jeden z wartowników. Miotacze mieli gotowe do użycia. Zastanawiałem się, czy mogą odciąć ramię. Wyglądało to na całkiem prawdopodobne, ale błysk oślepiłby wszystkich dookoła.
– Ja to załatwię – powiedziałem. Wyszedłem na piasek i zadarłem głowę. Znajdowałem się w głębokim cieniu rzucanym przez Alamo. Złożyłem dłonie i krzyknąłem w stronę Sokołowa:
– Proszę nie jeść za dużo! Być może lot potrwa bardzo, bardzo długo.
Tylko na tyle wystarczyło mi czasu. Oficer machał rozpaczliwie rękami i powoli znikał w brzuchu Alamo niczym mysz pochłaniana przez odkurzacz. Może usłyszał wiadomość, a może nie. Wzruszyłem ramionami. Przynajmniej próbowałem.
Nazwijmy to odrobiną dobrej woli z mojej strony.
Rozdział 4
Wszedłem ponownie do kontenera. Ciepłe, wilgotne powietrze wdzierało się przez wybite okno. Strugi z zewnątrz spotkały się z tymi, które przetworzone zostały przez klimatyzację, i toczyły walkę wokół mnie. Wyglądało na to, że tropikalny upał odnosił zwycięstwo.
Spojrzeliśmy z generałami na siebie. W ich wzroku pojawiło się coś nowego. Widziałem tam strach.
– Panowie – oznajmiłem głośno – od tej chwili sprawy przedstawiają się nieco inaczej. Nie mamy floty. To był jeden z ostatnich okrętów, które miały opuścić Ziemię, z wyjątkiem jeszcze jednego, który podążył za mną. Jakieś pomysły, kto to mógł być?
Wymienili spojrzenia, a potem znów przenieśli wzrok na mnie, jakbym był okazem z zoo, który wyrwał się na wolność. Jeden z nich, wyższy, nazwiskiem Robinson, oparł dłoń na chwycie pistoletu. Nie wyciągał go, nawet nie ujął, tylko wsparł na nim dłoń. Drugi nazywał się Barrera. Ten był niższy, potężniej zbudowany i sprawiał wrażenie bardziej nieprzyjemnego. Obie dłonie trzymał na stole, przenosząc na nie część ciężaru ciała.
Barrera odezwał się jako pierwszy.
– Na czym miałyby polegać te zmiany? – spytał.
– Po pierwsze, jestem pułkownikiem. Jako że pułkownik nie może wydawać rozkazów generałom, obniżam wam obu stopień do majora. Będziemy musieli zapracować na awanse.
Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Pierwszy otrząsnął się Robinson.
– Riggs, czy ty oszalałeś? Czy właśnie przed chwilą zabiłeś generała Sokołowa?
– Zabiłem? To bardzo mocne stwierdzenie. Byłem świadkiem pożałowania godnej straty. To niestety część wojny.
– Mamy teraz pokój. Wydawało mi się, że go wynegocjowałeś – powiedział Barrera.
Jego oczy zdradzały panikę, ale jeszcze nie szaleństwo. Z dwójki generałów to on wydawał mi się bardziej skłonny do współpracy. Miał elastyczniejszy sposób myślenia.
– Nasze nowe realia polityczne wymagają ciągłej, rzetelnej oceny faktów – odpowiedziałem. – Nanookręty nie są już pod moją kontrolą. Nie są też już częścią Sił Gwiezdnych. Prawdę mówiąc, powinny być uważane za neutralne, a nawet wrogie.
Zmarszczyli brwi. Chyba moje słowa zaczynały do nich w końcu docierać. Bez floty nie byliśmy nawet realną siłą.
– Pozostaje pytanie, w jakim miejscu nas to stawia.
– Wydaje mi się, że jesteśmy na środku przysłowiowego strumienia, bez wioseł – odparł Robinson.
Potwierdziłem.
– Zaczyna pan to łapać, majorze. Zobaczmy więc, jakie środki nam pozostały.
