nagie ciało lśniło w świetle księżyca, przywołując wspólne chwile.
Tym razem naprawdę nie miała wyboru. Jeszcze niedawno była gotowa porzucić nikczemną misję, jednak skoro Stephen został fizycznie zraniony i groziło mu najgorsze, nie mogła się wycofać.
Reyes natomiast…
Bardzo niechętnie odwróciła od niego wzrok. Ubrała się cicho i wróciła do gabinetu. Traktat wciąż leżał na wierzchu – nie było czasu na chowanie go w bezpieczne miejsce.
Szarpana wstydem podeszła do biurka i podniosła ciężki dokument.
W pamięci stanęły jej słowa Joaquina: „Panno Nichols, jestem jedynie zaniepokojonym obywatelem Santo Sierra, który chciałby zyskać pewność, że czyny mojego króla wynikają z pobudek altruistycznych, to wszystko”.
Na wspomnienie tych słów zgrzytnęła zębami. Choć znała Reyesa od kilku zaledwie godzin, nie miała cienia wątpliwości, że troszczył się o swój lud, a jego dobro leżało mu na sercu.
To motywy postępowania Joaquina były mocno podejrzane.
Cokolwiek się wydarzy, obiecała sobie nie spuścić dokumentu z oka.
Złożyła traktat, wymknęła się do holu i wróciła na pokład po buty. Trzymając je w ręku, ruszyła po schodkach w stronę trapu.
Ochroniarz pojawił się przed nią bezszelestnie, potężny i groźny. Ostatkiem sił wyprostowała się i wysunęła brodę, zarazem zawstydzona i zadowolona, że jej dawne umiejętności na coś się przydają.
Podstawowa zasada to nigdy nie okazywać strachu.
‒ Mogę prosić o wezwanie taksówki? – Miała nadzieję, że rozumie po angielsku.
Przez kilka sekund nie odpowiadał, tylko obserwował ją uważnie. W końcu kiwnął głową i wskazał jej wyjście.
Pomimo tak wczesnej godziny na nadbrzeżu było sporo ludzi i samochodów. Choć karnawał już się skończył, życie towarzyskie nadal było ożywione. Inni ochroniarze pilnowali trapu. Wymienili kilka słów z tym, który jej towarzyszył. Mogła się tylko domyślać treści rozmowy, bo mężczyzna wzruszył ramionami i powiedział coś, co rozbawiło innych.
W dwadzieścia minut później wchodziła do foyer hotelu Rio Hilton. Nocna recepcjonistka od razu skierowała ją do wind.
Drzwi pokoju Joaquina otworzył jego przysadzisty pomagier. Z kremowej sofy wstał drobny mężczyzna i wyciągnął dłoń w fałszywym pozdrowieniu. Jasmine zlekceważyła gest.
‒ Co zrobiliście mojemu ojczymowi? – rzuciła.
W pierwszej chwili zły, za chwilę już uśmiechał się oślizgle.
‒ Nic takiego, panno Nichols. Ma się dobrze i korzysta z gościnności mojego londyńskiego domu. Pozostanie tam, dopóki nie zakończymy naszych interesów.
‒ Złamaliście mu rękę.
‒ To był nieszczęśliwy wypadek.
‒ Jesteście zwykłymi zbirami!
‒ Uważałbym z podobnymi określeniami. Spędziła pani na jachcie księcia ponad pięć godzin i najwyraźniej nie wbrew swojej woli.
Przeszedł ją dreszcz.
‒ Śledziliście mnie?
‒ Nasz umowa jest dla mnie niezmiernie ważna. Proszę to zrozumieć. – Popatrzył znacząco na torbę, którą trzymała w ręku.
Przez jedną szaloną chwilę chciała mu powiedzieć, że jej się nie udało. Najchętniej cofnęłaby zegar; zwróciła traktat i wróciła do łóżka mężczyzny, który ją tak zafascynował.
