z pełnym zrozumieniem jest całkowicie poza twoim zasięgiem przez te wszystkie nanowibratory wystające ci z uszu, więc pozwolę sobie powtórzyć jeszcze raz specjalnie dla ciebie. W tej sali nie rozmawiamy o militarnym gównie. Rozmawiamy o nauce. Rozumiesz?
W audytorium zapadła cisza jak w kosmicznej próżni. Student zaczął zbierać swoje rzeczy.
– To była mikroagresja, profesor Proctor. Pani słowa mnie zraniły i zamierzam złożyć skargę do komisji praw studenckich oraz zażądać upomnienia za tak brutalną reakcję na proste pytanie studenta…
– Och, błagam – prychnęła Proctor, po czym podniosła kawałek kredy. – Oboje wiemy, o co ci chodziło. Próbowałeś zasugerować, że zamordowałam z zimną krwią i zadowoleniem ostatnie niedobitki gatunku, który terroryzował naszą cywilizację przez dziesiątki lat. Pozwól, że coś ci powiem, chłopcze. Nie masz pojęcia, jak to było.
Nic nie wiedział. Wszyscy oni nie mieli pojęcia. Bo niby skąd? Jak ktokolwiek mógłby to zrozumieć? Jednak teraz, gdy tama pękła, Proctor ani myślała sobie żałować.
– Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy się nie wie, czy kolejne starcie z Rojem będzie już ostatnim. Dlatego jeżeli nie chcesz przekonać się na własnej skórze, co to znaczy makroagresja, doradzam ci czym prędzej zabrać stąd tyłek.
Mina dzieciaka była bezcenna, warta oficjalnego upomnienia od administracji uczelni. Proctor wiedziała, że na pewno je dostanie. Podobnie jak poprzednim razem, gdy straciła nad sobą panowanie i napadła na innego bezradnego, lekkomyślnego studenta. W tamtym przypadku komisja nie przeprowadziła żadnych przesłuchań, tylko rektor wziął Proctor na stronę podczas spotkania kadry naukowej i surowo, ale z szacunkiem udzielił jej reprymendy. Bądź co bądź, była admirałem ZSO, a wcześniej walczyła u boku cholernego Bohatera Ziemi we własnej osobie, czyli kapitana Timothy’ego Grangera.
Dzieciak wstał i wyszedł oburzony, a pozostali studenci patrzyli na Proctor albo z czcią i umiłowaniem, albo ze świętoszkowatą urazą. Proctor jednak była już za stara, aby się przejmować, co ludzie powiedzą. Liczyła się dla niej teraz tylko nauka, wykłady i lampka dobrego caberneta wieczorem.
– Na czym skończyliśmy… A tak, mitochondrialne DNA. Jedna z bardziej ostatnio interesujących obserwacji, wynikająca z wymiany wiedzy na statku pokoleniowym Skiohra, „Dobroć”, udowodniła, że ich struktury komórkowe są…
Drzwi po prawej otworzyły się ze zgrzytem. W progu stanęło dwóch potężnych żandarmów w mundurach polowych ZSO – eskorta szychy z admiralskimi dystynkcjami i twarzą, którą Proctor pamiętała doskonale z dawnych czasów. Admirał wszedł do auli, jakby był u siebie. Biały mundur zalśnił w świetle sufitowych lamp, złote pagony rozbłysły na ramionach.
Skinął głową na powitanie, zerknął na rzędy studentów i oznajmił:
– Admirał Proctor, przykro mi, że przerywam, ale obawiam się, że sprawa jest pilna.
Dupek. Proctor dostrzegła złośliwy uśmieszek, gdy na audytorium rozległy się szmery i szepty. Wszyscy rozpoznali naczelnego dowódcę Zjednoczonych Sił Obronnych, międzygwiezdnej marynarki Zjednoczonej Ziemi. Ten drań zawsze lubił popisywać się przed chętną widownią, kochał przyciągać uwagę i pławić się w uwielbieniu cywilów.
– Koniec wykładu. – Proctor machnięciem ręki odprawiła studentów. Kiedy ostatni zebrał swoje rzeczy i zniknął za drzwiami, odwróciła się do niespodziewanego gościa.
– Admirale Oppenheimer, czemu zawdzięczam tę… przyjemność?
– Shelby. Dobrze cię widzieć. – Oppenheimer wyciągnął rękę.
Proctor udała, że tego nie zauważyła.