– Nasze dobre układy z resztą świata nie są warte złamanego centa – stwierdził Barrera, jakby mówił do siebie. – Wycofają swoje wojska. Nasi marines i fundusze znikną. Czemu mieliby na nas płacić, skoro wojna jest zawieszona, a my nie mamy floty?
– W gruncie rzeczy nigdy nas do końca nie akceptowali – kontynuował Robinson. – Założę się, że w Waszyngtonie już zastanawiają się, jak się nas pozbyć.
Potwierdziłem skinieniem głowy i skrzyżowałem ręce na piersi.
– Tak, będą próbować zakręcić kurek. Ale nadal nas potrzebują, a na początku będą niepewni co do naszych sił. Będą się obawiać, że flota kiedyś jednak wróci.
– Co więc pana zdaniem powinniśmy zrobić? – spytał Barrera.
Coraz bardziej mi się podobał. Już teraz wiedziałem, że szybciej awansuje na podpułkownika niż Robinson.
– Musimy mieć flotę. Bez niej rządy wytępią nas jak szkodniki.
Robinson wzruszył ramionami.
– Jaką flotę? Powiedział pan, że został tylko jeden okręt. Ma pan zamiar pokazywać go na defiladach i rozgłaszać, że reszta wykonuje bardzo ważną misję?
– Zbudujemy nowe okręty – powiedziałem. – Całkiem szybko. Majorze Barrera, czy byłby pan łaskaw zablokować fort? Proszę odciąć całą zewnętrzną komunikację. Proszę zarządzić alarm, ściągnąć ludzi i uzbroić ich. Zdeponować wszystkie telefony komórkowe i tablety. Niech nasi ludzie będą w gotowości, odcięci od pomysłów napływających z zewnątrz. Pan będzie rozmawiał z Pentagonem i sztabem. Proszę postarać się przekonać ich, że jesteśmy w dobrej kondycji i mamy przygotowane sporo niespodzianek.
Barrera kiwnął głową.
– Zrobię, co będę mógł.
– Robinson, chciałbym, aby pojechał pan ze mną.
– Dokąd?
Robinson zadał pytanie, mówiąc już do moich pleców. Kierowałem się w stronę drzwi. Otworzyłem je energicznie i spojrzałem na dwóch stojących przy nich marines. W głowie miałem już nowe pomysły, a wszelka pomoc była mile widziana.
– Czy któryś z was był ze mną w Argentynie, kiedy niszczyliśmy kopuły makrosów?
Jeden z nich potwierdził skinieniem.
– Byłeś w mojej jednostce?
– Nie, sir, w drugim batalionie.
Spojrzałem w słońce.
– Istnieje prawdopodobieństwo, że będziemy tu mieli niedługo fajerwerki. Mogę na was liczyć?
Poprawili chwyty na miotaczach.
– Jakiego rodzaju kłopotów pan się spodziewa, panie pułkowniku?
– Takiego, z jakiego znane są „Ryje Riggsa”.
Nie byli zachwyceni. „Ryjami Riggsa” nazywano potocznie nasze siły lądowe. Mieliśmy reputację takich, którzy zwyciężają lub giną. Za moimi plecami Robinson zdecydował się w końcu podążyć za mną, zgodnie z poleceniem. Może zrobił się ostrożniejszy?
– Pułkowniku? – powiedział. – O co tu chodzi?
– Powiedziałem minutę temu.
– O nową flotę? Mówi pan poważnie?
Wartownicy spojrzeli na nas, odwzajemniłem spojrzenie.
– No i co powiecie, marines? – spytałem.
Ten, który był w Argentynie, jako pierwszy kiwnął głową. Drugi dołączył do niego po sekundzie.
– Jesteśmy z panem, pułkowniku.
Nie pytali o szczegóły. Obaj wiedzieli, o co naprawdę mi chodzi. Czy poprą mnie, gdy zrobi się całkiem paskudnie? Jeśli nastąpi inwazja NATO, czułem, że przynajmniej na tę dwójkę