Aleksander Sowa

Era Wodnika


Скачать книгу

płytę z odtwarzacza i cisnęła ze złością do kosza. Natychmiast ubrała się i ruszyła do drzwi.

      – Wychodzę. Muszę się przygotować.

      – Ja muszę jeszcze zostać – westchnął.

      Wyszła z biura. Obok portierni Antoni, stróż nocny, zaczepił ją.

      – Pani Gosiu! Halo!

      – Tak? – odparła zdenerwowana niedoszłym spotkaniem, płytą i kretyńskim nagraniem obłąkanej baby.

      Straciła dwie godziny, które mogła poświęcić na przygotowanie wieczornej audycji. Była zmęczona i głodna, a stary jeszcze ją zatrzymywał.

      – Coś przyszło do pani – mruknął. – Zaraz, zaraz, o, mam. Proszę – rzekł, podając przesyłkę.

      Zrobiło się jej gorąco. Zdębiała. Była to identyczna biała koperta. Podziękowała i natychmiast wróciła do naczelnego.

      15.

      Emil, wchodząc do gabinetu komendanta, rzucił na stół wyniki badań na próbki treści żołądkowej pobranej w prosektorium.

      – Masz coś? – komendant zdziwił się zza biurka.

      – Owszem.

      – No to mów, bo czas mnie goni.

      – Człowiek, który tego dokonał, to prawdopodobnie jeden z najbardziej utalentowanych, a jednocześnie bezlitosnych ludzkich potworów, jaki kiedykolwiek pojawił się na świecie. Nie tylko u nas w Opolu, ale i na świecie.

      Komendant zdjął okulary. Sięgając do teczki, otworzył usta jak karp przed wigilijnym wyrokiem.

      – Co ty, do ciężkiej cholery, mówisz?

      – To nie było przypadkowe zatrucie.

      Otworzywszy teczkę, komendant przejrzał zawartość. Były tam wyniki analizy chemicznej płynu, który znajdował się w butelkach, raport z sekcji zwłok i fotografie bunkra oraz analiza toksykologiczna treści żołądkowej.

      – Twierdzisz, że to zabójstwo?

      – Nie mam najmniejszych wątpliwości.

      – Skąd wiesz?

      – Po pierwsze, otwór do schronu.

      – Co to za dowód?

      – Brak narzędzi.

      – Mogli je schować, przehandlować, zgubić… Jest wiele możliwości – stary spekulował. – Rozmawialiśmy już o tym.

      – To prawda. Otwór mogli wykuć sami, a potem schować narzędzia, ale wina na pewno sobie sami nie zatruli – uciął.

      – Jak to zatruli?

      – No właśnie! W żołądku i winie jest alfa-amanityna i botulina.

      Komendant spojrzał na wyniki z laboratorium.

      – Widzę.

      – Najciekawsze jest to, co to za trucizny.

      – Pisze, że organiczny związek chemiczny. Białko o prostej strukturze i jad kiełbasiany. Rozumiesz coś z tego?

      – Nie jest ważne, co to jest, ale skąd się to bierze.

      – Skąd?

      – Z muchomorów sromotnikowych, a jad wytwarzają bakterie beztlenowe.

      – Co w tym niezwykłego?

      – Źródła są niemożliwe do ustalenia. Taką trutkę każdy może sobie zrobić w domu, pod warunkiem że wie jak.

      – A jak to działa?

      – Objawy zatrucia alfa-amanityną występują dopiero po kilkunastu godzinach. Potem ustępują, ale jest już za późno. Jad kiełbasiany uszkadza układ nerwowy, a alfa-amanityna wątrobę. Morderca chciał mieć absolutną pewność, że ich wykończy.

      – I…?

      – Zrobił zestaw. Musi się znać na tym, co robi. To nie dzieciak, który się zabawia w chemika, ale ktoś, kto z premedytacją dokonał zabójstwa.

      – Aptekarz?

      – Na przykład, ale niekoniecznie. Te trucizny są łatwo dostępne. Nie można ich kupić. Wystarczy odrobinę poczytać, by z powodzeniem je zastosować.

      – Poczytać. – Bossakowski powtórzył zirytowany. – No to mamy kłopot.

      – Jak cholera. Zabójca jest inteligentny. Najpierw menele mieli się dobrze bawić, a w tym czasie dochodziło do nieodwracalnych zmian w organizmie. Po kilku godzinach nastąpiły nagłe i gwałtowne reakcje. Podwyższenie ciśnienia, arytmia, skurcz mięśni oddechowych, paraliż i uduszenie.

      – Czyli na pewno to nie było przypadkowe zatrucie?

      – W żadnym razie. Morderca to przemyślał. Nie wszystkie butelki zawierały identyczną dawkę toksyny. Te na dnie bunkra miały tego gówna więcej. Butelki z szaletu miały tylko halucynogeny.

      – Masz pomysł, dlaczego to zrobił?

      – Nie, na razie nie. Ale dojdę do tego. Wiem, że ktoś starannie zaplanował zbrodnie, obserwował ofiary, więc musiał mieć powód, aby to zrobić.

      – Ciekawe jaki – Boss się obruszył. – Przecież to menele!

      – Tym trudniej nam będzie go złapać. Nie zostawił śladów. Na butelkach są tylko odciski żuli. Szykując niespodziankę, usunął wszystkie. Trutkę wprowadzał przez korek strzykawką z igłą, by wino wyglądało na nieruszone.

      – Kurwa mać.

      – Narzędzi nie było, bo je schował, i to on rozkuł ścianę. Tak uważam.

      – Czemu?

      – Sam dał nam znać przez Profesora.

      – Czyli co? Zielarz-szaman żuli nam wykańcza?

      – Wydaje mi się, że to nie o żuli chodzi.

      – A o kogo?

      – Nie wiem jeszcze – Emil zapewnił bez wątpliwości.

      – Doskonale. Masz jeszcze coś?

      – Tak.

      – Mów.

      – Uważam, że nie zrezygnuje.

      Komendant odchylił się i oparł plecy o fotel.

      – Myślisz, że ten skurwiel będzie mordował?

      – Jestem pewien.

      – Skąd ta pewność?

      Emil podał przełożonemu płytę CD i wskazał stenogram z nagrania w teczce.

      – Dostaliśmy to od niego.

      – Skąd wiesz, że to on?

      – Jak pan przeczyta, wszystko będzie jasne. Sprawdziliśmy kopertę dokładnie. Żadnej śliny, włosów, naskórka czy odcisków. To znaczy były, zebraliśmy je, ale żadne nie znajdowały się w naszych bazach danych. Na płycie też nic. Wszystko usunięte albo przygotowane tak, aby nie było śladów. Płytę nagrano w kafejce internetowej, informatycy już to sprawdzili. Byłem tam, gość z kafejki niczego nie pamięta.

      – Wiedziałem, że ten bunkier to szambo. Zaraz dzwonię do Lipskiego – odparł komendant. – Będziesz miał wszystko, czego potrzebujesz. Mów, co chcesz mieć.

      Emil usiadł przy biurku i zaczął wyliczać na palcach, czego potrzebuje.

      – Mówił pan, żeby nie kręcić się tam? – zapytał, skończywszy.

      – Wolałbym, aby dziennikarze