Agnieszka Krawczyk

Przyjaciele i rywale Tom 2 Czary codzienności


Скачать книгу

przez cały kolejny dzień. Zatelefonował dopiero wieczorem, ale wtedy Agata już nie odebrała i konsekwentnie robiła tak w kolejnych dniach.

      Tchórz. Jeśli zależałoby mu na niej naprawdę, wsiadłby w samochód i przyjechał do Zmysłowa, wyjaśnić wszystko osobiście. Z drugiej strony – co tu wyjaśniać!? Historia stara jak świat: Agata zniknęła z horyzontu, więc pojawił się ktoś inny, kto szybko zajął jej miejsce. Szkoda, że były chłopak nie miał odwagi jej tego powiedzieć. A przecież była niedawno w Krakowie, rozmawiali ze sobą, próbowała go sprowokować, by z czymś się zdradził, bo czuła, że nie wszystko jest w porządku. Nic z tego. Filip unikał rozmowy, a ona – musiała to przyznać – miała wtedy inne rzeczy na głowie. Sprawę załatwienia urlopu i wyjaśnienia tożsamości ojca Tosi między innymi.

      Matka starannie ukryła przed nią rozwiązanie tej zagadki. Elementów pozwalających na złożenie układanki było mało, ale wciąż pojawiały się kolejne. Agata wiedziała już, że tajemniczy partner matki, z którym wystąpiła na wernisażu swej jedynej wystawy, miał na imię Sławek. Krążyły pogłoski, że poznała go za granicą, gdzie odniósł finansowy sukces. Kolejnym tropem były przelewy dokonywane na konto matki przez firmę Business 4 Art. I nie były to wcale jakieś symboliczne kwoty. Niemirska była pewna, że rozwiązanie tajemnicy tych przelewów przybliży ją do zrozumienia tego, kto jest ojcem Tosi. Na razie jednak wciąż było więcej niewiadomych i Agata mimowolnie westchnęła.

      – Zmęczona jesteś tym wszystkim – zinterpretowała to po swojemu Daniela. – Może idź na spacer albo odpocznij w ogrodzie? Ja się tu wszystkim zajmę.

      Agata nie była przekonana.

      – Nie chcę zostawiać cię samej z kioskiem. Monika nie przyjdzie? – spytała o pracującą u nich młodą dziewczynę, która dzięki tej posadzie zyskała coś więcej niż środki do życia i stała się bardziej pewna siebie.

      – Dzisiaj sobota. Monika pojechała z matką i dziećmi na targ, będzie po południu – przypomniała Daniela, a Agata kiwnęła głową.

      Tak, zapomniała… Sobota to był tradycyjny dzień zaopatrzenia we wszystkie ważniejsze produkty. One same nieraz tak robiły, choć teraz, w pełni lata, miały warzyw i owoców w bród w swoim ogródku. Matka Agaty nie ceniła zbytnio kwiatów, za to z ogromną starannością pielęgnowała rośliny użytkowe.

      – Zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje – usprawiedliwiła się przed siostrą. – Nie mam pojęcia, w którą stronę się zwrócić, co robić.

      – Jesteś rozbita tą sprawą z Filipem – uznała Daniela. – Myślę, że po prostu potrzebujesz czasu do zastanowienia się. Nie rób żadnych gwałtownych ruchów, nie wyjaśniaj niczego na siłę. Zależy ci na tym chłopaku?

      To właśnie był problem. Agata nie bardzo wiedziała, czy zależy jej na Filipie. Prawda, że byli ze sobą kilka miesięcy, ale z perspektywy czasu nie uważała tego związku za poważny. Zbyt się różnili, zarówno charakterami, jak i dążeniami. Filip był ambitny w pracy, za to tchórzliwy w życiu. Ona uważała, że raczej trzeba podjąć wyzwanie, dać się ponieść wydarzeniom, nie buntować się przeciwko zmianom, przyjąć je. Nauczyła się tego tutaj, w Zmysłowie. Bo życie w tym miejscu było zupełnie inne niż w mieście. Nie to, że łatwiejsze – po prostu bardziej szczere, prawdziwsze.

      Przed kioskiem zahamował stary fiat i wygramoliła się z niego Tosia, najmłodsza siostra Agaty. W rękach niosła przymknięty wiklinowy koszyk, z którego słychać było obrażone miauczenia trzech kotów: Belli, Kocia i Sylwka. Gdy tylko Tosia postawiła koszyk i uchyliła pokrywę, kociaki wyskoczyły jak z procy. Największego focha okazała oczywiście Bella, która patrzyła na Agatę pełnym urazy wzrokiem i stroszyła swe długie uszy, upodabniające ją do egzotycznego zwierzątka zwanego mangustą.

