B.V. Larson

Star Force. Tom 3. Bunt


Скачать книгу

Ktokolwiek ujdzie cało, będzie mógł ich użyć do ucieczki. Za mną do środka wchodzili kolejni marines. Udało nam się zrobić tylko cztery wyrwy i do każdej wkraczało dwustu lub trzystu marines.

      – Sir? – zabrzmiał znajomy głos.

      Odwróciłem się i ujrzałem Kwona. Nie byłem zaskoczony, że go widzę – miał dwadzieścia pięć procent szans, że tu trafi i znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem, iż będzie chciał podążać za mną. Ale zaskoczyło mnie, kto mu towarzyszył.

      – Porucznik Marquis? – spytałem.

      – Tak, sir. Cieszę się, że tu jestem – odparła. Kobieta była normalnego wzrostu, ale przy Kwonie wyglądała jak dziecko.

      – Myślał pan, że Joelle nie żyje, prawda? – spytał Kwon. – Złapałem ją.

      – Złapałeś?

      – Mniej więcej – potwierdziła porucznik Marquis.

      – Miałem jedną z tych większych deskorolek – wyjaśnił Kwon. – Wie pan, tych do cięższego sprzętu. Zobaczyłem, jak okręt wybucha, i wiedziałem, że jeśli przeżyła, to nie ma szansy wejść na spodek. Więc wypatrywałem jej i złapałem, gdy przelatywałem obok.

      Zbudowaliśmy nieco większą jednostkę dla niektórych marines. Większości z nich używali sanitariusze do przewożenia rannych. W przypadku Kwona sam był dodatkowym ładunkiem. Zmrużyłem oczy, próbując znaleźć lukę w jego historii.

      – Powinno ją wyrzucić pod kątem, a przynajmniej powinna lecieć w kierunku stacji z niższą prędkością niż ty.

      Kwon wzruszył ramionami.

      – Tak, przyhamowałem i ją znalazłem.

      – Ryzykowne, Kwon. – Spojrzałem na porucznik Marquis. – Chyba jesteś mu winna drinka.

      Skinęła głową.

      – Jesteśmy umówieni.

      Odwróciłem się, kręcąc głową.

      – Dobrze, że oboje przeżyliście. Poruczniku, przydzielam panią do grupy zwiadowczej.

      Kwon nie narzekał, Marquis także nie. Skierowałem ją do jednego z korytarzy. Z ogrodu wychodziło ich przynajmniej dwadzieścia i chciałem, aby zrobiono w każdym z nich rekonesans, zanim wyruszymy dalej. Na razie nie nawiązaliśmy kontaktu z kosmitami.

      Ale miało się to wkrótce zmienić.

      Rozdział 10

      Pierwsza szarża była dla mnie lekkim szokiem. Walczyłem już z podobnym wrogiem. Dawno, dawno temu.

      Obcy mieli około metra dwudziestu wzrostu i cztery kopyta. Posiadali też kończyny przypominające ręce, z trzema przeciwstawnymi palcami wyglądającymi jak trójnogi z kciuków. Na głowach nosili ostre rogi wyrastające prosto w górę.

      Inaczej niż Centaury, z którymi walczyłem na pokładzie Alamo, gdy zostałem wzięty do niewoli, ci obcy nie byli pokryci jedynie futrem o barwie cynamonu. Mieli na sobie skafandry i trzymali broń. Czterech z nich ruszyło galopem za jednym z moich zwiadowców i zagoniło go z powrotem do nas. Gdy umykał, zmienili jego nogi w parujące kikuty. Korzystali z broni energetycznej, podobnie jak my. Z zaniepokojeniem zauważyłem, że była niemal identyczna. Nosili plecaki z reaktorami, połączonymi z miotaczami za pomocą grubych kabli. Kiedy zmienili zwiadowcę w popiół, ledwie mieli czas zareagować, gdy moi ludzie odwdzięczyli się tym samym.

      – Cóż, tej grupy już nie przesłuchamy – stwierdziłem kwaśno. Nie zamierzałem jednak zbytnio się tym martwić. Po tym, jak zabili jednego z naszych marines, nie mogłem oczekiwać, aby moi ludzie byli pełni łaski i powiewali białą flagą.

