chłodno Dana. – Przyniosę panu drugi kubek kawy.
– A ja myślałem, że nie ucieka pani przed wrogiem – odparł.
Dana nie odpowiedziała, ponieważ już była za drzwiami.
Nowe otoczenie i obowiązki oraz utarczki słowne z niewidomym podopiecznym zaprzątały umysł Dany przez cały dzień, ale noc przywołała bolesne wspomnienia. Trudno było uwierzyć, że mama odeszła na zawsze.
Nie zapalając światła, Dana zasiadła przy oknie w swoim pokoju i zapatrzyła się przed siebie. Nawet nocą można było zobaczyć białe grzywy fal na spienionym oceanie. Dlaczego ludzie muszą umierać? Dlaczego tak nagle i niespodziewanie kończy się życie? Mama była przy niej przez lata wzrastania i dorastania, mogła z nią porozmawiać, zwierzyć się jej, poprosić ją o radę.
Rozwód rodziców nie był dla Dany zaskoczeniem, co nie znaczy, iż pragnęła ich rozstania, chociaż to małżeństwo okazało się pomyłką. Od najwcześniejszych lat była świadkiem wybuchających między rodzicami awantur przeplatanych cichymi dniami. Na szczęście miała wspaniałych dziadków, u których spędzała każde lato. Należąca do nich farma stała się jej azylem, kiedy jako nastolatka, w trudnym okresie dojrzewania, nie czuła się dzieckiem chcianym i kochanym.
Nawet teraz, po przedwczesnej śmierci mamy, nic się nie zmieniło w jej kontaktach z ojcem. Westchnęła z goryczą. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby była chłopcem, synem, którego być może bardzo pragnął, ale równie dobrze mogłoby to niczego nie zmienić.
Wstała i przebrała się do snu. Jedno jest pewne, pomyślała ze łzami w oczach, została sierotą. Równie dobrze mogłaby nie mieć obojga rodziców, bo w życiu jej ojca najwyraźniej nie ma dla niej miejsca. Ponowne małżeństwo Jacka nie stało się dla niej szczególną traumą, gdyż nigdy nie nawiązali serdecznego kontaktu. Co innego nagła utrata matki. Nie dość, że w dramatycznych okolicznościach, to w dodatku po szokującym wyznaniu, że skończy ze sobą z powodu dojmującego poczucia osamotnienia po ślubie byłego męża. Ten ciężar był dla Dany nie do udźwignięcia.
Zgasiła lampkę i wsunęła się pod kołdrę. Och, mamo, łkała cicho. Dlaczego musiałaś odejść i zostawić mnie samą? Teraz nie mam nikogo!
Łzy wsiąkały w poduszkę. Płakała z żalu za matką, która nieodwołalnie odeszła, i za ojcem, z którym nigdy nie była blisko. Płakała nad przyszłością, która rysowała się samotna i ponura. Nie było nikogo, kto by ją utulił i pocieszył.
Następnego ranka Dana pospieszyła ze śniadaniem na piętro, do pokoju podopiecznego. Zastała go siedzącego na krześle na balkonie. Wiatr igrał z jego gęstymi, lekko falowanymi jasnymi włosami. Zastanawiała się, ile kobiet wsuwało w nie palce, mierzwiło je i gładziło.
– Śniadanie! – zawołała wesoło, stawiając tacę na wystawionym na balkon stoliku. Zarówno stolik, jak i krzesła były wykonane z kutego żelaza pomalowanego na biało.
Gannon wykonał półobrót i zwrócił na nią jasnoszare niewidzące oczy. Miał na sobie brązowe spodnie i koszulę w różnobarwny wzór z przewagą szarości harmonizujący z jego jasnymi włosami.
– Musi pani być od rana tak nieprzyzwoicie radosna? – spytał z jawnym niezadowoleniem. – Dopiero zaczął się dzień, jeszcze nie piłem kawy i jestem nieprzychylnie nastawiony do całego świata.
– Filiżanka kawy pomoże panu go pokochać? W takim razie łatwo pana zadowolić.
