Agnieszka Krawczyk

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań


Скачать книгу

to mawiał święty Igur” lub „Pierwsza zasada: patrz w karty sąsiada!” rozlegały się gromko po sadzie już od podwieczorku i trwały często do kolacji albo nawet i później, gdy była ładna pogoda. Nie raz i nie dwa do gry przyłączał się ksiądz, który okazał się zapalonym brydżystą i często pojawiał się w sadzie, gdy zakończył już swój wieczorny spacer. Wierszyk o świętym Igorze należał zresztą do jego ulubionych, obok iście ludowej mądrości: „Kto nie zgrywa atutów, ten chodzi bez butów”, którą częstował swoją partnerkę, panią Lucynkę, nazywającą go uporczywie „dobrodziejem”, bo bardzo jej się ta staropolska tytulatura osób duchownych podobała.

      Teraz jednak pod lipą nie było ani graczy, ani zakochanych par, a to z powodu zbyt wczesnej godziny. Agata wyszła przez zaplecze i przebiegła przez sad w kierunku warsztatu Julii. Tak, jak podejrzewała, zastała tam Tosię pomagającą sąsiadce w przygotowaniu do sprzedaży kolejnego mebla. Tym razem było to bardzo eleganckie biurko, ozdobione motywami roślinnymi. Dziewczynka zajmowała się polerowaniem blatu.

      – O, Agata, dobrze cię widzieć – ucieszyła się Julia, ale zaraz zmarszczyła brwi, widząc zmartwioną minę Niemirskiej. – Tosiu, przetrzyj jeszcze gałki od szuflad i możemy właściwie kończyć, jest przepięknie, bardzo mi pomogłaś – dodała.

      Mała rozpromieniła się na te słowa.

      – Naprawdę? To może jeszcze zamiotę tutaj? – zaproponowała pełna dobrych chęci.

      Julia skinęła głową, po czym zaprowadziła Agatę w głąb warsztatu, gdzie miała mały kantorek. Parzyła w nim sobie mocną kawę, gdy chciała chwilę odpocząć.

      – Co się stało? Jakieś złe wieści z urzędu gminy w sprawie tej budowy hotelu z termami? – zapytała z niepokojem Julia, bo od dłuższego czasu ta właśnie sprawa spędzała jej sen z powiek. Żona burmistrza, Małgorzata Trzmielowa, zamierzała wybudować w najbliższym sąsiedztwie ich domów ogromny kompleks turystyczny, który mógł poważnie zagrozić okolicy, a nawet – w najgorszym razie – pozbawić je dachu nad głową.

      Agata zaprzeczyła. Nie, tym razem nie chodziło o inwestycję burmistrzowej.

      – Daniela zasłabła w ogrodzie. Wezwaliśmy z doktorem karetkę z Cieplic, zaraz do niej jadę, chciałam zabrać ze sobą Tosię – wyjaśniła, a Julia patrzyła na nią w milczeniu, czekając na to, co jeszcze powie. Oczywiste było, że wydarzyło się coś więcej, skoro Agata od razu nie pojechała z siostrą. – W Zmysłowie pojawił się niespodziewanie przyrodni brat Tosi, Tomasz Halicki – dodała Niemirska. – Wszystko wskazuje na to, że przyjechał tutaj, żeby ją zabrać do siebie – Agata popatrzyła na zaufaną sąsiadkę z rozpaczą.

      – Chyba żartujesz! – Julia pokręciła głową z niedowierzaniem. – To przecież niemożliwe. Jak to: przyrodni brat? Przecież Ada nikomu nie mówiła, kto jest ojcem Tosi. W jaki sposób to wyszło na jaw, na Boga? I jakim cudem nagle w Halickich obudziły się uczucia rodzinne?

      Agata uniosła głowę zdumiona i spojrzała na Julię pytającym wzrokiem.

      – Pani wiedziała, kto jest ojcem Tosi?

      Węgierka wzruszyła ramionami.

      – Oczywiście. Ada zobowiązała mnie do absolutnego milczenia, więc nie pisnęłabym ani słowa, choćbyś mnie przypiekała na wolnym ogniu. Widzę jednak, że cała sprawa dawno się wydała. Dotarło do mnie już wcześniej, że prowadzisz swoje śledztwo, nie myśl, że jestem ślepa. Miałaś do tego prawo, to jasne. Podejrzewałam zresztą, że Ada w końcu zostawi ci jakąś wskazówkę, prawdopodobnie w tej osławionej skrytce w banku, w której znalazłaś między innymi akt własności tego domku. Było tam coś jeszcze, prawda?