      – Mają naszą broń, sir – stwierdził Kwon, pochylając się nad dymiącymi trupami.

      – Owszem. Nanity dały im tę samą technologię.

      Kwon nic nie odpowiedział. Zapewne był zdezorientowany sytuacją. Dałem mu najlepszy lek na konfuzję – rozkazałem poprowadzić grupę żołnierzy do tunelu, z którego przyszły Centaury, i zabezpieczyć go.

      – Nie strzelajcie do wszystkiego, co się rusza. Nie jesteśmy tu, aby ich eksterminować. Przynajmniej z tego, co wiem.

      Czekało mnie teraz kolejne nieprzyjemne zadanie. Musiałem porozmawiać z dowództwem makrosów. Z tego, co mi wiadomo, osiągnęliśmy cel – spenetrowaliśmy obcą strukturę. Może nazwanie jej zdobytą było nieco naciągane, ale zawsze istniała szansa, że makrosy uznają, iż tyle wystarczy.

      Podniosłem jeden z zestawów komunikacyjnych, które załadowałem na każdy okręt desantowy, i połączyłem go z nanitowym kablem prowadzącym do powierzchni stacji.

      – Dowództwo makrosów, tu Kyle Riggs.

      Cisza. Miło być docenianym.

      – Dowództwo makrosów, wykonaliśmy zadanie. Wrócimy teraz na okręty.

      – Misja niekompletna.

      – Spenetrowaliśmy wrogiego satelitę. Zabiliśmy wszystkich obrońców, którzy nas zaatakowali. Nasza misja została spełniona.

      – Misja niekompletna.

      – Zdefiniujcie wymagania do ukończenia misji – odparłem, mając nadzieję, że nie chcą, abyśmy wyrżnęli milion centaurzych cywili. Nie byłem nawet pewien, czy bylibyśmy w stanie to zrobić, zważywszy, że ich broń była tak dobra, jak nasza.

      – Zająć strukturę wroga.

      – Którą część struktury mamy przejąć?

      – Brak pozwolenia na pytanie.

      – Cholera. Zignorujcie to – powiedziałem, zdając sobie sprawę, że niechcący zadałem pytanie. Z wnętrza tunelu, do którego wysłałem marines, widziałem błyski światła i słyszałem w radiu krzyki. Zapewne starliśmy się z kolejnym patrolem. Wyglądało na to, że wróg odpowiada ogniem.

      – Podajcie punkt docelowy, do którego należy dostać się, by zająć strukturę – powiedziałem stanowczo.

      Przez chwilę milczeli.

      – Istnieje kilka takich punktów.

      – Podajcie najbliższe.

      – Centra napędowe wymagane do orbitowania zlokalizowane są półtora kilometra w stronę środka struktury.

      Napęd do orbitowania? Zmarszczyłem brwi.

      – Podajcie kolejny punkt – odparłem, ale miałem dziwne przeczucie…

      – Najcieńszy punkt kadłuba, który pozwoli na wystrzelenie centralnego punktu w kosmos, jest osiem kilometrów od waszej pozycji, na części struktury zbliżonej do powierzchni planety.

      No to miałem rozkazy. Nie potrzebowałem kolejnej wskazówki. Opcją A było zniszczenie silników powstrzymujących stację przed spadnięciem na planetę. Opcją B było wysadzenie dziury w centralnej części instalacji i rozszczelnienie całej konstrukcji.

      Nie chcieli, abym zdobył tę strukturę. Nie chcieli, żebym zabił wszystkich uzbrojonych obrońców i wymusił kapitulację. Chcieli, abym ją zniszczył. Zabił wszystkich na pokładzie. Może dla makrosów koncepcje zdobycia i zniszczenia były synonimami.

      Rozmyślałem, co robić dalej, a tymczasem rozkazałem swoim ludziom powstrzymać dalszy atak.

      – Pułkowniku Riggs? – usłyszałem krzyk przez radio. To była porucznik Marquis. – Sir?

      – Słucham. Proszę mówić.

      – Stoję na jakiegoś rodzaju kracie. Chyba powinien pan to zobaczyć.

      – Jestem zajęty. O co chodzi, poruczniku?

      Cisza.

      Wstałem,