      – Zniewolone – stwierdził weterynarz, wysiadając ze swego maksymalnie zagraconego auta. Miał w nim przenośną klinikę, przekonany, że praktycznie każdy sprzęt może mu się przydać.

      – Dzień dobry. Jak tam nasze stadko? – zapytała Daniela, witając się ze swoim kotkiem, czyli srebrzystym Silverado, zwanym swojsko Sylwkiem.

      – Zdrowe jak byki, jeśli mogę użyć takiego porównania. Wyły mi z głodu, to dałem im kociej paszy. Nie wiem, jak wy to wytrzymujecie, ale gdybym miał je na stałe, to zjadłyby mnie razem z moim lekarskim kitlem.

      – Oszczędzamy na sobie – roześmiała się Agata, dziwnie odprężona. Smutki przedpołudnia, wątpliwości i obawy na chwilę się odsunęły. Miło było znaleźć się wśród życzliwych osób.

      – Jak tam na wystawie bydła, panie doktorze? – zagadnęła Daniela, stawiając przed Wilkiem herbatę i talerzyk z ciastem malinowym.

      – Danielo, jak zwykle czyta mi pani w myślach. Jechałem tutaj z jedną myślą: będzie ciasto z malinami czy nie będzie? Teraz, przez tych wszystkich gości, trudno się dopchnąć choćby do jednej porcji.

      Była to prawda. Herbaciarnia powoli zdobywała powodzenie, w czym bardzo pomagał fakt, że był szczyt sezonu wakacyjnego. Daniela nie nadążała już z robieniem kanapek i sałatek, pieczeniem ciastek i przygotowywaniem deserów. Coraz częściej musiał pomagać jej Juliusz, siostrzeniec weterynarza, który do tej pory głównie zajmował się opieką nad zdrowiejącymi zwierzętami. Jak się okazało, miał też zupełnie dobre kwalifikacje na podkuchennego.

      – Wystawa była bardzo udana – stwierdził tymczasem doktor, pochłaniając ciasto. – Same medalistki. Nie było ani jednej kontuzji, nic się złego nie stało. Raj dla weterynarza. Nic nie musi robić, a swoją dniówkę zainkasuje. Nawet sobie odpocząłem. Miałem czas zbadać te wasze tygrysy pręgowane.

      – Tylko dwa są pręgowane – wtrąciła się Tosia. – Bella to czarna pantera.

      Faktycznie. Dwa koty, Sylwek i Kocio, odziedziczyły po swej matce niezwykłe ubarwienie w srebrnoszare pręgi. Bella była czarna jak smoła, o nieco dłuższej sierści.

      – Diabełek – ocenił ją doktor Wilk, ale, podobnie jak Agata, wyróżniał tego kota spośród rodzeństwa. Bella odznaczała się wielką inteligencją i intuicją. Sama wybrała sobie Agatę jako właścicielkę i towarzyszyła jej od tej pory zawsze. Jej cicha i nieustępliwa obecność, pocieszające trącanie nosem policzka, gdy wydrapywała się Niemirskiej na ramię, były bardzo krzepiące. Agata zdała sobie sprawę, że kotka ma już stałe miejsce u jej boku i w jej życiu. Bella nie narzucała się, nie zabiegała o zainteresowanie, ale zawsze wyczuwało się jej obecność.

      – Nie diabełek. To bajkotek. Bajkowy kot – dodała Tosia, głaszcząc ulubienicę Agaty. – Ona zawsze musi być w nocy w pokoju Agaty. Kiedy nie może wejść drzwiami, to wspina się po bluszczu na balkon – dodała dziewczynka. – Często słyszę ją, jak drapie pazurkami w podłogę albo w drzwi, żeby wejść.

      Dziewczynka się nie myliła. Prawie każdego ranka, gdy Agata się budziła, na poduszce obok jej głowy spała zwinięta w kłębek Bella. Miauknięciem oznajmiała, że wie, iż zaczął się nowy dzień, ale nie zamierza towarzyszyć dziewczętom w odbieraniu gazet i otwieraniu kiosku, tylko porządnie się wyspać. Zjawiała się w herbaciarni wraz z resztą rodzeństwa zawsze po południu. Faktem było, że trzy piękne koty także przyciągały uwagę i zainteresowanie klientów.

      – Tosiu, pani Julia czeka na ciebie w pracowni Ady – przypomniała dziewczynce Daniela. – Mówiła, że macie robić szklane ozdoby.

      Po matce Agaty pozostała pracownia w ogródku, niewielki budynek z piecem do wypalania ceramiki i mnóstwem półfabrykatów do tworzenia biżuterii i wisiorków ze zwierzątkami. Gdy sprzedały w kiosku już wszystkie zapasy, Julia uznała, że czas przejrzeć zawartość magazynów. Okazało