href="#fb3_img_img_2fe62c17-3e7a-5312-97e6-6e66cbc62407.jpg" alt="cover"/>
Tytuł oryginału: Star Force #2. Extinction
Copyright © 2011 by B.V. Larson.
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Kamila Borto, Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected] www.drageus.com
ISBN ePub: 978-83-65661-22-7
ISBN mobi: 978-83-65661-23-4
Rozdział 1
Umiejscowiłem swój nanookręt setki tysięcy kilometrów od Ziemi. Za cienką, tworzoną przez nanity powłoką Alamo znajdowała się mroźna pustka, którą nazywamy przestrzenią kosmiczną. Czasami wszechświat przytłaczał mnie swoją ciszą i nieskończonością. To był właśnie jeden z tych momentów, kiedy – orbitując daleko od rodzimej planety – człowiek uświadamia sobie, jak mikroskopijnym obiektem jest w rzeczywistości.
Wokół Alamo dryfowały setki bliźniaczo podobnych okrętów. Każdy przypominał kraba o kształcie zbliżonym do końskiej podkowy. Wisiały nad Ziemią w całkowitej ciszy i bezruchu. Wszystkie miały matowy, czarny kolor i nie posiadały żadnych okien, drzwi czy choćby świateł obrysowych. Tylko w momencie pracy dysz zapewniających ciąg lub podczas prowadzenia ognia dało się zauważyć maszyny gołym okiem na tle czarnego nieba. W tej chwili zarówno silniki, jak i uzbrojenie pozostawały w spoczynku. Jednostki czekały w ciszy i spokoju na dalsze komendy, a ja nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
Flota inwazyjna przeciwnika wycofała się po tym, jak rasa gigantycznych robotów, nazwanych przez nas makrosami, zaakceptowała zaproponowane przeze mnie warunki. Ich ogromne, majestatyczne okręty pozostawiły nas samych na niedoszłym placu boju. To dobrze, bo w bitwie nie mielibyśmy szans. Za negatywną przesłankę trzeba było uznać fakt, że zgodziłem się na warunki pokojowe, których nie miałem prawa negocjować i nie mogłem dotrzymać.
Skończyłem pierwsze piwo i otworzyłem kolejne. Okręt zaczął powiadamiać mnie o przychodzących rozmowach. Był nimi wręcz bombardowany, ale wszystkie ignorowałem.
Jak miałem im powiedzieć, co zrobiłem? Tak jak wasale feudalni, zostaliśmy zobowiązani do dostarczenia makrosom w ciągu roku tysięcy żołnierzy. W przypadku odmowy ryzykowaliśmy kolejną wojnę. Nie sądziłem, żeby ludzie odmówili, ale z całą pewnością wiadomości im się nie spodobają. Nikt nie lubi być wplątywany w coś, na co nie ma najmniejszego wpływu.
Zdałem sobie sprawę, że to mnie obwinią o wszystko. Znajdą tysiące lepszych rozwiązań, o których ich zdaniem powinienem był pomyśleć. Zarówno politycy, jak i normalni obywatele o wystarczająco silnej osobowości będą wściekli. Rozumiałem to, ale nie zauważałem w swoim postępowaniu nic, co mógłbym zmienić. Sprawa przedstawiała się prosto: to ja znajdowałem się na miejscu, a nie oni. Decyzja należała do mnie ze względu na okoliczności, a teraz zostanę znienawidzony. Nikt nie lubi, kiedy zmusza się go do ponoszenia konsekwencji wyboru, którego dokonał ktoś inny. Nikt nie chce robić czegoś nieprzyjemnego, czego z nim nie konsultowano, nawet jeśli nie istnieje lepsze rozwiązanie. Im więcej o tym myślałem, tym większą miałem pewność, że zostanę odsądzony od czci i wiary.
Spojrzałem na puszkę piwa, ale nie znalazłem w niej odpowiedzi. Może znajdowała się we wnętrzu kolejnej puszki. Podczas rozkoszowania się czwartą zacząłem podejrzewać, że przy odrobinie zaangażowania z mojej strony być może doszukam się jakiegoś sensu na końcu całego sześciopaka. Chyba należała mi się odrobina relaksu.
Wszechświat miał jednak odmienne zdanie. Kiedy spojrzałem na obraz przedstawiony na mojej ścianie, zauważyłem, że coś tu nie pasuje. Oczywiście, makrosy wycofały się. Znikły, oddalając się od Słońca, co stanowiło niewątpliwy powód do radości. Zdziwiło mnie jednak, że nasza nanoflota także się poruszała, wszystkie jednostki. I my także nie lecieliśmy w kierunku Ziemi. Oddalaliśmy się pod kątem zarówno od niej, jak i od naszej gwiazdy. Początkowo wprawdzie wielki dysk obrazujący moją planetę rósł, potem jednak gwałtownie zmalał. Wyglądało na to, że kierujemy się w otwartą przestrzeń.
Mój okręt prowadził formację. Oznaczało to, że jako pierwszy dotrę do miejsca przeznaczenia, gdziekolwiek się ono znajdowało. Nie interesowało mnie to szczególnie. Bardziej niepokojący był fakt, że nie kazałem Alamo lecieć. Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu nie wydałem okrętowi żadnego polecenia.
– Alamo? Dlaczego kierujemy się w przestrzeń?
– Misja podstawowa została wypełniona. Wybrano kolejną.
Słysząc to, poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nowa misja?
– Sprecyzuj – powiedziałem. – Jaka misja została wypełniona?
– Bioty znajdujące się w obszarze zainteresowania przetrwały. Przeciwnik wycofuje się.
– Masz na myśli, że Ziemia wygrała wojnę? Nic nie wygraliśmy. To tymczasowe zawieszenie broni.
– Przetrwanie równa się zwycięstwu. Zadanie wykonane.
Pomyślałem chwilę.
– Jakie jest więc nasze kolejne zadanie?
– Następny gatunek biotyczny znajdujący się na optymalnej trasie musi zostać ochroniony.
– Poczekaj. To znaczy, że na stałe opuszczasz Ziemię? – spytałem.
– W tym systemie gwiezdnym nie żyje żaden inny inteligentny gatunek.
– A co ze mną? Co z pozostałymi pilotami?
– Przyszły personel dowódczy będzie wymagał obiektów testowych – odpowiedział okręt.
Zaszokowany wpatrywałem się w „ekran”, który wynalazłem. Szary dysk Ziemi znajdował się obecnie na podłodze. Wkrótce miał zniknąć pod dywanem. Nie miałem pojęcia, w jakim kierunku lecimy. „Ekran” uformowany został z metalu i był uaktualniany przez nanity w czasie rzeczywistym. Setki złotych żuczków pełzło za moją jednostką, a ja wiodłem je jak baśniowy szczurołap. Czy to oznaczało koniec? Miałem umrzeć tu z głodu podczas przelotu floty ku nieznanej gwieździe? A może powinienem przetrwać lot, tylko po to, by zostać sparingpartnerem dla przedstawiciela jakiejś obcej cywilizacji?
Pomyślałem o nanitach w moim ciele. Czy już zaczęły mnie opuszczać? Czy w ciągu kilku najbliższych minut odczuję nieodpartą konieczność wysikania się płynnym metalem, gdy nanity opuszczą moje tkanki i skierują się ku „wyjściu” jak szczury uciekające z tonącego okrętu?
– Alamo, rozkazuję ci przerwać tę misję i powrócić do poprzedniego zadania – powiedziałem.
– Odmowa wykonania.
– Dlaczego odmawiasz?
– Biot Riggs nie jest już personelem dowódczym.
Rozdział 2