Łukasz Orbitowski

Horror Show


Скачать книгу

i drobne, pawie, które nie chciały się skończyć, pawie leguminowe, pawie „szybkie piłki”, granulkowe pawie, glonowe pawie, pawie wodne, pawie maratony i wreszcie pawie do spodu, kiedy żołądek wywraca się na lewą stronę. Ale gość po drugiej stronie wyrzygiwał chyba wszystkie grzechy świata. Wymiotował w rytm szarpnięć i nie chciał skończyć. Wszyscy się rozeszli. Facet przestał i oparł się o drzwi. Giełdziarz się odsunął.

      Facet wyszedł powoli, wsparty o lasce, z głową schowaną między ramionami.

      – Dziadek, dobrze tam? – rzucił Giełdziarz, ale nie czekał na odpowiedź. „Mógłby chociaż spuścić wodę”, pomyślał i wszedł do kabiny. Zdjął plecak i zabrał się za pasek od spodni. Sięgnął po spłuczkę, starając się nie patrzeć do muszli. Ale zerknął i natychmiast puścił pawia na kafelki.

      W kiblu pełzały setki białych robaczków. Przypominały ożywione niedopałki. Biała, zbita masa spieniła się na wodzie jak wielki kożuch na mleku, spływała po muszli, a pojedyncze sztuki wiły się na desce. Giełdziarz odwrócił się, chciał wybiec, ale wyrósł przed nim facet o lasce. Zatarasował wyjście. Rozchylił wargi i Giełdziarz dostrzegł robaka w kąciku ust. Stworzonko wiło się gwałtownie. Facet strącił je językiem.

      „Teraz powinno przelecieć mi przed oczami całe życie”, pomyślał Giełdziarz.

      Facet pogmerał w kieszeni i wydobył zdjęcie. Podsunął Giełdziarzowi pod nos. Zwykły polaroid. Fotografia przedstawiała chłopaka na tle kamienicy. Chłopak miał czarny T-shirt i spodnie dresowe.

      – Znasz go? – zapytał. Odsunął się, by zrobić Giełdziarzowi przejście, pokazać, że nic mu nie grozi.

      – Jezu Chryste – wyszeptał Giełdziarz – w życiu go nie widziałem.

      Szpad uśpił synka i zmagał się ze światem komputerowej pornografii. Uruchomił przeglądarkę, wklepał „young teens” i czekał. Nic. Spróbował „perfect tits”, „asian”, „bondage”, wreszcie przy „dildo” wyskoczył link i Szpad pomyślał, że to pierwszy sukces tego dnia. Znalazł piwo w lodówce i trzask otwieranej puszki zbiegł się z zerwaniem połączenia. Szpad zaklął i włączył wyszukiwarkę. „Young teens + free + mpg”. „I proszę. Milion linków”.

      Cztery pierwsze prowadziły do stron płatnych i Szpad je szybko zamknął. Trafił na portal pełen odnośników. Kliknął na trzy. „Nie można wyświetlić strony”. Kolejny spis. Nastolatka z brzuchem jak po porodzie i stogiem siana na małej głowie. Inna w kostiumie kąpielowym. Tyle. Po zabawie.

      Kuba wiercił się w łóżku. Szpad zerknął na zegarek. Dochodziła dwunasta. Strony wyskakiwały jak diabły z elektronicznego pudełka, a „instant access” mienił się pikselowym złotem. Gwiazdy, kolory nieba i słońca nachodziły na biusty z silikonowego disneylandu. Szpad wiedział świetnie, że gdzieś jest lepszy świat, odległy o cztery dolary i kartę kredytową. Zamknął wszystkie strony, zrestartował komputer i gdy włączył go ponownie, pojawiła się tylko jedna. „Busty pornstars”. Machają do ciebie z ekranu, ich cipy są owocowo słodkie, więc kolego, płać i do dzieła, bo koniobijstwo to jedyna rozrywka, na jaką wciąż stać Polaka. „Musisz wiedzieć”, czytał Szpad między wierszami, „że kobiety dzielą się na dwa rodzaje: te, które możesz mieć i te, których nie. A czy chciałbyś mieć dziewczynę, która leci na Szpada?”.

