwszy dziecięcy uśmiech natychmiast chwycił Mię za serce.
Rose. Tylko ona została Mii po ukochanej siostrze, Annie.
Spojrzała na ocean. Tak jak się spodziewała, między falami dostrzegła sylwetkę pływaka. Światowej sławy architekt, zagorzały samotnik i zawołany pływak Adam Chase bywał tu wcześnie rano, bo później plaża była zbyt zatłoczona.
Chłodna bryza potargała Mii włosy i pokryła ramiona gęsią skórką. Zadygotała z chłodu, ale też z powodu spoczywającego na jej barkach ciężaru. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jej obawy są jak najbardziej uzasadnione.
Co powie ojcu Rose, kiedy go w końcu spotka? Przygotowała sobie kilka opcji, ale żadna nie wydawała się odpowiednia. Tymczasem pływak zbliżał się do brzegu. Mia starannie oceniła odległość, by przeciąć mu drogę, akurat gdy wyjdzie z wody. Teraz, kiedy dotarł na płyciznę i stanął, miał bary szerokie jak wiking. Ruszył w jej stronę długimi krokami, demonstrując atletyczną budowę. Te kilka zdjęć, które wygrzebała, szukając informacji o nim, nie oddawały mu sprawiedliwości. W rzeczywistości był dużo wyższy i przystojniejszy.
Potrząsnął głową, strącając krople wody z rozjaśnionych słońcem włosów. Zauroczona tym widokiem, nie zauważyła stłuczonej butelki, na wpół zagrzebanej w piasku, i nastąpiła na nią całą stopą. Zabolało, a krew pojawiła się niemal natychmiast. Mia przyklękła na piasku.
– Skaleczyłaś się? – Zatroskany głos pływaka rozległ się tuż za jej plecami.
– Tak – potwierdziła. – Stanęłam na szkle.
Wziął ją za rękę i ułożył palce na stopie.
– Uciskaj tutaj. Zaraz wracam.
– Dzięki.
Pod uciskiem krew przestała płynąć, a pieczenie osłabło. Zerknęła na pływaka, który oddalał się truchtem. Z tyłu był równie atrakcyjny jak z przodu. Na widok długich opalonych nóg i smukłych bioder westchnęła tęsknie. Nie tak miało wyglądać spotkanie, ale skoro samo wyszło…
Wrócił po chwili, niosąc biało-granatowy ręcznik plażowy, i przyklęknął obok niej.
– Założę opatrunek. To powinno zatrzymać krwawienie.
Dotykał jej ostrożnie i fachowo, jakby należało to do jego codziennych zajęć. Była pełna podziwu dla jego umiejętności.
– Znasz się na tym.
– Przez trzy lata pracowałem jako ratownik. – Odsłonił w uśmiechu białe zęby. – Mam na imię Adam.
– Mia – przedstawiła się.
– Miło cię poznać, Mia.
– I ciebie.
Kiedy skończył, ciasno owinięta stopa przypominała ogórek, ale przynajmniej nie krwawiła, choć chodzenie było mocno utrudnione.
– Mieszkasz gdzieś blisko?
– Nie bardzo.
Adam przysiadł na piętach i zastanawiał się przez chwilę.
– To duża rana. Powinien ją obejrzeć lekarz.
– Chyba tak.
Próba podparcia się na zranionej stopie okazała się zbyt bolesna.
– Posłuchaj… Mieszkam niedaleko. – Wskazał najbliższy widoczny dom. – Nie jestem niebezpieczny i mam odpowiednie środki, żeby odpowiednio opatrzyć tę ranę.
Poza nimi na plaży nie było nikogo. A skoro przyszła tu, by go poznać…
Wiedziała tylko tyle, że ceni sobie swoją prywatność, nieczęsto gdzieś bywa, no i jest ojcem Rose. Tego, czego o nim nie wiedziała, było znacznie więcej i chętnie uzupełniłaby te braki. W końcu przyszłość Rose była najważniejsza.
– Chyba dam się namówić.
Co prawda, nikt nie znał celu jej dzisiejszej wycieczki. Rose została pod opieką swojej prababci. Gdyby jej nowy znajomy zamierzał coś złego, nieprędko by do niego trafili…
Kiedy wziął ją na ręce, instynktownie objęła go za szyję.
– Wygodnie ci?
Niezdolna wydobyć z siebie głosu, tylko kiwnęła głową.
– Dobrze – odparł. – Tak będzie najszybciej.
– Dziękuję – szepnęła.
Odprężyła się trochę, ale stopa zaczęła pulsować boleśnie i kilka kropli krwi spadło na jasny piasek.
– Boli? – spytał.
– Boli – przyznała. – Okropnie mi głupio.
– Niepotrzebnie. – Dążył przed siebie długimi krokami.
Dom okazał się przestronny, nowoczesny, z pięknym widokiem na ocean, przynajmniej dwa razy większy od jej apartamentu w Santa Monica.
– Jesteśmy – powiedział.
– Może zostańmy tutaj… – Wskazała obszerne patio.
– Cóż, jeżeli tu czujesz się bezpieczniej… – Mrugnął szelmowsko.
– Nie o to chodzi.
– Nie? – Z uśmiechem uniósł ładnie ukształtowaną brew.
– Nie chciałabym ci niczego pobrudzić krwią. Masz pewnie jakieś cenne dywany…
– Dywany? – Uśmiechnął się szerzej. – Na szczęście ani jednego.
Wniósł ją do obszernego, wyłożonego marmurem holu, z którego na górę prowadziły kręcone schody. Dom był godny właściciela.
Ruszyli na górę.
– Dokąd idziemy? – spytała, zaniepokojona.
– Apteczka jest w mojej łazience. Mary wyszła po zakupy, więc nam jej nie przyniesie.
– Mary to twoja dziewczyna?
– Gospodyni – poprawił.
– Och… Długo tu mieszkasz? – Pospiesznie zmieniła temat.
– Dosyć.
– Dom jest wspaniały. Sam go urządzałeś?
– Z małą pomocą.
Grzecznie, ale wymijająco.
– Przykro mi, że zajmuję ci czas. Na pewno masz ciekawsze zajęcia.
– Jak już mówiłem, byłem kiedyś ratownikiem.
Rzeczywiście, już o tym wspominał.
Adam posadził Mię na brzegu wanny. Zdawał sobie sprawę, że spod długich, czarnych rzęs zielone jak wiosenna łąka oczy o kształcie migdałów śledzą każdy jego ruch. Nie miała makijażu, a jej uroda wydawała się całkowicie naturalna. Podobały mu się delikatne rysy, usta w kształcie serca i miękka skóra o ciepłym, brzoskwiniowym odcieniu.
– Poczekaj chwilę, włożę coś i znajdę okulary.
Wrócił w znoszonym T-shircie i okularach w drucianych oprawkach. Przygotował potrzebne środki opatrunkowe: gazę, bandaż, wodę utlenioną, maść z antybiotykiem i zsunął okulary na czubek nosa.
– Gotowa?
Pokiwała głową, a on delikatnie odwinął ręcznik.
– Chciałbym się lepiej przyjrzeć tej ranie.
– Naprawdę