Мэтт Хейг

Dość dobre powody, aby pozostać przy życiu


Скачать книгу

Wiedziałem, że mama cierpiała na nią przez pewien czas po moim urodzeniu, a prababcia ze strony ojca popełniła samobójstwo. Choroba więc była obecna w mojej rodzinie, ale nie myślałem o niej za często.

      W każdym razie miałem 24 lata. Mieszkałem w Hiszpanii − w jednym z najbardziej spokojnych i pięknych zakątków Ibizy. Był wrzesień. Za dwa tygodnie miałem wrócić do Londynu, do rzeczywistości. Po sześciu latach studenckiego życia i wakacyjnych prac. Dorosłe życie odkładałem w czasie, jak długo się tylko dało, ale wyłaniało się przede mną jak czarna chmura. Chmura, z której za chwilę miał spaść na mnie deszcz.

      Najdziwniejszą cechą umysłu jest to, że mogą się w nim dziać bardzo intensywne rzeczy, ale nikt inny nie jest w stanie ich dostrzec. Świat wzrusza ramionami. Możecie wytrzeszczać oczy. Możecie mówić niespójnie. Wasza skóra może się świecić od potu. Ale mieszkańcy tej hiszpańskiej wioski, którzy widywali mnie w owym czasie, nie mieli szans zobaczyć, co czuję. Nie mieli szans dostrzec dziwnego piekła, w którym się znalazłem, ani zrozumieć, czemu śmierć wydawała się takim świetnym pomysłem.

      Spędziłem w łóżku trzy dni. Ale nie spałem. Moja dziewczyna, Andrea, w regularnych odstępach czasu podawała mi wodę albo owoce, które ledwo mogłem przełknąć.

      Przez otwarte okno wpływało trochę świeżego powietrza, ale w pokoju i tak było gorąco. Pamiętam, że byłem zdumiony, że nadal żyję. Wiem, to brzmi melodramatycznie, ale depresja i panika dają ci do zabawy tylko melodramatyczne myśli. W każdym razie ulga nie przychodziła. Chciałem umrzeć. Nie, to niezupełnie tak. Nie chciałem umrzeć, po prostu nie chciałem żyć. Śmierć mnie przerażała. A śmierć przydarza się tylko ludziom, którzy wcześniej żyli. Wielu ludzi nigdy się nie narodziło. Ja chciałem być jedną z tych osób. Pobożne życzenie – aby nigdy się nie narodzić, aby być jednym z trzystu milionów plemników, które nigdy nie dotarły do celu.

      (Jakie to cudowne być normalnym! Wszyscy balansujemy na niewidzialnej cienkiej linie, możemy się poślizgnąć w każdej sekundzie i stanąć oko w oko z egzystencjalnym horrorem, który drzemie w naszym umyśle).

      Pokój był praktycznie pusty. Łóżko, biała kołdra, białe ściany. Może wisiał tam jakiś obraz, ale nie jestem pewny. Żadnego nie pamiętam. Przy łóżku leżała książka. Sięgnąłem po nią raz i odłożyłem. Nie mogłem skupić się na dłużej niż sekundę. Nie byłem w stanie w pełni wyrazić tego doświadczenia słowami. Nie umiałem dobrać odpowiednich słów, każde wydawało się trywialne w porównaniu z bólem, którego doświadczałem.

      Pamiętam, że martwiłem się o moją młodszą siostrę, Phoebe. Przebywała w Australii. Bałem się, że właśnie ona, najbliższa mi genetycznie, może też się tak czuć. Chciałem z nią porozmawiać, ale nie byłem w stanie. W dzieciństwie, w rodzinnym domu w Nottinghamshire, wymyśliliśmy system komunikacji. Kiedy przychodziła pora snu, pukaliśmy w ścianę między naszymi pokojami. Teraz pukałem w materac, wyobrażając sobie, że może mnie usłyszy z tej odległości.

      Puk. Puk. Puk.

      Nie miałem w głowie takich określeń jak „depresja” czy „lęk napadowy”. Ze śmiechu wartą naiwnością sądziłem, że to, czego doświadczałem, nikomu wcześniej się nie przytrafiło. Uznałem, że skoro to przeżycie dla mnie jest takie obce, jest obce dla całego gatunku.

      – Andrea. Jestem przerażony.

      – W porządku. Wszystko będzie w porządku.

      – Co się ze mną dzieje?

      – Nie wiem, ale wszystko będzie dobrze.

      – Nie rozumiem, czemu to się dzieje.

