Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 1. Początek podróży


Скачать книгу

jedynie swoją sytuację. To dawało Plutonowi A poczucie bezkarności.

      „Ktoś powinien dać im wreszcie nauczkę” – pomyślała kobieta, opuszczając nisko głowę i schodząc im z drogi. Ona mogłaby to zrobić. Pobić do nieprzytomności, połamać ręce i nogi lub po prostu wyrzucić kretynów przez śluzę, żeby zdechli w kosmicznej próżni. Dałaby radę wszystkim naraz. Ale nie po to znalazła się na pokładzie „Hajmdala”. Miała inne priorytety niż ucieranie nosa bandzie gówniarzy.

      Dopiero gdy ucichły ich podniesione głosy, uniosła głowę. Obejrzała się. Czacha i jego kumple zniknęli w bocznej odnodze korytarza, prowadzącej do sal rekreacyjnych. Może zatopią się w wirtualnej rzeczywistości, obejrzą jakiś film lub będą grać w Mintaka? Nie obchodziło jej to. Jej myśli podążyły już w inną stronę. Miała zadanie do wykonania.

      Zastanawiała się, co się z nią stanie, gdy już wypełni swoją misję. Czy dane jej będzie powrócić do domu? Poczuć na twarzy suchy wiatr na rodzinnej planecie podczas pory monsunowej, zobaczyć raz jeszcze ojca i matkę, wdrapać się na najwyższy klif i zachwycić zachodem dwóch słońc, ginących w toni oceanu? Ogarnął ją smutek. Wiedziała, że dla niej nie ma już powrotu. Prawdopodobnie zginie tutaj, spłonie na popiół wraz z resztą załogi, zważywszy na to, co się miało wydarzyć.

      Gdyby potrafiła płakać, uroniłaby teraz łzę. Ale już nie umiała. Intensywne przeżywanie stanów emocjonalnych zostało zablokowane, a gniew, radość, smutek, które czasami zdarzało jej się rejestrować, stanowiły jedynie cienie tego, co odczuwała dawniej.

      Serce kobiety zaledwie kilka razy mocniej zabiło i natychmiast wróciło do właściwego rytmu, oddech uspokoił się, a myśli o rodzicach i wspomnienia planety zostały zepchnięte do najgłębszych zakamarków umysłu. Odpowiednio zabezpieczone, nie powinny już wydostawać się na powierzchnię i niepokoić niepotrzebnymi emocjami. Przynajmniej do czasu wykonania misji.

      Dotarła do przęsła łączącego dwa człony „Hajmdala”. Najbardziej newralgiczny punkt okrętu był jednocześnie najlepiej chroniony. Podwójne tarcze energetyczne nie miały prawa przepuścić wiązek laserowych, a systemy obrony rakietowej stale monitorowały strefę przęsła. To właśnie tutaj zainstalowano kompensator grawitacji, obudowany potężnym pancerzem. Do drugiej części okrętu można było przedostać się jedynie wąskimi korytarzami, wiodącymi tuż przy poszyciu wewnętrznym burt „Hajmdala”.

      Kobieta wybrała bakburtę, wiedząc, że spotka tam mniej ludzi. Okręt ustawiony był sterburtą do Ran i załoganci spieszący z jednej części drednota na drugą wybierali tę stronę, żeby przez iluminator podziwiać lśniącą pomarańczowo gwiazdę. Ale kobiecie nie zależało na wspaniałych widokach. Zależało jej na anonimowości.

      W korytarzu światła były przygaszone i jej twarz rozmywała się w mroku. O to jej chodziło. Przestała przejmować się mijanymi ludźmi i uniosła głowę, zerkając na iluminator. Od bakburty miała widok na wewnętrzny pas asteroid i gwiazdy, migoczące na tle kosmicznej czerni.

      Każdy z tych świetlistych punktów był olbrzymią kulą gazową, w której zachodziły reakcje termojądrowe. Niektóre znajdowały się dopiero na początku swojego rozwoju. Z materii międzygwiazdowej kształtowały się planety, na których za miliardy lat rozkwitnie życie. Inne znajdowały się w apogeum swojego istnienia, otulając ciepłem krążące wokół nich globy i umożliwiając tym samym rozwój cywilizacji. Ale były też takie, które znajdowały się już na końcu drogi. Czekała je śmierć. Tak samo, jak całą ludzkość.

      Kobieta zauważyła, że jeden ze świetlistych punktów powiększa się. To, co wcześniej wzięła za gwiazdę, było obiektem szybko zbliżającym się do „Hajmdala”. Z początku myślała, że to jeden z myśliwców dalekiego zasięgu, ale jednostka wydawała się zbyt duża, nawet jak na maszynę przeznaczoną do samodzielnych patroli. Zaciekawiło ją to. Przystanęła i zaczęła się przyglądać. Nie musiała się nigdzie spieszyć. Miała sporo czasu.