      – Tak. Testament Cezarego Halickiego, w którym zapisywał jedną trzecią swego majątku Tosi. Wtedy już ostatecznie się potwierdziło to, co podejrzewałam od dłuższego czasu, mianowicie, że to on jest jej ojcem.

      – Nie wiedziałam, że Halicki umarł – mruknęła Julia. – Dziwnie się skończyła ta cała nieszczęśliwa historia, przyznaję. Agatko, znasz mnie dobrze. Jestem zwolenniczką prostych rozwiązań. Wielokrotnie mówiłam Adzie, że związek z Cezarym nie ma sensu, nie przyniósłby jej nic dobrego. Myślę, że ostatecznie uznała mój punkt widzenia za słuszny. Po cóż wiązać się z człowiekiem, który tak naprawdę nie potrafił nikogo pokochać?

      – Uważa pani, że nie potrafił nikogo kochać? – spytała Agata cichym głosem.

      Julia popatrzyła na nią z westchnieniem.

      – A jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? To był człowiek, któremu na nikim nie zależało i nikogo nie potrafił zrozumieć. Kierował się wyłącznie własnym interesem. Tak przynajmniej ja to widziałam i powtarzałam Adzie, by próbowała choć Tosię ocalić przed tym egoistą. Ale dosyć już o tym. O zmarłych nie powinno się źle mówić, kto inny będzie już ważył ich uczynki, dobre i złe… Powiedz mi lepiej, co zamierzasz zrobić? Ten braciszek chyba nie ma żadnych podstaw prawnych, żeby upominać się o Tosię?

      – Mam nadzieję, że nie. On co prawda twierdzi, że jego adwokaci wszystko mogą, ale przecież to ja jestem opiekunem prawnym Antoniny i tego się nie da tak po prostu zakwestionować – żarliwie zapewniła Agata.

      – Oczywiście. Zresztą liczy się jeszcze zdanie Ady. A ja przed każdym sądem mogę zaświadczyć, że życzyła sobie, żeby tak się stało.

      – Co ma pani na myśli? – Agata nie rozumiała.

      – Dokładnie to, co mówię. Myślisz, że twoja matka była głupia? Obawiała się, że Halickim może strzelić do głowy coś podobnego. Zobowiązała mnie i doktora Jerzego, to znaczy każde z nas z osobna, że sprowadzimy cię tutaj i skłonimy, żebyś zaopiekowała się Tosią. Oczywiście liczyłam na to, że zrobisz to po dobroci, bo to przecież takie kochane dziecko, ale miałam też przygotowane pewne narzędzia nacisku, na przykład rózgę. Oczywiście żartuję – dodała na wszelki wypadek, bo Agata wyglądała tak, jakby pewne słowa w ogóle do niej nie docierały.

      Myślała o niedawnej rozmowie z doktorem Wilkiem. Tak, już wówczas miała wrażenie, że weterynarz coś przed nią ukrywa, nie mówi jej całej prawdy o swojej ostatniej rozmowie z Adą. Przyznał, że zobowiązał się do czegoś wobec jej matki. Czy właśnie o to chodziło? Że nigdy nie oddadzą Tosi Halickim? Zapewne tak.

      – Już sprzątnęłam wszystko – uśmiechnięta Tosia zajrzała na zaplecze warsztatu.

      – Cudownie. Bardzo mi pomogłaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. A teraz już jedź z siostrą, bo chce cię zabrać ze sobą – powiedziała Julia, na co Agata przytaknęła. Teraz, gdy kręcił się tutaj Halicki, nie chciała spuszczać małej z oka.

      – Dokąd jedziemy? – zainteresowała się Tosia.

      – Do Cieplic. Daniela gorzej się poczuła i musiała pojechać do szpitala z doktorem Wilkiem – Agata starała się przedstawić całą sprawę w możliwie najdelikatniejszy sposób, ale dziewczynka i tak się przeraziła.

      – Ale nic jej nie będzie? Powiedz mi! Nie musi zostać na operacji w szpitalu? – dopytywała się gorączkowo.

      – Myślę, że nic jej nie będzie, choć pewnie czekają ją jakieś badania – uspokajała starsza siostra.

      – No, ruszajcie już, bo pewnie Daniela się o was niepokoi – Julia zdecydowanym gestem skierowała je do wyjścia. – A ty niczym się nie martw – upomniała jeszcze Agatę. – Ja tu jestem, nad wszystkim czuwam i na pewno nie pozwolę wam zrobić krzywdy.

      2

      Kiedy dojechały do Cieplic, Tosia cicho chlipała w samochodzie. Agata zaparkowała jak najbliżej wejścia,