Ooh-rah, pułkowniku.
***
„Odyseusz” płynął przez Układ Słoneczny z prędkością, którą jeszcze kilka lat temu uznano by za niemożliwą. „Odyseja” przetrwałaby taki pęd, ale jej pancerz dziobowy wymagałby wymiany z powodu kolizji z mikrometeorytami.
Eric zszedł z wagonu kolejki transportowej na pokład startowy, umieszczony po przeciwnej stronie okrętu niż mostek. Jako że głównym źródłem grawitacji była tu osobliwość, wiele pokładów ułożono wokół niej, przez co przemieszczanie się pomiędzy nimi stanowiło pewne wyzwanie.
Główne punkty orientacyjne stanowiły góra i dół. Choć burty „Odyseusza” zakrzywiały się wokół osobliwości, efekt był tam mniej widoczny. Skutkowało to tym, że dolne pokłady zorientowane zostały do góry nogami względem górnych. Pokłady burtowe również były lekko zakrzywione, ale dzięki technologii grawitacyjnej Priminae udawało się minimalizować nieprzyjemne skutki.
Eric przeszedł przez otwartą gródź i wkroczył na pokład, mijając kadłuby licznych samolotów atmosferycznych, aż znalazł to, czego szukał.
Myśliwiec miał najlepsze lata za sobą.
Blizny otrzymał w honorowej walce i choć zgodnie ze standardami Konfederacji nie powinien już latać, Eric był pewien, że wciąż dałoby się z niego jeszcze trochę wycisnąć.
„Czasy się zmieniają” – pomyślał, zdejmując tunikę munduru i kładąc skrzynkę z narzędziami przy dziobie swojego Archanioła, wyliczając w myślach, co musi w nim naprawić.
Oddał swój osobisty myśliwiec Jennifer „Szulerce” Samuels, gdy w obliczu walki z Drasinami Archanioły potrzebowały świeżego mięsa dysponującego interfejsem neuronowym. Gdy Konfederacja mianowała ją sterniczką „Bellerofonta” i w zasadzie rozwiązała eskadrę, Eric pociągnął za sznurki i odzyskał swój cholerny samolot.
Może był ostatnim istniejącym, w dodatku przestarzałym egzemplarzem, ale Eric uważał, że w takim razie dotyczyło to również jego.
– No, trzeba wymienić te płyty – powiedział do myśliwca i chwycił za palnik, by przeciąć spojenia pancerza. – Zobaczymy, w jakim jesteś stanie pod tą skorupą.
– Gadanie z maszyną to kiepski objaw, szefie.
Eric parsknął, nie oglądając się nawet.
– Miałeś być na mostku.
– Wlep mi upomnienie – odparł Steph, podchodząc. – Okręt trzyma się kursu, wszystkie systemy są w idealnym stanie. Uznałem, że pani porucznik przyda się parę dodatkowych godzin praktyki.
– Tak z dobroci serca, co? – spytał Eric, przecinając spojenie palnikiem laserowym.
– Znasz mnie, szefie. Jestem altruistą.
– Oczywiście. – Eric przewrócił oczami. – Załóż gogle, co? Nie chcę oślepić mojego głównego pilota.
Steph zachichotał i chwycił parę filtrujących światło laserowe szkieł.
– Ciebie też miło widzieć.
Eric pokręcił lekko głową i wrócił do wycinania doświadczonego przez wojnę panelu, rozmawiając przy pracy z przyjacielem.
Już dawno nie mieli ku temu dobrej okazji.
Rozdział 3
Tranzycja z Układu Słonecznego do układu Ranquil była tak wstrząsająca, jakby ciało ludzkie zostało rozbite na atomy i przerzucone w przestrzeni kosmicznej.
Na szczęście napęd tranzycyjny, zwany potocznie skokowym, tak naprawdę tego nie robił – ale tak odczuwało się jego działanie.
