awaryjne zasilanie i nie miało działających transponderów. Po dziewięćdziesięciu minutach wróciłem do cegły dowodzenia i kazałem Sandrze skontaktować się z pilotami.
– Czas kończyć, majorze Welter – powiedziałem do dowódcy oddziału.
Major Kurt Welter został świeżo awansowany, ale sporo zdziałał na Heliosie. Zastąpił kapitana Roku, który zginął w grawiczołgu na planecie. Welter latał z flotą jeszcze w czasach wyspy Andros, zanim nanity odleciały i porzuciły Ziemię. To rzadkie doświadczenie lotnicze sprawiło, że zrobiłem go dowódcą eskadry desantowej.
– Zebraliśmy większość, sir. Zostali nam ci, którzy nie odpowiadają.
– Chodzi o ciała?
– W większości. Ale co kilka minut udaje nam się znaleźć takiego, który jeszcze dycha. Nie mogą dać nam znać, ile zasilania im zostało. Wielu częściowo zamarzło. Nie wiem, na ile się przydadzą w nadchodzącej walce.
– Na niewiele – odparłem. – Ale to nie dlatego po nich posłałem.
– Oczywiście, rozumiem, sir. Jednak zgodnie z obliczeniami wkrótce zabraknie nam czasu, by wziąć udział w desancie. Chyba że chce pan, abyśmy atakowali z zebranymi właśnie żołnierzami?
Przemyślałem to i pomysł mi się nie podobał. Nie mogłem oczekiwać od nich udziału w walce. Na pewno nie po tym, jak dryfowali w przestrzeni przez kilka dni.
– Oto, co zrobimy, Kurt – oznajmiłem w końcu. – Rozdziel ocalałych na sześć jednostek, a ta, która pozostanie pusta, niech prowadzi dalszą akcję ratunkową. Pozostałe wracają do nas.
– Przyjąłem, sir.
– I jeszcze jedno, majorze. Desantowiec, który zostanie, nie może być twój. Poprowadzisz atak.
– Tak myślałem, sir. Bez odbioru.
Spojrzałem na Górskiego.
– Zdążą?
Skinął głową.
– Muszą się pospieszyć. Ale przy braku dalszych niespodzianek albo większego przyspieszenia ze strony makrosów, uda im się. Ledwie.
Siedem jednostek. Tyle musiało mi wystarczyć. To plus tysiąc sześćset jednoosobowych kapsuł. Nie chciałem myśleć o tym, co może stać się z ludźmi w nanitowych bańkach mydlanych, jeśli moje okręty desantowe nie wrócą na czas, aby przebić dla nich kadłub wrogiego satelity.
Jedną z niewielu zalet tego, że makrosy zostawiły drzwi otwarte, a moje jednostki poleciały w przestrzeń, było to, że miałem dzięki temu lepszy napływ danych z ich sensorów. Nie były to statki zwiadowcze, ale na pewno sprawdzały się lepiej niż czujniki, które zamontowałem na kadłubie okrętu makrosów.
– Spójrzmy na listę celów i zobaczmy, co o nich wiemy.
– Jestem pewien, że lecimy na najdalej wysuniętą z żywych planet – odparł Górski. – Wokół orbitują trzy satelity. Chyba warto zauważyć, że krążowniki makrosów trzymają się wiele tysięcy kilometrów z dala od tych obiektów.
– Co oznacza, że są wyposażone w broń do walki w kosmosie. Mamy cokolwiek o tych platformach i ich możliwościach bojowych? Czy walczą z makrosami? Strzelają do nich?
– Nie, sir, z tego, co widzę.
Pokręciłem głową. Dlaczego nie walczą? To musi być jakaś próba. Może makrosy chciały tylko zobaczyć, co mogą zrobić moi żołnierze w takiej sytuacji? Może myślały, że jesteśmy najlepszą jednostką, jaką mają? W takim wypadku doceniałem komplement, ale nie chciałem już więcej robić na nich takiego wrażenia.
– Pułkowniku Riggs? – odezwała się major Sarin. – Jeśli te platformy mają wystarczającą siłę ognia, aby powstrzymać krążownik makrosów…
Skinąłem głową, zgadzając się z niedopowiedzianą myślą.
