Charlene Sands

Kocham Adama


Скачать книгу

obejrzeć skaleczenie. – Pomógł jej usadowić się tak, że stopa zwisała nad umywalką.

      Szorty i koszulka bez rękawów raczej odkrywały, niż zakrywały opalone ciało. Nogi miała długie i smukłe jak tancerka i dopiero teraz, kiedy siedziała tak blisko, dostrzegł pełnię jej urody. Złapał się na tym, że obserwuje ją w lustrze.

      – Byłeś w UCLA? – spytała, spoglądając na jego wypłowiałą, uniwersytecką koszulkę.

      – Tak. Zrobiłem tam licencjat.

      Od czasu, kiedy był ratownikiem, upłynęły całe lata. Nigdy wcześniej nie miał żadnych wątpliwości. Udzielał pierwszej pomocy setki razy, nawet kiedyś reanimował sześćdziesięciolatka z zawałem. Mężczyzna przeżył i kilka lat później zlecił mu zaprojektowanie domu na Riwierze Francuskiej. To był pierwszy z jego wielkich projektów.

      Mia zadawała mu strasznie dużo pytań. Już kiedyś ktoś próbował przeprowadzić z nim wywiad w podobnie nietypowy sposób, z pewnością jednak nie ona. Wiedział z doświadczenia, że niektóre kobiety pod wpływem stresu związanego z urazem potrafiły się nieźle rozgadać.

      – Trzeba to umyć.

      – Nie jesteś czasem fetyszystą?

      – Nic z tych rzeczy – odparł z uśmiechem.

      Odetchnęła z wyraźną ulgą.

      – Dobrze wiedzieć. W takim razie, działaj.

      Napełnił umywalkę ciepłą wodą.

      – Mów, gdyby bolało.

      Kiwnęła głową, sztywna, jakby kij połknęła.

      – Rozluźnij się.

      Bez powodzenia próbowała spełnić jego prośbę. On tymczasem, jedną ręką przytrzymując kostkę, drugą obmył stopę antybakteryjnym mydłem.

      – Już nie krwawi.

      – Świetnie. Przynajmniej niczego nie pobrudzę.

      – To cię tak martwiło? – spytał z niedowierzaniem.

      Niewielu osobom udało się go rozśmieszyć równie skutecznie.

      – Niczym się nie przejmuj. Chyba nawet nie będziesz potrzebowała szycia. Rana nie jest aż taka głęboka, jak sądziłem, ale ze dwa dni poboli przy chodzeniu. Dla pewności niech to obejrzy lekarz.

      Przemył skaleczenie wodą utlenioną i nałożył maść z antybiotykiem.

      – Jak się czujesz? – Podniósł głowę i spotkali się wzrokiem.

      W pięknych zielonych oczach można było zatonąć bez reszty.

      – Dobrze – odpowiedziała po chwili.

      W domu było bardzo cicho. Adam delikatnie poklepał kostkę.

      – To doskonale. Zaraz kończę. Jeszcze tylko opatrunek…

      Zauważył, że Mia przygląda się jego lewej dłoni, gdzie na palcu serdecznym nie było białego śladu po obrączce.

      Stopa była już opatrzona i Mia wstała z brzegu wanny, kiedy nagle głośno zaburczało jej w brzuchu. Zawstydziła się okropnie, ale Adam z uśmiechem zaprosił ją na śniadanie. Poradził, by jeszcze przez jakiś czas trzymała stopę wysoko i posłuchała go chętnie, zadowolona z możliwości spędzenia z nim więcej czasu.

      Rozmowa trochę kulała, bo gospodarz był raczej małomówny. Siedzieli w wygodnych fotelach na tarasie, a stopę Mia ułożyła na sąsiednim krześle. Część tarasu ocieniał balkon powyżej, a widok na ocean był niezrównany.

      Poranna mgła zaczynała opadać i gdzieniegdzie widać już było niebieskie niebo i przebłyski słońca, a fale z hukiem uderzały o brzeg.