      Obiekt zbliżał się. Teraz mogła już dostrzec opływowy kształt i pomarańczowe refleksy tańczące na metalicznym kadłubie. Kobieta nie miała problemu ze zidentyfikowaniem jednostki. To był togariański prom pasażerski zmierzający w stronę hangaru „Hajmdala”.

      Zdziwiło ją to. Togariańscy inżynierowie już dawno opuścili pokład drednota i teraz wszelkie kalibracje przeprowadzała samodzielnie załoga okrętu. A może zdarzyła się jakaś awaria i niezbędna była pomoc dominium? Kobieta zmarszczyła brwi. To mogło jej pokrzyżować plany.

      Wtem uświadomiła sobie, że kilkanaście godzin temu admirał poleciał na Hquatch i pewnie to on teraz wracał. Odetchnęła z ulgą. Prom pasażerski zniknął w hangarze. Kobieta ruszyła w stronę grodzi.

      Wchodząc do dziobowej części okrętu, zmrużyła oczy. Po mroku i ciszy panującej w korytarzu przęsła oślepił ją blask świateł, a do uszu dotarł zgiełk porównywalny z tym, jaki panuje na stołówce w porze obiadowej.

      Ruszyła obszernym korytarzem, którym oprócz mrowia ludzi poruszały się również pojazdy. Co chwilę musiała schodzić z drogi i przywierać do ściany, żeby przepuścić transportowce, wiozące pociski do luków torpedowych, autonomiczne platformy zmierzające do magazynów z częściami zamiennymi, bronią lub amunicją. Szykowano się do nadchodzących wielkimi krokami manewrów.

      Kobieta skrzywiła usta. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a ona wypełni swoje zadanie, będą to pierwsze i ostatnie manewry „Hajmdala”. Nie odczuwała radości z tego powodu, ale też niespecjalnie ją to smuciło. Zdawała sobie sprawę, że zginą setki ludzi, w tym wszyscy ci, z którymi spędziła ostatnie kilka miesięcy. Nie potrafiła jednak im współczuć. Już nie.

      − Minęła godzina dwudziesta – oznajmił komputerowy głos dobiegający z głośników umieszczonych na ścianach. – Stołówki na wszystkich pokładach zostają zamknięte. Na „Hajmdalu” obowiązuje pierwszy stopień gotowości bojowej.

      Pierwszy stopień oznaczał, że okręt kotwiczy w porcie lub pozostaje zawieszony w przestrzeni kosmicznej, a stanowiska obsadzone są jedynie przez załogę szkieletową. Drugi stopień informował, że drednot porusza się ustalonym kursem. Trzeci to stan pogotowia bojowego. Dowódca okrętu przebywa na mostku, a wszystkie systemy uzbrojenia znajdują się w stanie czuwania. Przy czwartym stopniu gotowości bojowej cały personel zobowiązany jest zająć stanowiska, służby medyczne i ekipy naprawcze pozostawać w pełnej gotowości. Piąty ogłaszano podczas bitwy.

      Światło w korytarzu nieco przygasło, symulując porę nocną. Pomimo tego, że ludzie stracili swoją macierzystą planetę i od trzystu lat rodzili się na obcych światach, gdzie czas dobowy najczęściej różnił się od ziemskiego, posiadali zakodowany dwudziestoczterogodzinny cykl życia. Stąd wprowadzenie na okręcie podziału na dzień i noc.

      Dla kobiety nie miało to znaczenia. Nie odczuwała potrzeby snu ani głodu, a w ciemnościach widziała tak samo dobrze, jak w świetle dnia. Ale nie zawsze tak było. Niegdyś była normalną dziewczyną.

      Wzięła głęboki oddech i odpędziła od siebie niepotrzebne myśli. Nie mogła dopuścić, żeby cokolwiek ją rozproszyło. Miała zadanie do wykonania. Nigdy nie powróci do tego, co było. Teraz jest tym, kim jest, i już tego nie zmieni.

      Wreszcie dotarła na dziób. Spojrzała na zamknięte, zabezpieczone szyfrem grodzie, za którymi znajdowały się luki torpedowe i wyrzutnie rakiet. Bez trudu mogła złamać kod, wejść do środka i dokonać sabotażu. Uszkodzić pociski lub podłożyć ładunki wybuchowe. Ale to mogło się okazać niewystarczające.

      Rozejrzała się. Na dziobie nie było tak tłoczno jak w środkowej części okrętu. Zauważyła tylko dwóch artylerzystów wracających z wachty i jednego technika, który gdzieś pędził. Nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi.

      Skręciła