drzwi mieszkania. – Chciałabym mieć takie podejście do życia.
– Osobiście uważam, że czasem dobrze jest mieć nierówno pod sufitem. Wtedy człowiek czuje się wolny.
– A ty?
– Czy ja wiem? Mam pracę, która daje mi satysfakcję, męża, którego kocham… czasem pozwalam sobie na jakieś małe szaleństwa…
– Nie chciałabyś czegoś jeszcze?
– Jest coś takiego. Ale mam nadzieję, że w końcu i to będę miała. – Westchnęła, ale nie zagłębiała się w szczegóły, a Baśka nie chciała naciskać.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kolejnych kilka dni Kaśka spędzała kursując pomiędzy kancelarią, sądem a kliniką. Teraz, kiedy wszystkie wyniki badań mieli już w rękach, czekali na spotkanie z lekarzem. Była zdenerwowana, ale wiedziała, że od tej wizyty wszystko zależy. Miała jeszcze nadzieję, że lekarz będzie miał dla nich jakiekolwiek dobre wiadomości.
Lipcowy czwartek był jednym z tych, o których wolałaby zapomnieć. U lekarza spędzili ponad godzinę. Kiedy w końcu stamtąd wyszli, Grzesiek wyglądał na człowieka, któremu świat zawalił się na głowę. Lekarz powiedział krótko. Jeśli chcą zostać rodzicami, muszą pomyśleć o innej opcji, bo jej mąż nigdy ojcem nie zostanie. Diagnoza brzmiała dla nich abstrakcyjnie – azoospermia, nazwa, która początkowo nic nie mówiła. Mimo wykonania wielu badań lekarz nie dał im nawet cienia nadziei na wspólne dziecko. U Grześka stwierdzono całkowite zahamowanie produkcji plemników, bez szansy na poprawę tego stanu.
Wracali do domu, starała się skupić na jeździe, ale cisza panująca w samochodzie była dobijająca. Widziała, że intensywnie myślał i domyślała się o czym. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc siedziała cicho, aż zaparkowała pod domem. Myślała, że pójdą na górę, ale zatrzymał ją przed wejściem do klatki.
– Muszę zostać sam. Chcę wszystko przemyśleć. – Spojrzał przepraszająco.
– Jesteś pewien?
– Nie wiem. Kasia, zostaw mnie samego. – Uścisnął jej rękę i wrócił do samochodu. Patrzyła dopóki nie zniknął jej z oczu. Czuła, że łzy zaczęły dławić ją w gardle. Odwróciła się i weszła do klatki, pokonując po dwa schody znalazła się przed mieszkaniem, na oślep znalazła w torebce klucze i otworzyła drzwi. Kiedy została sama w czterech ścianach osunęła się na podłogę i ukryła twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia jak długo tak siedziała. Ktoś dzwonił dwa razy, ale nie chciała rozmawiać. Musiała oswoić się z tym, czego się dzisiaj dowiedziała. Miała nadzieje, że nie wszystko stracone, że jest jakakolwiek, nawet minimalna nadzieja, ale prawda okazała się bolesna. Nie miała pojęcia, co musiał czuć Grzesiek, ale biorąc pod uwagę, co ona czuła w tej chwili, on pewnie miał się znacznie gorzej.
Migreny, rzadko, ale dawały się jej we znaki. Tabletki nie pomagały, jedynie odpoczynek w ciemnym pokoju przynosił ulgę. Widocznie stres działał jak zapalnik czasowy migreny. Zasunęła żaluzje w sypialni, wyłączyła telefony i położyła się. Nie mogła zasnąć, ale zimna poduszka działała jak kompres. Zegarek na komodzie wskazywał kolejne upływające minuty. Nie potrafiła się zrelaksować, cały czas myślała o Grześku i o tym, gdzie teraz jest. Rozumiała, że potrzebował czasu, zresztą też musiała się zastanowić, co dalej, jaką podjąć decyzję. Wiedziała jedno… nie zamierzała rezygnować z macierzyństwa. Tak długo o to walczyła, miała zamiar pokonać i tą przeszkodę. Wierzyła, że Grzegorz kocha ją na tyle, żeby wspólnie usiąść i rozwiązać sytuację.