      Trzeciego dnia wyszedłem z pokoju, z willi. Żeby się zabić.

      Dlaczego tak trudno zrozumieć depresję?

      Jest niewidoczna.

      Nie ma nic wspólnego ze stwierdzeniem „trochę mi smutno”.

      Na hasło „depresja” myślę o przebitej oponie, czymś przedziurawionym, unieruchomionym. Może depresja bez lęku taka właśnie jest, ale depresja przesiąknięta przerażeniem już nie. (Poetka Melissa Broder napisała na Twitterze: „Co za głupota nazywać to depresją, a nie nietoperzami żyjącymi i panoszącymi się w moim sercu. PS Widzę cienie”). Co gorsza, w pewnym momencie łapiesz się na tym, że desperacko pragniesz poczuć coś innego, choćby ból fizyczny. Umysł jest nieskończony i jego udręka może być równie nieskończona.

      Z drugiej strony można mieć depresję i być szczęśliwym, tak jak można być trzeźwym alkoholikiem.

      Depresja nie zawsze ma oczywistą przyczynę.

      Może dotknąć każdego – milionerów, ludzi z fajną fryzurą i tych z nieskazitelną cerą, szczęśliwych małżonków, pracowników, którzy właśnie otrzymali awans, tancerzy erotycznych, magików od karcianych sztuczek, brzdąkających na gitarze, tryskających szczęściem w swoich statusach – tych, którzy w zasadzie nie mają powodu, żeby być nieszczęśliwymi.

      To tajemnica nawet dla tych, którzy na nią cierpią.

      Piękny widok

      Słońce mocno świeciło. Powietrze pachniało sosną i morzem, które znajdowało się na wyciągnięcie ręki, tuż poniżej klifu. A krawędź klifu tylko kilka kroków przede mną. Nie więcej niż dwadzieścia. Jedyny plan, jaki wtedy miałem, to przejść dwadzieścia jeden kroków w stronę klifu.

      „Chcę umrzeć”.

      W pobliżu zauważyłem jaszczurkę. Prawdziwą jaszczurkę. Poczułem się oceniany. Jaszczurki się nie zabijają. Jaszczurki potrafią przetrwać. Może odpaść im ogon i w to miejsce odrasta drugi. Nie są smutasami. Nie wpadają w depresję. Radzą sobie ze wszystkim, bez względu na surowe i nieprzyjazne środowisko. W tamtym momencie najbardziej chciałem być taką jaszczurką.

      Willa znajdowała się za moimi plecami. Najprzyjemniejsze miejsce, w jakim w życiu mieszkałem. Przede mną najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Mieniące się Morze Śródziemne przypominające turkusowy obrus z małymi diamentami, otoczone linią brzegową utworzoną z wapiennych klifów i małe, prawie śnieżnobiałe opustoszałe plaże. Pasowało to do definicji piękna każdej żyjącej istoty. A jednak, mając przed sobą najpiękniejszy widok na świecie, nadal chciałem popełnić samobójstwo.

      Nieco ponad rok wcześniej, gdy pisałem pracę magisterską, czytałem sporo tekstów Michela Foucaulta. Głównie Historię szaleństwa. Myśl, że szaleństwu powinno pozwolić się być szaleństwem. Że strachliwe, represyjne społeczeństwo nazywa inność chorobą. Ale to była choroba. To nie tylko szalone myśli. To nie bycie trochę stukniętym. To nie czytanie Borgesa, słuchanie Captain Beefheart, palenie fajki czy wyobrażanie sobie gigantycznego batona Mars. To był ból. W jednej chwili nic mi nie dolegało, a potem nagle wszystko się zmieniło. Byłem chory, nieważne, czy to wina społeczeństwa czy nauki. Nie mogłem po prostu czuć się tak ani sekundy dłużej. Musiałem ze sobą skończyć.

      I zamierzałem to zrobić. W chwili kiedy moja dziewczyna została w willi, myśląc, że chcę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.

      Ruszyłem, licząc swoje kroki, potem pogubiłem się w liczeniu, błądziłem gdzieś myślami.

      – Tylko nie stchórz – powiedziałem do siebie. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

      Dotarłem do krawędzi urwiska. Mogłem zakończyć wszystko kolejnym krokiem. To było tak absurdalnie proste. Jeden krok kontra ból istnienia.

      Posłuchajcie. Jeżeli kiedykolwiek uwierzyliście, że osoba w depresji chce być szczęśliwa, to niesłusznie. Kompletnie jej