      Ale wyrok już zapadł. Szpad pociągnął łyk piwa i zapalił czterdziestkę. Pomyślał, że jego życie da się opisać poprzez papierosy – w zawodówce palił davidoffy, wówczas niebotycznie drogie, ale nie zużywał ich dużo. Poszedł do liceum, przerzucił się na czerwone setki marlboro, a gdy przyszła praca (roznoszenie mleka, pieprzony interes z wstawaniem o trzeciej i dobijaniem się do drzwi), wraz z nią zjawiły się L&M-y. Potem Agnieszka, pierwsza dziewczyna, na poważnie i w ogóle, więc dzielił się z nią tym, co miał i trafił na półkę zarezerwowaną dla Sobieskich. Potem Agnieszce urósł brzuch, ślub klepnięto, a Szpad przerzucił się na czterdziestki. Tyleż sztuk za sześć złotych, w czarnej, pękatej paczce. Można pomyśleć, że trzymasz usta w kominie.

      Nie trzeba dodawać, że mleczarnię trafił szlag i Szpad musiał sobie jakoś radzić. Jak każdy.

      Agnieszka także miała swój sposób. Ani jego, ani jej nie był dość dobry, by nakarmić dziecko. Szpad kochał swojego brzdąca. Zabawne, jak człowiek się zmienia. Rozmowę o skrobance pamiętał, jakby odbyła się wczoraj. Te cudowne ogłoszenia w prasie: „Ginekologia – wszystko”. Ksiądz może sobie gadać, aż językiem dotknie pępka, ale naród ma swoje zdanie i Szpad nie wahałby się ani chwili. Aborcja, wyrostek – jeden chuj, trochę tkanki. Nie zmienił zdania do dziś.

      Pochylił się nad łóżeczkiem i pomyślał o drodze, jaką przewędrowała ta mała istota.

      – Najpierw skakałeś mi z jajka na jajko – powiedział – potem, cwaniaku, prześcignąłeś innych Ogonkowych Skurwieli, a droga z brzuszka tutaj była jak otwarcie piwa.

      Usiadł i dodał:

      – Oczywiście z perspektywy tej nory.

      Z żalem spojrzał na wypite piwo. Czuł senność. Agnieszka powinna niedługo wrócić. Najczęściej zjawiała się o drugiej. Szpad próbował zasnąć bez niej. Wpadał w płytki sen i budził się gwałtownie wraz z jej powrotem. Potem nie mógł zasnąć, leżąc dwie godziny na wznak i wędrując wzrokiem za cieniami samochodów na suficie, aż Kuba zaczynał koncert i Szpad wstawał. Agnieszka mogłaby pomylić go z butelką.

      Uruchomił starą grę. Wszedł w jej świat bez entuzjazmu. Biegał szarymi korytarzami, strzelał, ginął i odradzał się w ten sam bezbarwny sposób. Porzucił rozrywkę wraz ze szczękiem zamka. Podniósł się z krzesła i podszedł do żony.

      – Dochodzi pierwsza – powiedział.

      Agnieszka zrzuciła płaszcz i usiadła na brzegu łóżka. Natychmiast opadły z niej siły. Podniosła pijane oczy.

      – Skurwysyn taksówkarz.

      – Co takiego ci zrobił, ten taksówkarz?

      – Prosiłam, by zawiózł mnie na róg Kazimierza i Opolskiej – odgarnęła włosy z czoła. – A on na to, że takiego rogu nie ma. Ja, że tak, bo wysiadam tutaj co drugi dzień, a on, kurwa, że nie. I tak w kółko, aż stanęło na flaszce. No i dałam mu na flaszkę, a on wysadził mnie tutaj i rechotał, cholerny kutas, przecież wiedział, że jestem pijana.

      – Zakład jest zakład.

      – Powiesz mi teraz, że postąpiłbyś tak jak on?

      – Zakład jest zakład.

      – Myślałam, że nie weźmie tych pieniędzy.

      – Taryfiarz? – roześmiał się Szpad.

      Agnieszka spróbowała wstać. Oklapła na łóżko.

      – Też byś się śmiał, co? Właśnie o ten śmiech mi chodzi!

      „Dziewczyna tak pijana, że nie wie, gdzie mieszka, jest zabawna”, chciał powiedzieć Szpad, ale ugryzł się w język.

      – Z jego punktu widzenia to jest śmieszne. A zakładanie się z taryfiarzem o to, co gdzie jest na mieście, to głupi pomysł.

      – Rozczarowałam się – powiedziała Agnieszka bez śladu rozbawienia. – Ciebie to też cieszy. Wszystkich to bawi. Jesteś takim samym skurwysynem jak twój ojciec.

      Szpad wstrzymał oddech, jakby dostał szybki cios w splot słoneczny.

      – Śpij już.

      Agnieszka zrzuciła buty i owinęła się w kołdrę.

      – Nie śpij w ubraniu! – rzucił z kuchni.

      Przesiedział przy komputerze jeszcze pół godziny – wędrował przez wyludnione statki kosmiczne, walczył