      Adam wyglądał na kogoś, kto umie cieszyć się życiem.

      – Pracujesz w salonie fryzjerskim? – spytał.

      – Prowadzę firmę, ale sama nie obcinam włosów. Zatrudniam dwie dziewczyny.

      Nie dodała, że First Clips obsługuje dzieci. Fryzjerki nosiły kostiumy, małe dziewczynki zasiadały do czesania na tronie księżniczki, a chłopcy w kabinie statku kosmicznego. Po strzyżeniu dzieci dostawały diadem albo specjalne kosmiczne okulary. Mia była ze swojej firmy bardzo dumna. Pomysł wyszedł od Anny i to ona początkowo czesała, a Mia zajmowała się finansami. Dlatego starała się zachować ostrożność. Jeżeli Anna opowiedziała Adamowi o swojej pracy, mógł łatwo skojarzyć fakty i uznać, że jej obecność na plaży nie była przypadkowa.

      Gospodyni Adama, Mary, pani około sześćdziesiątki, postawiła na stole jajka w koszulkach, przyrumieniony bekon i chrupiące bułeczki. Adam przedstawił je sobie.

      – Mia nastąpiła na szkło na plaży.

      Mary pokręciła głową.

      – To te głupie dzieciaki. Wciąż się tu kręcą wieczorami. Fakt, że studiują, nie daje im prawa do picia alkoholu i wyrabiania Bóg wie czego na plaży. Skończy się zawiadomieniem policji.

      – Może i tak – mruknął, ale nie wydawał się w pełni przekonany do pomysłu. – Albo sam to załatwię.

      – Na razie jedzcie, bo wystygnie – ucięła Mary.

      – Dziękujemy – odezwał się Adam. – Wszystko wygląda fantastycznie.

      Nałożyli sobie i przez chwilę jedli w milczeniu.

      – Wspomniałeś, że masz firmę. Czym się zajmuje? – Mia odezwała się pierwsza.

      – Projektowaniem – odparł, zajęty rozsmarowywaniem masła na bułce.

      – Czego? – dociekała, niezrażona jego powściągliwością.

      – Domy, kurorty, wille…

      – Na pewno dużo podróżujesz.

      – Niespecjalnie.

      – Domator?

      Wzruszył ramionami.

      – To coś złego?

      – Nie. Sama taka jestem.

      Teraz, kiedy zajmowała się Rose, miała czas tylko na pracę i dziecko. I to jej odpowiadało, bo nie wyobrażała sobie rozstania z Rose. Odnalezienie Adama stanowiło pierwszy krok, ale chyba nie miała ochoty na następny. Gdyby się okazał nieodpowiednim człowiekiem, oszczędziłby jej rozterek.

      Czy miał żonę? Może był kobieciarzem? Narkomanem, hazardzistą, seksoholikiem? Jej wyobraźnia hulała na całego, ale przynajmniej częściowo powodem było to, że prawie nic o nim nie widziała. Pozostawało postarać się spędzić z nim więcej czasu.

      Dla Rose była gotowa na wszystko.

      – Nie dasz rady wrócić do domu – powiedział Adam.

      Włożenie klapek czy marsz po piasku nie wchodziło w grę.

      – Nie mam wyboru.

      W odpowiedzi przechylił głowę na bok i uśmiechnął się lekko.

      – Mogę cię odwieźć.

      Pokręciła głową.

      – Wykluczone, nie będę ci rujnować całego dnia. Dam sobie radę. – Dzielnie spróbowała wstać, ale stopa zakłuła ją boleśnie, więc pospiesznie ją odciążyła.

      Adam natychmiast znalazł się obok i podtrzymał ją troskliwie.

      – Sama widzisz.

      – Rzeczywiście – odparła zrezygnowana. – Chyba masz rację.

      Po raz trzeci tego dnia wziął ją na ręce. Kiedy Mary szykowała