rozchyliła usta i westchnęła lekko. Był to wyraz uznania dla jakości trunku. A więc jednak…
– Bardzo przyjemne – powiedziała po drugim łyku, ocierając usta serwetką.
– To z mojej winnicy – wyjaśnił, siląc się na nonszalancję. Przy niej czuł się młodo i beztrosko.
– Sam pan komponuje skład? – zapytała.
– Nie, zbiory kontroluje winiarz.
– Ale mieszanki są pana autorstwa, prawda?
Skąd ona to wie?
– Tak – przyznał. – Ale to tajemnica.
– I pasja, prawda?
– Z czego to wywnioskowałaś?
Uśmiechnęła się, co odczuł jako pieszczotę.
– Ton głosu, spojrzenie. Wasza Wysokość wysyła liczne sygnały.
– A więc muszę być ostrożniejszy. Nie każdy musi wiedzieć, co myślę albo czuję.
– Fakt, to mogłoby być nieco kłopotliwe.
Powiedziała to z kamienną twarzą, ale wyczuł, że żartuje. Najwyraźniej chciała go skłonić, by nie traktował siebie samego śmiertelnie poważnie. I chyba zaczynało się jej to udawać. Słuchała, obserwowała, a jak już się odezwała, warto było jej wysłuchać.
Nagle pożałował, że nie podpisał umowy, zanim zasiedli do stołu. Mógłby bez reszty poświęcić się temu, po co ją tu sprowadził. Zaspokojeniu apetytu, nie tylko w sensie jedzenia.
Patrzył, jak Ottavia delektuje się przygotowanym przez niego daniem. Przy tej kobiecie najchętniej zapomniałby o swoich obowiązkach i zaczął żyć chwilą. Jakby na świecie nie było nikogo poza nimi dwojgiem.
Sprawiedliwy i odpowiedzialny monarcha powinien prowadzić życie nacechowane spełnieniem i równowagą. A w jego życiu od rozstania z Elsą czegoś brakowało.
Miewał mniej lub bardziej przelotne kontakty, ale nie były to więzi. Nie miał się przed kim wygadać, wyżalić, podzielić radościami i planami na przyszłość. Ale przecież Ottavia, kurtyzana, też mu tego nie zapewni. Chyba że umowę dałoby się uzupełnić o kilka punktów…
– To jest pyszne! – Jej rozradowany głos przerwał te rozmyślania.
Patrzył, jak kobieta owija makaron wokół widelca, na koniec którego nabiła soczystą krewetkę. Tak bardzo chciał teraz pogładzić ją za uchem, dotknąć tej wspaniałej szyi. Niestety mógł najwyżej zacisnąć dłoń na widelcu. Kontrakt jeszcze nie został podpisany…
– Może i ty któregoś dnia coś ugotujesz? – zaproponował.
– Czemu nie?
Gdy w milczeniu kończyli posiłek, Ottavia doszła do wniosku, że choć jej król na zewnątrz robi wrażenie całkiem normalnego faceta, to coś się za tym z pewnością kryje. No jasne, pomyślała, w pierwszej kolejności obłędne męskie ciało. Wyrafinowany splot bawełnianej koszulowej tkaniny i świetnie skrojone spodnie kryją wspaniałą muskulaturę ramion, klatki piersiowej i ud. Co nieco udało się jej zauważyć, gdy w przepoconym, przylegającym do ciała podkoszulku wracał dziś z joggingu.
Na samo wspomnienie musiała sięgnąć po kieliszek. Chłodne bąbelki ukoiły momentalnie rozgrzane i zaschnięte gardło. Tak, musiała przyznać, on uosabia wszystko, co najpiękniejsze w męskim ciele.
Ale ta atrakcyjna siła może również być groźna. Zastanawiała się, jak Rocco zareaguje na treść umowy. Jakaś jej cząstka pragnęła, by odmówił podpisu i odprawił ją do domu. Ale cząstka druga – ta, która uważała Rocca za obiekt niezwykle kuszący – miała nadzieję, że zaakceptuje on wszystkie warunki, a w najgorszym wypadku zechce je renegocjować.
