Agnieszka Krawczyk

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań


Скачать книгу

nie jest łatwe wobec różnych prawniczych sztuczek, potem odbędzie się mozolne składanie wniosków i rozpocznie się proces, który najprawdopodobniej potrwa latami. Testament zawsze można obalić ze względu na niepoczytalność, braki formalne lub inne wady, które wymyślą adwokaci, to się będzie ciągnęło bez końca. A jeśli nastąpisz na odcisk rodzinie, możemy zatruć ci życie i pozbawić wszystkiego, także prawa do dziecka.

      – Zawsze podejrzewałam, że chodzi wam jedynie o forsę! – rozległ się czyjś oburzony głos.

      Agata odwróciła się, Tomasz także obejrzał się ze zdziwieniem w stronę, z której dobiegał przytłumiony dźwięk.

      Za kontuarem stała Daniela ubrana w swoją błękitną wyjściową sukienkę, tak jak zamierzała wybrać się na wizytę do Jakuba. Nie dotarła jednak na rynek, gdzie oczekiwał magister Jaskólski, który miał je zawieźć do szpitala. Zawróciła koło kościoła i przeszła łąkami do sadu, a potem na zaplecze, gdzie ukryła się za kontuarem. Nie mogła zostawić siostry samej.

      – O, proszę, mamy świadka – z przekąsem stwierdził Tomasz Halicki, a Daniela przygładziła potargane loki i zbliżyła się do stolika.

      – Tak wiem, to było głupie ukrywać się tu jak jakiś szpieg z krainy Deszczowców, ale nie mogłam inaczej. Słucham i słucham, i nie mogę wyjść ze zdumienia nad pańskim cynizmem…

      – Cynizmem? – zdziwił się Tomasz.

      – Tak. Przyjeżdża pan tutaj, głosząc wszem i wobec, że chodzi panu o dziecko, o siostrę i jej dobro. Chce pan jej zapewnić lepsze warunki i takie tam – proszę mi wybaczyć: ćmoje-boje. A tak naprawdę, jak zawsze w waszej rodzinie, chodzi o kasę. Boi się pan, że ktoś może chcieć coś uszczknąć z waszego bezcennego majątku.

      Daniela patrzyła na niego zaróżowiona ze złości. Jej wielkie oczy błyszczały. Tomasz Halicki wpatrywał się w nią jak zaczarowany. Widział wiele różnych kobiet. Obdarzonych temperamentem i pozbawionych go, pięknych i brzydkich, ale kogoś takiego jak Daniela zobaczył po raz pierwszy w życiu. To prawda, już wcześniej, kiedy się poznali, a ona zemdlała w ogrodzie, zwrócił uwagę na jej urodę. Wydała się mu jednak wówczas po prostu bardzo ładną dziewczyną, zresztą miał myśli zaprzątnięte czym innym. Zaskoczyły go po prostu niespodziewane wypadki tamtego popołudnia. Teraz zobaczył ją jakby po raz pierwszy, stała się dla niego zupełnie nowym i fascynującym zjawiskiem.

      Ta dziewczyna była spełnieniem wszystkich jego marzeń – idealnie w jego typie urody, a przy tym obdarzona niewiarygodną i autentyczną pasją życia, której jemu już zaczynało brakować. Widząc jej potargane gniewem włosy, ciskające gromy oczy i niezwykłą witalność, która po prostu od niej biła niczym kosmiczna energia ożywiająca wszystko wokół, miał ochotę – nie zwracając uwagi na jej złość i niechęć, jaką do niego aktualnie żywiła – chwycić ją w ramiona i porwać gdzieś daleko, gdzie będą sami. I cieszyć się tą chwilą jak najdłużej.

      – Czy pan mnie w ogóle słucha? – Daniela wyrwała go z tego oszołomienia. – Mam wrażenie, że nic pan sobie nie robi z tego, co mówię. Gdy patrzę na ten pański kpiący uśmieszek, mam ochotę kopnąć pana w kostkę i proszę mi wierzyć, powstrzymałam się w tym momencie, żeby nie powiedzieć czegoś gorszego.

      – Słucham pani bardzo uważnie – powiedział Tomasz. – Rzadko się zdarza, żeby ktoś w jednym zdaniu wysunął przeciwko mnie tyle zarzutów naraz, i to w dodatku nieprawdziwych.

      – Doprawdy? – Daniela się skrzywiła. – Byłam tu wystarczająco długo, by usłyszeć, co mówiła moja siostra. Starała się panu wytłumaczyć naszą sytuację. Śmiem twierdzić, że nawet za bardzo się przed panem otworzyła i zbyt pochopnie panu zaufała. No ale trudno, jest szlachetna, choć może nie zawsze warto być prostolinijnym. Pan jednak nie przyjechał tutaj wysłuchać naszych argumentów i się dogadać.

