Krzysztof Bonk

Świetlany mrok


Скачать книгу

przywieźliśmy ci mamę.

      Speszona Kati przyjrzała się malcowi i niepewnie wydukała:

      – Witaj… synu…

      – Tak czekałem, tęskniłem, mamusiu! – Chłopiec wyciągnął drobne rączki wysoko w górę. Kati ujęła je w swoje dłonie, nie wiedząc, co dalej uczynić.

      – Mam cię, szkrabie! – krzyknął nagle Dren, podrywając chłopca do góry i sadzając sobie na karku. – Mamusia przebyła długą drogę. Jest zmęczona, damy jej trochę odpocząć. Za to później zabiorę cię na ryby, co ty na to?

      Chłopiec uśmiechnął się szeroko i zaklaskał ochoczo w dłonie. Natomiast Dren odezwał się do zgromadzonych przed domem ludzi:

      – Pani Kati powinna jak najszybciej położyć się spać, aby nabrać sił. Prosiłbym także, abyście wezwali dla niej medyka. Jest wyczerpana po ostatnich przejściach i trochę niedomaga. – W odpowiedzi rząd kobiecych i męskich postaci w różnym wieku głęboko się ukłonił. Dren zdjął z ramion małego Albiego i poszedł do miejsca, gdzie niedawno stał powóz. Chwycił pozostawiony tam kufer i powiedział do Kati: – Zaniosę rzeczy do pani pokoju. Zapraszam ze mną.

      Kobieta czym prędzej skorzystała z zaproszenia, chcąc wydostać się spod bacznej obserwacji nieznanych jej ludzi. Wkrótce znalazła się w damskim pokoju. Zdobiły go kryształowe lustra, stojaki na suknie i komody, na których ułożona była z pietyzmem kobieca biżuteria.

      – Przywitała panią jedynie służba – oznajmił Dren, kiedy Kati wodziła wzrokiem po przyjemnym wnętrzu, ponoć jej własnego, pokoju. – W domu nie przebywa obecnie nikt z rodziny.

      – Rozumiem. Dziękuję za pomoc. – Kobieta uśmiechnęła się pięknie.

      – Wobec służby proszę się zachowywać swobodnie, to ważne. Poza tym osoby z rodziny de Szon będzie pani widywać sporadycznie, głównie na bankietach w stolicy. Zaręczam, że po niedługim czasie odnajdzie się pani w jej dawnym życiu.

      – Oczywiście… – szepnęła Kati wysokim, melodyjnym głosem, do którego brzmienia wciąż nie zdołała przywyknąć. W tym nowym wnętrzu poczuła się nareszcie bezpieczna, odprężona. Do tego pojawił się ten mężczyzna, Dren. Kati pomyślała, że może mu zaufać i liczyć na jego pomoc. Był przystojny, miły i opiekuńczy. Wydawał się reprezentować sobą wszystko to, o czym Sari z jej wspomnień mogła w relacjach z mężczyznami tylko pomarzyć. Skarciła się za myśl, że mógłby ją mieć, gdyby tylko chciał, choćby w tej chwili.

      – Proszę się nie martwić, jeżeli pamięć szybko nie wróci – przemówił ponownie Dren. – Poza tym wszystkiego może się pani nauczyć na powrót. W razie kłopotliwych sytuacji sugeruję powoływać się na migrenę oraz stan błogosławiony. To powinno wystarczyć, aby mogła pani swobodnie wybrnąć z niezręczności, gdyby takie się pojawiły.

      Kati chciała właśnie skinąć przymilnie głową, gdy wtem otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł mały Albi. Tak jak przedtem wtulił się w spódnicę matki i zaczął popiskiwać błagalnym głosem:

      – Mamusiu, mamusiu…

      – Tak, skarbie…? – Kobieta złożyła ręce na główce chłopca. Wciąż miała niezrozumiałe dla niej opory przed okazywaniem mu trochę więcej uczucia.

      – Obiecaj mi… – powiedział lękliwym głosem Albi.

      – Co takiego, dziecko…?

      – Obiecaj mi, mamusiu, że moja siostra nie zrobi mi krzywdy!

      – Twoja siostra…? – Kati przeniosła pytający wzrok na Drena. Ten, nieco zmieszany, wzruszył tylko ramionami. Albi pośpiesznie dodał:

      – Moja siostra przyśniła mi się. Powiedziała mi, że jak wyjdzie z twojego brzucha, to każe mrocznej varekai obedrzeć mnie żywcem ze skóry i zawlec w mrok, gdzie pożrą mnie zwiastuny!

