tam ceniony konserwator Jerzy Remer. Dwa powody tego zachowania narzucają się same: przedwojenna pozycja towarzyska i koneksje Leśniewskiej oraz kolportowana w zaufanym gronie informacja o jej organizacyjnym związku z AK, który wymagał głębokiej konspiracji i usprawiedliwiał kontakty z hitlerowcami. Nie mówiąc o tym, że zamknięci w getcie lub ukrywający się Żydzi, którzy stanowili źródło oferowanego przez nią towaru, byli „niesłyszalni”.
„Gazeta Żydowska”, 14 XI 1941
Inne powody są mniej uchwytne, ale niewątpliwe. Jednym z nich było z pewnością rosnące przyzwolenie na jawny obrót antykami „opuszczonymi” przez żydowskich właścicieli, które stanowiły coraz większy segment rynku. Swobodne po śmierci getta dysponowanie nimi było jednym z powodów świetnej koniunktury w warszawskim handlu sztuką, notowanej od połowy 1942 r., tj. od wielkiej akcji, w której wyniku deportowano do Treblinki 300 tys. osób602.
Dobrym przykładem tego procesu jest przypadek Edmunda Mętlewicza. Byłby łajdakiem i zapewne zostałby napiętnowany, gdyby przed zamordowaniem Abego Gutnajera i jego rodziny w przeddzień rozpoczęcia w getcie masowych deportacji, 21 lipca 1942 r., wstawiane do salonów na zlecenie Abego przedmioty traktował jako własne. Po tej dacie ani on, ani zainteresowani nimi antykwariusze nie mieli z tym problemu, a brak wcześniejszej proweniencji (także tej znanej zaufanym fachowcom) nie uchodził za feler.
Wówczas też przestał być traktowany wstydliwie profit czerpany z handlu sztuką przez renomowanych kunsthendlerów i kolekcjonerów. Poza coraz większą nieukrywaną zamożnością Leśniewskiej i Mętlewicza wystarczy przywołać fakt, że Stanisław Lorentz został poproszony w 1943 r. o pomoc w zakupie zabytkowej kamienicy na Krakowskim Przedmieściu przez lwowsko-krakowskiego antykwariusza i kolekcjonera Tadeusza Wierzejskiego, który obiecał urządzić ją swymi zbiorami i podarować w przyszłości Muzeum Narodowemu, gdzie od 1942 r. przechowywał część swoich zbiorów603.
Lorentz musiał wiedzieć, że Wierzejski był oficjalnym rzeczoznawcą do spraw sztuki w dystrykcie krakowskim i zarządcą komisarycznym czterech żydowskich antykwariatów w stolicy Generalnego Gubernatorstwa po karnym ekspulsowaniu z niego w początku 1943 r. pełniącego tę funkcję holenderskiego kolaboranta i zausznika SS, a przy okazji zachłannego złodzieja dzieł sztuki Pietera Mentena. Jednak orientował się też z pewnością w świadczonej przez Wierzejskiego pomocy różnym polskim środowiskom i Żydom604. Z próbą takiej pomocy wiązał się między innymi plan Wierzejskiego założenia w 1941 r. antykwariatu w lokalu wynajętym na Mazowieckiej 7605. Kierować nim miał być może syn znanego przed wojną w Krakowie antykwariusza Abrahama Stieglitza Jakub. Pełnił on podobną funkcję w podlegającym od 1940 r. Mentenowi antykwariacie ojca na Rynku Głównym, ale pod koniec 1941 r. nie chroniło go to już przed wywózką. Menten, bywający w Warszawie i mający odpowiednie kontakty w tutejszych niemieckich władzach, miałby załatwić przeniesienie Jakuba z Krakowa606. Ten niestety niezrealizowany plan Wierzejski przygotowywał z bratem Jakuba, a swoim przyjacielem i już przed wojną partnerem handlowym, Józefem Stieglitzem, który uciekł we wrześniu 1939 r. do Lwowa, gdzie ulokował się w mieszkaniu Wierzejskiego, który tymczasem schronił się przed bolszewikami w Krakowie. Po zajęciu Lwowa przez Niemców na przełomie czerwca i lipca 1941 r. Menten uczynił z Józefa „użytecznego” Żyda, chroniąc go w zamian za ekspercką pomoc w konfiskatach, kradzieżach i wymuszonych zakupach dzieł sztuki i rzemiosła do momentu ucieczki Stieglitza na Węgry w połowie 1942 r.
Przytaczam w skrócie tę historię, którą udało mi się zrekonstruować na podstawie odnalezionych archiwaliów, bo trudno o lepszy dowód, jak rozległa, wieloznaczna i grząska była w okresie okupacji szara strefa handlu sztuką. Oficjalne, przejrzyste i „niepodejrzane” transakcje, realizowane wedle kryteriów dominujących przed wojną, były wówczas na rynku antykwarycznym w mniejszości.