      – A więc po co, pani zdaniem, przyjechałem? – Tomasz ponownie wziął do ręki filiżankę i znowu obrócił ją w dłoniach. Wciąż przypatrywał się Danieli z uśmiechem.

      – Chce nas pan szantażować. Wymusić na Agacie, żeby się zrzekła prawa do spadku po pańskim ojcu w zamian za gwarancję, że nie będzie pan sobie rościł praw do Tosi. Przynajmniej ja tak sądzę.

      – Daniela! – krzyknęła Agata, której nie bardzo było w smak, że siostra doszła do sedna sprawy w takim tempie, choć, prawdę mówiąc, Niemirska widziała sytuację dokładnie w taki sam sposób.

      Intencje Tomasza Halickiego były dla niej od pewnego czasu jasne. To był niebezpieczny przeciwnik. Nie zależało mu na dziecku. Miał jednak zamiar grać kartą zatroskanego braciszka tak długo, jak się tylko dało. Ta rola dawała mu zresztą różnorodne możliwości. Mógł okazywać fałszywe zainteresowanie i współczucie względem wyimaginowanych złych warunków, w których wychowuje się mała. Mógł podważać metody wychowawcze Agaty, wybór szkoły, właściwie każdą rzecz, która przyszłaby mu do głowy. Wszystko pod płaszczykiem troski i pragnienia, by najmłodszej siostrze żyło się dobrze.

      Nieustanna podejrzliwość, kontrolowanie, negowanie umiejętności Agaty… To wszystko mogłoby ją wpędzić nie tylko w nerwicę, ale całkowicie rozstroić i zatruć jej życie. Tak, nie ulegało wątpliwości, że Halicki zamierzał zgotować im piekło na ziemi. Dlatego Agata chciała mu delikatnie uświadomić, że nie stanowią dla niego zagrożenia. Nie musi więc wytaczać takich dział, by pozbyć się ich ze swojego życia jako zagrażających stanowi posiadania klanu Halickich. Tylko miała zamiar zrobić to nieco później i rozegrać inaczej niż siostra. Ale stało się i pewne słowa już padły.

      Tomasz roześmiał się tymczasem, jakby to, co powiedziała Daniela, było świetnym żartem. Wiedział już doskonale, że siostry Niemirskie – bo tak wszyscy je nazywali, choć przecież Daniela była tylko przyrodnią siostrą Agaty i nosiła nazwisko Strzegoń – różnią się nie tylko urodą, ale i charakterem.

      Agata była tą rozważną. Ona planowała strategie i kierowała niewielką rodziną. Daniela ulegała porywom serca i trudno ją było kontrolować. Zachodził przy tym w głowę, na jakim etapie znajdują się sprawy dotyczące testamentu Cezarego. Matka Tomasza była przekonana ponad wszelką wątpliwość, że Agata ma ów spędzający Halickim sen z powiek papier w ręku i przyjechała do Krynicy upomnieć się o swoje. Dlaczego jednak nie położyła testamentu na stół? Bo jest przebiegła i wyrachowana – tak uważała Sylwia. Tomasz nie podzielał jednak przekonania matki. W tym kryło się coś innego. Jeżeli Agata nie posiadała dokumentu, a tylko o nim słyszała – sprawa była prosta. Dochodzenie ojcostwa, a potem sprawy sądowe o dopuszczenie Tosi do dziedziczenia są długie i najeżone problemami, tutaj wystarczyłoby naprawdę skromne odszkodowanie na otarcie łez. Natomiast jeżeli Niemirska ma testament, wtedy wszystko wygląda inaczej. Co oczywiście nie oznacza, że dużo gorzej, bo można ją tak zastraszyć, że w efekcie będzie się chciała dogadać. Tomasz jednak postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozbyć się kłopotu w postaci dodatkowego i niechcianego spadkobiercy, ale też spowodować, żeby Eleonora przestała o czymkolwiek decydować we władzach licznych spółek ojca. Może nie była to przyjemna myśl, że tak naprawdę, walcząc o utrzymanie status quo rodziny Halickich, stara się pozbawić pewnych praw własną siostrę, ale cóż? Cel uświęca środki, jak to mówią, a celem było, żeby rządziła jedna osoba.

      Tomasz od dawna miał poczucie, że rodzinie nie służy demokracja. Sylwia była histeryczką i ktoś powinien za nią podejmować decyzje dla jej własnego dobra, Eleonora pewnych spraw z kolei nie rozumiała. Tylko on był w stanie ogarnąć całość interesów ojca i poprowadzić wszystko tak, jak należy. Matka i siostra już dawno powinny się mu podporządkować z własnej woli. Skoro tego nie chciały zrobić same,