      – Nie ma… mrocznych varekai… – odpowiedziała słabym głosem Kati, której jak żywa ukazała się w umyśle scena z krwawego dołu z Sari.

      – Jest, mamusiu, jest! Stała za moją siostrą, miała takie wielkie, czarne oczy!

      Kobieta popatrzyła z nerwowym uśmiechem na Drena, szukając w nim oparcia. Pragnęła, aby coś powiedział. Obrócił słowa chłopca w żart, zaprzeczył im albo zwyczajnie dał smarkaczowi klapsa. Cokolwiek, byle tylko nikt nie dawał jej podstaw do wiary w rzeczy z umysłu tej przeklętej Sari. Mężczyzna jednak tylko podrapał się po karku i chłodno oświadczył:

      – Czas już na mnie, pani Kati de Szon. Wszystko będzie dobrze, zapewniam, i… proszę uważać na dziecko – wskazał na wtulonego w suknię chłopca. Skłonił się lekko i wyszedł z pokoju.

      Oblężenie twierdzy Blask przez Artów trwało już dwunasty cykl snu. Wyłonili się nie tylko z mroku, ale przybyli także od strony drugiego pierścienia światła. Otoczyli obrońców i żaden nie mógł się wymknąć z potrzasku. Nie było też mowy o wezwaniu pomocy. Od tamtego czasu nic szczególnego się jednak nie działo. Artowie nie szykowali się do szturmu. Spokojnie rozłożyli wokół twierdzy obozowiska, jakby na coś oczekiwali. Natomiast skryci za warownymi murami obrońcy wciąż czuli się dość pewnie, ponieważ mimo mniejszej liczebności mieli korzystną pozycję do obrony. O zapasy nie musieli się martwić, miały wystarczyć na dziesiątki cykli snu.

      Aż pewnego razu na jasne dotąd niebo nadciągnęły ciemne chmury i na wyschniętą ziemię spadł rzęsisty deszcz. Od tego momentu w obozie Artów zauważalne było ożywienie. W związku z tym Kegen, jako dowódca garnizonu, został wezwany na mury, aby ocenić sytuację i przygotować ludzi do ewentualnej obrony. Ale on ociągał się z przybyciem. Od rozpoczęcia oblężenia zaszył się w kwaterze, unikając kontaktu z podkomendnymi. Najzwyczajniej w świecie ogarnął go strach i nie chciał, aby ktokolwiek odczytał go z jego oblicza.

      W Altris zapewniano go, że Artowie nie znają sztuki oblężniczej i w swojej twierdzy będzie bezpieczny niczym w rodzinnym domu. Obecne wydarzenia podawały to w wątpliwość.

      W końcu Kegen zebrał się w sobie i z poważnymi obawami ruszył wypełnić obowiązki.

      – Nie pamiętam, kiedy tutaj tak lało – oznajmił, stając pośrodku warownego muru. Nie minęła chwila, a przemókł do suchej nitki.

      – To sprawka artyjskich szamanów, panie – odpowiedział żołnierz. – Potrafią zakląć deszcz. Uwięzić zaklęciem chmurę w miejscu, jak rzemieniem narowistego konia.

      Kegen spojrzał spode łba na żołnierza. Otarł wodę z twarzy i szorstko rzucił:

      – Melduj, jak wygląda sytuacja!

      – Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami, kapitanie, wobec pierwszych ruchów ofensywnych nieprzyjaciela wszyscy ludzie zajęli pozycje na murach. Po szesnastu na każdym z trzech odcinków. Są gotowi, ale wydaje się, że atak przyjdzie wyłącznie od strony mroku. – Żołnierz pokazał na zwarte szeregi Artów, którzy w strugach deszczu stali tuż za zasięgiem strzał i bełtów. – Na pozostałych odcinkach wróg wystawił tylko grupy jeźdźców.

      – Nie chcą, aby ktoś się stąd wydostał… – mruknął Kegen. Ta myśl nęciła go, odkąd rozpoczęło się oblężenie. Żołnierz kontynuował:

      – Niezrozumiałe jedynie jest to, że Artowie nie mają żadnych drabin, nawet tarana, zupełnie niczego, dzięki czemu mogliby się dostać do fortu. – Po chwili dodał ściszonym głosem: – Ludzie to widzą, boją się czarów…

      – Więc może to ten deszcz, który Artowie podobno sami tu wezwali i któremu nie pozwalają odejść! – Kegen gwałtownym ruchem ręki wskazał na kłębiące się granatowe chmury. – Może za sprawą wody rozpuszczą się nasze mury!