– Nie bądź taka cwana, Joanno d’Arc – odparował. Oparł długie nogi na przeciwległym krześle i westchnął ciężko. – Do kawy proszę nalać śmietanki i wsypać cukru. A co ze słodkimi bułeczkami?
– A czemu nie to, co przyniosłam? – spytała Dana. – Jajka na bekonie są pożywniejsze, zawierają białko.
– Wolę słodkie bułeczki.
– A ja dom na Riwierze i labradora o imieniu Zorro. Tyle że nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy, prawda? – Dana energicznie postawiła na stoliku talerz i obok z trzaskiem rzuciła sztućce.
– Kto jest tu szefem, złotko, ty czy ja? – Twarz Gannona wykrzywił grymas.
– Oczywiście, że ja, i proszę nie nazywać mnie złotkiem. Chciałby pan, żebym opisała panu, co jest na talerzu?
– Nie obiecuję, że będę słuchał – odparł ponuro.
Pochylił się, sięgnął po filiżankę i podniósł ją, podczas gdy Dana mówiła, co znajduje się na talerzu.
– Dlaczego nie mogę nazywać pani złotkiem? – spytał, kiedy odwróciła się, żeby wejść do pokoju.
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
– To nieprofesjonalne – wyjaśniła po krótkiej chwili.
Gannon zmusił się do uśmiechu.
– Racja – przyznał. – Jest pani blondynką, więc wyobraziłem sobie, że pani włosy są koloru złota. A może są platynowe?
– Zgadł pan – odparła odruchowo Dana.
– Długie?
– Tak, ale je upinam.
– Boi się pani, że jakiś mężczyzna mógłby utożsamiać luźno puszczone włosy ze swobodą moralną, siostro? – spytał drwiąco.
– Proszę nie kpić z moralności, z łaski swojej – rzekła oficjalnym tonem Dana. – Niektórzy z nas są na tyle staroświeccy, że mogą się poczuć urażeni.
Z tymi słowami oddaliła się, a za nią rozległ się stłumiony śmiech.
Po południu Gannon oznajmił Danie, że życzy sobie się przejść plażą, wypowiadając to takim tonem, że jego macocha aż wstrzymała oddech. Dana uśmiechnęła się z satysfakcją, wzięła go za łokieć i sprowadziła ze schodów. Zaczynała lubić nową pracę.
– Dlaczego zmienił pan zdanie? – spytała, prowadząc podopiecznego wzdłuż brzegu.
– Uznałem, że zanim mnie pani opuści, nie zaszkodzi skorzystać z pani kompetencji – odrzekł.
Dana rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
– Dlaczego miałabym pana opuścić?
– Może nie dam pani wyboru. – Włożył wolną rękę do kieszeni i mięśnie mu się napięły. – Nie jestem łatwym człowiekiem. Nie przyzwyczaiłem się do ślepoty, a mój charakter nie należy do najbardziej układnych.
– Od kiedy ma pan ten problem? – spytała, naśladując ton słynnego wiedeńskiego psychiatry, Zygmunta Freuda, którego sfilmowaną biografię miała okazję obejrzeć.
Gannon zaśmiał się, domyślając się, o kim mowa.
– To nie charakter jest problemem, tylko reakcja ludzi na jego przejawy – wyjaśnił.
– Och, ma pan na myśli te żenujące zachowania, takie jak nurkowanie pod ciężkie meble czy ucieczka, gdzie pieprz rośnie, gdy tylko pojawi się pan w drzwiach? – zauważyła kpiąco Dana.
– Jak taki słodki głosik może być tak sarkastyczny – zdziwił się Gannon i nagle chwycił Danę za rękę, przytrzymując, gdy odruchowo się cofnęła. – Nie, nie, siostro, przecież ma mnie pani prowadzić. Miękka dłoń, a taka silna jak na to, że drobna.
– Za to pańska jest duża.
Dotyk silnych ciepłych palców Gannona sprawił, że Dana zaczęła szybciej oddychać. Usiłowała się uwolnić z jego uścisku, ale nie zdołała.
– Spadek