W cytowanym opisie Moniki Żeromskiej zwraca uwagę wystrój wystawy Salonu Leśniewskiej. Jest na niej biżuteria i wykonane ze szlachetnych materiałów przedmioty sztuki zdobniczej. Nie ma obrazów polskich malarzy, którymi zwykle szczycili się we wspomnieniach okupacyjni antykwariusze. To symptomatyczne. Wyroby rzemiosła artystycznego stanowiły bowiem pewniejszą gwarancję materialną, dawały się łatwiej ukryć i spieniężyć, co dla ich zagrożonych żydowskich właścicieli było priorytetowe. Taki asortyment szczególnie też interesował Niemców. Zakup drogich płócien polskich artystów nie stanowił takiej atrakcji, bo poza Generalnym Gubernatorstwem były mało warte, wyjąwszy batalistów i „koniarzy” szkoły monachijskiej. Co innego obrazy starych mistrzów i nowszych artystów europejskich, które jednak rzadziej pojawiały się na rynku, skądinąd nieraz nieznane nawet polskim muzealnikom607. Znalazły się wśród nich dzieła m.in. Filippina Lippiego, Jacopa Palmy mł., Francesca Solimeny, Jana van Goyena, Gabriela Metsu, Philipsa Wouwermana, Hansa Makarta, szkic olejny Petera Paula Rubensa, a także rysunki Eduarda Maneta, Claude’a Moneta i akwarela Edgara Degasa608. Niemniej większość obrazów szkół obcych, które znajdowały się do 1939 r. w renomowanych zbiorach żydowskich kolekcjonerów, uległa urzędowej grabieży na początku okupacji, co sygnalizowałam wcześniej. Natomiast unikatowego rzemiosła: tkanin, dywanów, biżuterii, sreber, porcelany, było w bród i stanowiło ono pewną inwestycję dla dobrze zarabiających Niemców dysponujących nadmiarem złotych polskich. Kupowali więc nagminnie wyroby sztuki zdobniczej we wszystkich antykwariatach. I oczywiście sprzedawano im je, nawet jeśli transakcje te większości polskich antykwariuszy nie sprawiały przyjemności, chyba że udało się tych klientów naciąć na wygórowaną cenę albo wcisnąć im coś niewiele wartego609. Rzadko bowiem byli to znawcy, jak Menten, który zresztą nie stronił też od sztuki polskiej610, tyle że w przeciwieństwie do dzieł sztuki obcej i rzemiosła, które wywiózł do Holandii, zagrabione w różnych okolicznościach dzieła polskich malarzy chętnie sprzedawał Polakom, pod warunkiem uzyskania dobrych cen lub w drodze wymiany611. W ten sposób syn Bernarda Gutnajera Józef, udając nowobogackiego kolekcjonera o nazwisku Bielaszewski, przekonał się, że w krakowskiej willi Mentena wśród wielu obrazów wisi znany mu z domu portret jego dziadka pędzla Stanisława Lentza612.
W nielicznych i fragmentarycznych wspomnieniach warszawskich antykwariuszy oraz w opracowaniach historyków klienci niemieccy do okupacyjnych antykwariatów z zasady nie trafiają, podobnie zresztą jak nie pojawiają się w nich niemieccy oferenci przynoszący do sprzedaży zrabowane prace polskich artystów. Niemców widzimy na Mazowieckiej jedynie za szybą wystawową, gdy zgarniają ludzi w łapance, choć przecież podążali nią, idąc do Arbeitsamtu znajdującego się w gmachu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego (dziś Muzeum Etnograficzne), do Haus der Deutschen Kultur, na który zamieniono budynek Zachęty, czy do siedziby niemieckich władz dystryktu w nieodległym pałacu Brühla. Mycielski, który na szyldzie antykwariatu umieścił w celach reklamowych zniemczoną wersję swego nazwiska: Graf von Mycielsky, zakłóca ów czarno-biały obraz613.
Z większości dostępnych powojennych przekazów wynika, że w antykwariatach, a właściwie eleganckich refugiach, toczyła się przede wszystkim żwawa patriotyczna robota polegająca na ratowaniu poloników przez sprzedawanie ich za duże pieniądze krajowym nowobogackim, których próbowano zobowiązywać, aby po wyzwoleniu przekazali zakupione dzieła Muzeum Narodowemu. Żydowskim znajomym lub przyjaciołom czy nawet gettu towarzyszyło współczucie, a nieraz rzeczywista pomoc. Niemniej otrzymane stamtąd obiekty zdumiewająco szybko zaczęła spowijać coraz gęstsza mgła obojętności i niepamięci, czyją własność stanowiły.