Zasnęła i nie zauważyła, kiedy wrócił do domu. Przewróciła się na drugi bok i spojrzała na śpiącego mężczyznę. Nawet się nie przebrał, spał w rozpiętej koszuli i spodniach. Delikatnie wysunęła się z łóżka, żeby go nie obudzić. Domyślała się, właściwie poczuła, że nie wrócił trzeźwy. Chyba po raz pierwszy była w stanie to zrozumieć i darować ten wyskok. Z szuflady wyjęła witaminy, wrzuciła do szklanki z wodą mineralną i zaniosła do sypialni. Miała przeczucie, że przyda się Grześkowi jak tylko otworzy oczy, potem wróciła do kuchni i zrobiła herbatę. Po ataku migreny musiała odstawić kawę przynajmniej na dwa, trzy dni, inaczej znowu musiałaby spędzić cały dzień w łóżku.
Koło ósmej ledwie trzymając się na nogach wszedł do kuchni.
– Dzięki za wodę, – usiadł przy stole i obiema rękoma objął obolałą głowę, – zaraz łeb mi pęknie.
– Chyba wczoraj trochę wypiłeś? – Usiadła obok i spojrzała z czułością.
– Delikatnie powiedziane. – Westchnął.
– Chociaż lepiej się czujesz?
– Nie wiem, nie potrafię się na niczym skupić.
– Pamiętasz, o której wróciłeś?
– Zrobiło się widno? Nie jestem pewien… przypuszczam, że w żyłach mam więcej alkoholu niż krwi. Muszę dojść do siebie.
– Połóż się, – pocałowała go w czubek głowy – odpocznij, potem porozmawiamy, dobrze?
– Nie chcę rozmawiać, muszę wszystko przemyśleć…
– Rozmowa dobrze by ci zrobiła. – Chciała mu wyjaśnić, ale się zirytował.
– Czy nie potrafisz zrozumieć NIE TERAZ? Nie ty usłyszałaś od lekarza, że jesteś do niczego, jak mam się z tym czuć?
– Przepraszam, chciałam, żebyś wiedział, że nie jesteś w tym sam…
– To mój problem. Słuchaj, nie wiem jak sobie z tym poradzić ale nie chcę żebyś naciskała.
– Dobrze. – Pokiwała smutno głową. Nie chciała się rozkleić.
– Idę się położyć! – Wyjął z lodówki wodę mineralną. Chwilę później została sama w pustej kuchni.
Obawiała się, że taki stan rzeczy może trochę potrwać. Przez ten czas musiała się czymś zająć, żeby nie oszaleć. Zadzwoniła do Agnieszki, ale nie odebrała. Chwilę później dostała smsa, że zadzwoni, jak będzie miała jakąś przerwę. Kilka minut później wyszła z domu. Musiała wpaść do kancelarii żeby spotkać się z klientem. Życie życiem, a praca pracą – westchnęła.
– Cześć! – Marzena uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła ją wysiadającą z windy. Wyciągnęła teczkę klienta, który miał się u niej pojawić za godzinę.
– Cześć… – Podeszła i usiadła na brzegu biurka – Tomek u siebie?
– Ma spotkanie, ale pewnie niedługo będzie wolny. – Dziewczyna uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Też chciał się z tobą spotkać.
– Jak skończy powiedz, że jestem, dobrze? – Kaśka podniosła się i poprawiła żakiet, który dziwnie się przekręcił.
– Jasne. Zrobić ci kawy?
– Chętnie. – Kiwnęła głową i poszła do pokoju.
Kilka minut później Marzena przyniosła kawę i ciasto.
– Z jakiej okazji? – Kaśka spojrzała na nią znad oprawek okularów nie do końca podnosząc głowę.
– Urodzinowe, – wzruszyła ramionami – kończę czterdziestkę i zobaczymy, czy to koniec pewniej epoki, czy początek innej.
– Przepraszam, – wstała i wyszła zza biurka – wszystkiego najlepszego w takim razie na nowy początek.
– Dzięki. Wieczorem robię małą imprezę, bez wielkiej pompy, ot, kilku znajomych. Chciałam was zaprosić.
– Dziękuję, ale Grzesiek nie czuje się najlepiej. Chyba, że mogę