Diana Palmer

Randka w ciemno


Скачать книгу

się widok na skaliste wybrzeże, a jej wskazała sąsiedni fotel. – Nie ma ściśle medycznej przyczyny jego ślepoty. Nazywa się ta przypadłość… Jakież to słowo? Aha, choroba idiopatyczna. Lekarz Gannona twierdzi, że może to być równie dobrze ślepota histeryczna, wywołana nagłym szokiem. Otóż znalazł się na łodzi motorowej, prowadzonej przez kobietę, która straciła nad nią panowanie – ciągnęła Lorraine. – Gannona wyrzuciło na nabrzeże pełne pociętych desek. To cud, że nie został trafiony w oczy, ale prawdopodobnie tego się spodziewał. Przekręcił się i tak silnie uderzył głową w nabrzeże, że powstała głęboka rana. Kiedy przywieziono go do szpitala, okazało się, że nie widzi.

      – Domyślam się, że twojemu pasierbowi nie odpowiada pomysł, że to może być histeryczne porażenie nerwu wzrokowego – podsumowała Dana. – To całkiem prawdopodobne. Czy mniej więcej w tym okresie doznał urazu emocjonalnego?

      – W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Gannon jest bardzo zamknięty w sobie i niewiele mówi o życiu osobistym.

      – Czy wychodzi z domu? – spytała Dana.

      – Masz na myśli życie towarzyskie? Nie – odrzekła ze smutkiem Lorraine. – Zamyka się w gabinecie i dręczy przez telefon wiceprezesów.

      – Wiceprezesów? – powtórzyła Dana.

      – Firmy, której jest właścicielem. Wiem, że firma wprowadziła na rynek kilka nowych rewolucyjnych rozwiązań, a mój pasierb uchodzi za kogoś w rodzaju geniusza informatycznego. Jestem z niego bardzo dumna, ale muszę przyznać, że nie mam pojęcia, czym dokładnie się zajmuje.

      – Dla mnie komputery to czarna magia – wyznała Dana. – Gdybym poprosiła Gannona, może zgodziłby się mnie trochę podkształcić. Kto wie, może w ten sposób przełamalibyśmy lody.

      – Uważaj, żebyś się nie zawiodła – ostrzegła ją Lorraine. – Gannon akurat teraz nie przepada za kobietami. Był prawie zaręczony z kobietą, która prowadziła tę nieszczęsną motorówkę. Po wypadku ona go porzuciła. Może dlatego, że czuła się winna.

      Do końca dnia Dana rozmyślała o tym, czego dowiedziała się od Lorraine. Życie Gannona nie było piknikiem, los dał się mu nieźle we znaki. Rzeczywiście, tak jak sugerowała pani Pibbs, czeka mnie wyzwanie, pomyślała. Pozwoliła podopiecznemu ochłonąć po ich pierwszym spotkaniu i dopiero wieczorem zaniosła mu tacę z posiłkiem. Zastała go w głębokim fotelu, ustawionym przy otwartym oknie wychodzącym na taras. W dali fale oceanu łagodnie uderzały o brzeg.

      Odwrócił jasnowłosą głowę.

      – Matka? – spytał.

      – Raczej nie – odrzekła Dana.

      Postawiła tacę na blacie dużego biurka, zauważając jednocześnie, że podopieczny zesztywniał na dźwięk jej głosu.

      – Znowu? Myślałem, że już wyjechałaś do domu, siostro.

      – I zostawiłam pana samego, panie van der Vere? Ależ to by było tchórzostwo.

      Gannon znowu wojowniczo uniósł podbródek.

      – Nie potrzebuję kolejnej pielęgniarki. Chcę, żeby mnie zostawiono samego.

      – Proszę mi wierzyć, samotność nie jest dobra dla duszy. Dlaczego nie przespaceruje się pan po plaży i nie posłucha szumu fal i krzyku mew nad oceanem? Boi się pan mew, panie van der Vere? Ma pan piórofobię czy coś w tym rodzaju?

      Gannon starał się zachować powagę, ale nie wytrzymał. Wybuchnął śmiechem, który jednak natychmiast stłumił.

      – Nieustępliwa panna Steele o stalowej woli – powiedział. – Pasuje do pani to nazwisko.