– Chciałabym powiedzieć to samo, Christianie. – Miała ochotę odgryźć się bardziej dosadnie, ale nawet na tak dyplomatyczne wyrażenie niechęci admirał się skrzywił. Był następcą Proctor na stanowisku naczelnego dowódcy ZSO i sprawował tę funkcję już od dziesięciu lat, a ich rozstanie nie należało do przyjacielskich. Nie polubili się od pierwszego spotkania podczas sytuacji kryzysowej w drugiej wojnie z Rojem. W jednej z ostatnich krwawych bitew tej wojny poświęcono „Konstytucję”, okręt Starej Floty, zaś „Wojownika” zniszczyły promienie antymaterii. Granger i Proctor przenieśli wtedy ocalałe załogi na pokład „Wiktorii”, na której Oppenheimer służył jako pierwszy oficer. Był wtedy opanowanym i rozsądnym mężczyzną, nie politykiem i pozerem jak obecnie. Jednak wiele w człowieku może się zmienić pod wpływem czasu, alkoholu i nieustannych potyczek z biurokracją, a Oppenheimer musiał się zmagać przynajmniej z dwoma z tych czynników.
– Mamy problem. – Admirał cofnął rękę i zaczął się przechadzać po katedrze. Żandarmi ruszyli za nim krok w krok, jakby zostało to wcześniej ustalone. – W sektorze Irigoyen coś się dzieje. Podobnie jak w sąsiednim, należącym do Dolmasi. Oczywiście Dolmasi niczego nam nie powiedzą, ale dane wywiadu są niepodważalne. Narasta tam napięcie i niepokoje.
Proctor przełknęła nerwowo.
– Rój?
– Nie.
Od razu odrobinę się rozluźniła, chociaż zastanowiła się sama, co oznacza taka reakcja. Proctor była odpowiedzialna za całkowite zniszczenie Roju wiele lat temu, a chociaż potrafiła sobie radzić z agresją studentów, którzy zarzucali jej odpowiedzialność za zagładę obcej rasy… Cóż, częściowo była to prawda. Proctor miała poczucie… winy? Czy była potworem? Nie. Wykonywała tylko rozkazy. Ocaliła Ziemię. Ocaliła cywilizację. I nie spędzało jej to snu z powiek. Jednak w rzeczy samej była to tylko częściowo prawda.
Oppenheimer znowu się odezwał:
– Na ile można stwierdzić, to nie Rój, ale wiadomo niewiele więcej. Sygnatury ataków na pewno nie odpowiadają tym z Roju. To coś innego. – Zatrzymał się i spojrzał Proctor w twarz. – Coś nowego. Coś… dużego.
Proctor wzruszyła ramionami.
– To już nie mój problem, Christianie. Daj starej kobiecie odpocząć na emeryturze. Czemu nie wyślesz tam „Chesapeake’a”? Kapitan Diaz na pewno sobie poradzi z każdym kryzysem. Służył ze mną na „Konstytucji”, „Wojowniku” i „Wiktorii”, a nawet na „Chesapeake’u”, gdy jeszcze nazywaliśmy ten stary wrak „Grangerem”. Przecież to cholerny okręt flagowy. Jeżeli ktoś może zapanować nad trudną sytuacją, to tylko Diaz.
Oppenheimer skinął głową, a potem potarł się po gładko ogolonym policzku.
– Tak by się wydawało. – Westchnął, oparł się o tablicę. Wyglądał, jakby nie miał ochoty mówić dalej. Szlag, Proctor domyśliła się, co chciał powiedzieć, zanim otworzył usta. – Rano dostaliśmy wiadomość, że kapitan Diaz nie żyje. „Chesapeake” został zniszczony.
ROZDZIAŁ 2
Brytania, Whitehaven
Uniwersytet Oxford Novum
Budynek im. Curie, audytorium numer 201
– Zniszczony? Jak? – Proctor na oślep sięgnęła po krzesło i usiadła ciężko. Diaz był jej starym przyjacielem. Przez wiele lat służył jako jej pierwszy oficer na pokładzie „Chesapeake’a”, zanim opuściła mostek kapitański i przeniosła się do sztabu jako admirał i naczelny dowódca ZSO.
Była to najgorsza decyzja w jej życiu.
– Nad ranem kontakt metaprzestrzenny z „Chesapeakiem” został zerwany. Wcześniej wysłał wiadomość, że napotkał okręt nieznanej konstrukcji i pochodzenia w sektorze Irigoyen. Wysłaliśmy tam zwiadowcę, ale znalazł tylko