Ze wszystkich sił starała się zwalczyć uczucie, które ją niespodziewanie ogarnęło. Coś między tęsknotą, pragnieniem a oczekiwaniem. Przecież to śmieszne!
Ona, mistrzyni samoopanowania, nie może się poddać oddziaływaniu jakiegokolwiek faceta. A już na pewno nie tego tu.
A może dopadł ją syndrom sztokholmski? Stan psychiczny pojawiający się czasem u osób przetrzymywanych, polegający na odczuwaniu sympatii do prześladowców? To byłoby zabawne. Uśmiechnęła się. O, tak jest o wiele lepiej. Trzeba umieć śmiać się z siebie i ze swojego położenia. Bez tego nie ma czego szukać w jej zawodzie.
A propos, pora porozmawiać o kontrakcie.
Odłożyła widelec i wyprostowała się.
– Coś nie tak? – spytał zaniepokojony Rocco.
– Skądże. W każdym razie posiłek jest w porządku.
– Co zatem nie jest?
– Ja… – Zawahała się, ważąc słowa. W końcu zdecydowała, że nie ma nic do stracenia. – Szczerze mówiąc, nie jestem przyzwyczajona do takich sytuacji.
– Do jakich? Do kolacji ze mną?
– Można tak powiedzieć.
– Ja przecież jestem mężczyzną jak wszyscy inni.
– Naprawdę tak pan sądzi? – Roześmiała się.
– No dobra, jestem królem. Ale przede wszystkim jestem sobą.
To ją zastanowiło. Ciekawe, jak wielu ludzi zna go takim, jaki naprawdę jest? I czy w ogóle tacy ludzie istnieją?
– Nie obchodzi mnie, kim pan jest – powiedziała i niemal natychmiast zdała sobie sprawę z kłamliwości tych słów. Szybko musi odzyskać kontrolę nad sytuacją. – Dla mnie jest pan klientem. A to przypomina mi o umowie. Zjedliśmy już, może więc porozmawiamy o interesach?
– Skoro nalegasz – odparł, po czym otarł usta, rzucił serwetkę na stół i wstał, pomagając jej również się podnieść. – Wejdźmy do środka, przyniosę wino.
– Wino?
– Przy drinkach lepiej się negocjuje, czyż nie tak? – Uśmiechnął się z przymusem.
– A kto mówi, że będziemy negocjować?
– Ja zawsze negocjuję – powiedział, podając jej napełniony kieliszek.
– Czyżby?
– No fakt, przyłapałaś mnie na nieścisłości. Czasem po prostu oświadczam i rozkazuję.
Poczuła ucisk w żołądku. Drżącą ręką otworzyła skoroszyt i wyjęła egzemplarz umowy.
– Oto mój kontrakt. Zakres usług znajduje się z prawej strony.
– Twoich… usług. Ach tak.
Wziął od niej dokument. Muśnięcie jego palców spowodowało w niej kolejny dreszcz. On zaś spojrzał na nią uważnie, nonszalancko założył nogę na nogę i wypił łyk szampana.
– Zdenerwowana? Czemu?
– Nie co dzień prowadzi się biznes z potomkiem od wieków miłościwie nam panującego rodu.
– Ale przecież chyba miałaś już do czynienia z bardzo wpływowymi klientami?
– Nie rozmawiam o moich klientach. Nigdy.
– To chwalebne. Domyślam się, że dyskrecja jest w twoim zawodzie kluczem do sukcesu i ciągłości zatrudnienia.
– Można tak powiedzieć – mruknęła niezadowolona, że Rocco odchodzi od tematu. – Jak tylko pan przeczyta i podpisze umowę, możemy zaczynać.
– Oczywiście. Już nie mogę się doczekać.
Gdy