      – Nic podobnego. Jestem niczym pianka żelowa – skorygowała Dana, zdejmując pokrywki z pojemników z jedzeniem. – Proszę tylko powąchać te pyszne dania. Stek i tłuczone ziemniaki z sosem, domowe bułeczki, szparagi z masłem.

      – Wszystko to, co lubię. Jak pani to załatwiła? Przekupując panią Wells? Ona nienawidzi zapachu szparagów.

      – Tak też mi powiedziała, lecz ma wolny wieczór, więc ja je ugotowałam.

      – Pani gotuje? – zdziwił się Gannon.

      – Mieszkam sama, umarłabym z głodu, gdybym tego nie robiła. Jeśli pan nie da rady, to z przyjemnością pana nakarmię.

      Gannon mruknął coś pod nosem, ale wstał i potykając się, podszedł do biurka.

      Dana chwyciła go za rękę. Próbował się uwolnić, ale mocno go trzymała, zdecydowana nie pozwolić, żeby nad nią dominował.

      – Ja tylko oferuję pomoc – powiedziała ze spokojem, patrząc na jego zagniewaną twarz – jak człowiek człowiekowi. Tak samo postąpiłabym w stosunku do innych potrzebujących wsparcia osób i myślę, że pan też by to uczynił, gdybyśmy się zamienili rolami.

      Gannon zastanawiał się przez chwilę, ale przestał stawiać opór. Pozwolił podprowadzić się do fotela stojącego przy biurku. Zanim usiadł, położył duże dłonie na szczupłych ramionach Dany, a potem przesunął je w górę do jej szyi, twarzy i włosów. Kiwnął głową i usiadł w fotelu, w którym ledwo się mieścił.

      – Myślałem, że jest pani niższa – zauważył po chwili, sięgając po kubek z kawą, który Dana postawiła w zasięgu jego dłoni.

      – Faktycznie, jestem dość wysoka.

      – W porównaniu ze mną jest pani niska, panno Steele. Jakiego koloru są pani włosy i oczy?

      – Jestem blondynką, a oczy mam brązowe.

      – Niecodzienne połączenie – stwierdził, biorąc w dłoń widelec i przewracając przy tym kubek z kawą. Natychmiast zaczął przeklinać.

      – Proszę natychmiast przestać! – oburzyła się Dana. – Jeśli będzie pan nadal używał przy mnie takiego słownictwa, to za chwilę mnie tu nie będzie.

      – Muszę pamiętać, żeby dobierać właściwe słowa, jeśli mam pani nie denerwować – powiedział ze złośliwą przyjemnością. – Taka pani pruderyjna, siostro?

      – Nie jestem pruderyjna, lecz nauczono mnie, że wulgarny język świadczy o żałosnym ubóstwie słownictwa, i przyswoiłam sobie tę wiedzę.

      Gannon wyglądał na zaskoczonego tą uwagą.

      – Jestem mężczyzną z krwi i kości, panno Steele, nie mnichem – zauważył. – Czasem wymknie mi się jakieś nieparlamentarne słowo.

      – Nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego mężczyźni uważają, że używanie wulgaryzmów świadczy o ich męskości. Mam na ten temat odmienne zdanie. Ani niecenzuralne słowa, ani upijanie się czy brawura za kierownicą…

      Gannon nie pozwolił Danie dokończyć zdania.

      – Powinna pani wstąpić do klasztoru, siostro, bo najwyraźniej nie jest pani przygotowana do funkcjonowania w realnym świecie.

      – Uważam, że realny świat jest bardzo brutalny, panie van der Vere. Ludzie mordują się nawzajem, znęcają się nad małymi dziećmi, wynajdują nowe metody zabijania, z przestępców robią bohaterów, w filmach dobry dramat zastępują tanią sensacją… Nudzę pana? Nie widzę niczego pociągającego w okrucieństwie. Jeśli to czyni mnie osobą oderwaną od rzeczywistości, to chyba faktycznie nią jestem.

      – Zdumiewa mnie, że potrafi pani dotrzymywać towarzystwa biednym słabym śmiertelnikom, siostro, skoro jest pani najwyraźniej lepsza od całej reszty ludzkości – zauważył ironicznie Gannon, odchylając się w fotelu.

      – Lepsza? – powtórzyła zdziwiona Dana.

      – Nie