Tranzycji międzywymiarowej bliżej było do bycia gotowanym niż dezintegrowanym. Ale gdy Eric zastanowił się nad tym chwilę, brzmiało to jeszcze gorzej. Napęd tranzycyjny stymulował bezpośrednie przekształcenie stałej materii w formę tachionów. Tachiony były tak niestabilne, że praktycznie nie istniały w stanie naturalnym we wszechświecie. Zmiana trwała jedynie nieskończenie krótką chwilę, po czym przesunięcie fazowe odwracało się, a okręt i jego zawartość odzyskiwały swój normalny stan, dziesiątki lat świetlnych od miejsca początkowego.
Proces ten był w rzeczywistości prawdziwą teleportacją, bez problemów związanych z konwersją energetyczną. Niestety, tranzycja nie działała prawidłowo w pobliżu silnych studni grawitacyjnych.
System zainicjowałby zmianę fazy cząsteczkowej, ale – jak dowiódł sam Eric podczas serii testów okrętów klasy Heros – studnie grawitacyjne mogły wtedy rozproszyć tachiony i zapobiec ich ponownemu przekształceniu w materię.
Jako że grawitacja mogła rozpraszać tachiony i zapobiegać poprawnej reintegracji, pokładanie zbyt wielkiego zaufania w technologii skokowej, gdy korzystało się z okrętów zasilanych polami grawitacyjnymi, nie wydawało się najmądrzejszym pomysłem. Rzeczy, które napęd osobliwościowy mógł zrobić z tranzycją, nie powinny być możliwe w normalnym wszechświecie.
– Kapitanie, wywołują nas – oznajmił chorąży Sams.
Eric podniósł wzrok i spojrzał z pewnym zaskoczeniem na znacznik czasu.
– Tak szybko? No dobrze, jestem pod wrażeniem – przyznał. – Ulepszyli swoje sensory. Kto to?
– Okręt Priminae „Posdan”, kapitanie.
– Klasa Heros? – spytał Eric, marszcząc brwi. Wątpił w to, ale czasami trudno było spamiętać konwencję nazewniczą Priminae.
– Nie, sir. Model sprzed Sojuszu. Podobny, ale bez technologii tranzycyjnej, pancerza adaptacyjnego i wieloklasowych laserów.
– Ach.
Był to więc jeden z oryginalnych „olbrzymów z maczugami”, używanych zarówno przez Priminae, jak i Drasinów, których „Odyseja” starała się całymi godzinami unikać podczas pierwszych bitew.
– Wyślijcie sygnał uwierzytelniający – rozkazał. – Jak blisko się znajduje?
– Osiemnaście sekund świetlnych, leci w naszą stronę na kursie przechwytującym.
– Wyświetlcie im nasze barwy.
– Tak jest.
Okręt Priminae „Posdan”
Kapitan Kian weszła na mostek swojego okrętu, spoglądając na zajmujących stanowiska bojowe oficerów.
„Nieźle. Czas reakcji robi się coraz lepszy” – pomyślała.
Nic dziwnego – załoga przeprowadzała niemal ciągłe ćwiczenia, starając się przełamać dawną, dość skandaliczną apatię, na którą cierpiała flota.
– Raport.
– Nowy kontakt, kapitanie. Prawdopodobnie tranzycja – odparł specjalista od sensorów. – Czekamy na odpowiedź po naszym wywołaniu.
Kian rozluźniła się nieco, kiwając głową. Tranzycja oznaczała, że był to powracający okręt klasy Heros lub, najprawdopodobniej, jeden z okrętów Terran. Prawie na pewno nie byli to Drasinowie, więc „Posdan” raczej nie musiał gotować się do walki.
Cieszyło ją to.
Kochała swój okręt i nie miałaby dużych szans na zwycięstwo w walce z eskadrą Drasinów. Prawdopodobnym skutkiem takiego starcia byłoby w najlepszym razie wzajemne zniszczenie. W przypadku tego rodzaju ataku rozkazy przewidywały wycofanie się na tyle, na ile okręt mógł to zrobić, nie ryzykując