– Tak, to oznacza, że z łatwością rozwalą nasze okręty desantowe. Nie mówiąc o żałosnych samobójczych kapsułach.
Sarin wpatrywała się we mnie.
– Naprawdę zamierzamy to zrobić, pułkowniku? Jeśli stracimy tylu ludzi, stracimy też nasze inne… opcje.
I znowu to samo. Rozejrzałem się po wnętrzu. Wiedziałem, że myśleli o tym, że będziemy mieli więcej szans w walce z makrosami. Poczułem pulsujący ból głowy. Chciałem zaatakować okręt inwazyjny tak samo jak oni. Chciałem uciec z tego układu i wrócić na Ziemię. Ale teraz mieliśmy świadków. Wszędzie roiło się od makrosów. W tym układzie było dość okrętów, aby rozbić Ziemię w drobny mak.
– Kontynuować zgodnie z planem – rozkazałem.
Okręty desantowe właśnie wracały. Przyspieszając z całą mocą, zbliżyły się do nas z imponującą prędkością. Pomyślałem, że chyba im się uda.
– Potrzebujemy osłony ze strony okrętów makrosów – powiedziałem. Nie miałem pojęcia, jak inaczej dostaniemy się do kadłuba jednej z tych stacji, zanim zostaniemy zdezintegrowani. – Otworzyć połączenie z dowództwem makrosów.
Sandra natychmiast wykonała rozkaz. Naprawdę coraz lepiej sobie radziła. Może jednak nie spieprzyłem sprawy, przenosząc ją do cegły dowodzenia.
– Dowództwo makrosów, tu Kyle Riggs.
Cisza. Makrosy nigdy nie były fanami pozdrowień.
– Potrzebujemy ognia osłonowego od krążowników makrosów w stronę docelowego satelity.
– Odmowa.
Mrugnąłem, zirytowany.
– Potrzebujemy ognia osłonowego, aby zapewnić sukces operacji.
– Odmowa.
Z całego serca chciałem wrzasnąć: dlaczego nie?!!!, ale tego nie zrobiłem. Zachowałem spokój i próbowałem lepiej sformułować prośbę. Nic nie przychodziło mi do głowy, więc postanowiłem ustalić, dlaczego odmawiają. Nie mogłem oczywiście zrobić tego, po prostu pytając.
Zamknąłem oczy, aby skupić się na rozmowie.
– Wasza odmowa współpracy jest nielogiczna.
– Niepoprawne stwierdzenie. Żądanie nie może zostać spełnione.
– Twierdzisz, że żądanie jest niemożliwe do spełnienia.
– Niepoprawne stwierdzenie. Żądanie nie może zostać spełnione.
– Wyjaśnij logikę odmowy spełnienia żądania.
– Należy uszanować wcześniejsze umowy.
Wcześniejsze umowy? Na początku pomyślałem, że chodzi o umowy z nami. W jaki sposób zawarli z nami umowę wykluczającą ogień osłonowy? Czy martwili się, że trafią przypadkiem w moich ludzi?
– Wyjaśnijcie naturę wcześniejszych umów wpływających na tę decyzję.
Zapadła cisza. Wiedziałem, że cokolwiek robiło za centralny mózg tych robotów, musiało teraz ciężko pracować.
– Odmowa. Umowy z innymi stronami nie zostaną udostępnione Kyle’owi Riggsowi.
Wtedy wreszcie do mnie dotarło. Nie chodziło im o umowę z nami, tylko z nimi. Ktokolwiek był w tych satelitach, udało mu się wynegocjować jakiegoś rodzaju zawieszenie broni. Zapewne makrosy obiecały nie atakować satelitów. Być może stało się to wtedy, gdy makrosy przegrywały albo nie dysponowały należytą mocą floty, aby skończyć robotę.
Pochyliłem się nad dużym ekranem, który wyświetlał teraz obraz każdej z planet. Dwie najbliższe wyglądały na pustynne, jak Mars, ale wciąż były tam czapy lodowe, pierzaste chmury i błotniste oceany. Trzy w środku, w tym