Ale było już za późno. Gdyby sprowokowała Joaquina, kto wie, co stałoby się ze Stephenem.
Jednak nie potrafiła tak po prostu wręczyć mu dokumentu.
‒ Nie jest pan tylko zaniepokojonym obywatelem Santo Sierra, prawda?
‒ Nie. Pochodzę z Valderry.
Mogła się tego domyślić.
‒ Czemu pan to robi? – Nagle przyszło jej do głowy coś okropnego. – Pracuje pan dla księcia Mendeza?
‒ Dość pytań. Proszę o dokument – odparł lodowato.
‒ Nie ma mowy.
Skoczyła ku drzwiom i napotkała zwalistą postać ochroniarza, który jednym gestem wyrwał jej torbę, a z niej traktat.
Uczestniczyła w wystarczającej liczbie bójek, by trafnie ocenić swoje szanse.
Joaquin pospiesznie przejrzał traktat.
‒ Bardzo dziękuję, panno Nichols. Na tym zakończymy naszą współpracę.
Już się odwracał ale, przepełniona pogardą dla samej siebie, zrobiła krok w jego stronę.
‒ Chwileczkę! Proszę mi obiecać, że traktat jeszcze dziś zostanie zwrócony księciu Reyesowi.
‒ To już nie pani problem. Dopilnuję, by trafił do odpowiednich rąk.
‒ Jeżeli dokument nie zostanie zwrócony, książę odgadnie, że to ja go ukradłam.
‒ Co z tego? Przecież już się więcej nie spotkacie. Zresztą, zważywszy na przeszłość, chyba nie musi się pani aż tak kłopotać swoją reputacją – zadrwił.
‒ Jestem teraz inną osobą.
‒ Skoro tak pani twierdzi… Ale złodziej zawsze pozostanie złodziejem. Powrót do dawnych nawyków nie sprawił pani trudności.
‒ Nie zamierzam się przed panem tłumaczyć. Co z moim ojczymem?
‒ Będzie w domu na śniadanie. Do widzenia, panno Nichols.
Wyszedł, a ona dopiero teraz poczuła cały ciężar swojego uczynku.
Wróciła do hotelu, kiedy niebo zaczynał rozjaśniać brzask. Chaotycznie powrzucała rzeczy do walizki. Potem starając się nie myśleć i nie czuć, poszła pod prysznic.
Ale kiedy tak desperacko szorowała skórę, próbując z niej zmyć brud swojego postępku, po policzkach płynęły jej łzy, gorętsze niż woda, pod którą stała.
Zachowała się naprawdę podle: okłamała i okradła dobrego człowieka, jednym słowem: wróciła do swojej dawnej tożsamości.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Miesiąc później
Kwiecień położył kres chłodom i deszczom, które od miesięcy panowały nad Londynem.
Jasmine wyszła z metra na stacji Temptation w oślepiający blask słoneczny i minęła grupę turystów. Jej świadomość ledwo zarejestrowała ich podekscytowane głosy. Zdecydowanym krokiem dążyła do budynku, w którym pracowała. Od powrotu z Rio trwała w stanie otępienia, co pozwalało jej nie myśleć, nie czuć, nie pamiętać.
Wyrzuciła z pamięci i Reyesa, i swój postępek.
Tymczasem on na pewno już widział, kim jest, i musiał nią gardzić. Pomimo dzielącej ich odległości niemal namacalnie czuła jego rozgoryczenie.
„Zaufałem ci dziś bardziej niż komukolwiek od bardzo dawna”.
Tych słów nigdy nie zapomni.
Przez ostatnie dni szef obserwował ją z wyraźnym niepokojem. Już dwa razy w tym tygodniu zapomniała o swojej kolejce pójścia po kawę i mufinki.
A poprzedniego dnia dostała ataku silnych mdłości i nadal jeszcze była blada i wyczerpana.
Potrącona przez kogoś spieszącego z naprzeciwka zatoczyła się i wpadła na wystawiony