uwięzili mnie w fabryce papieru toaletowego!
W domu był tylko jeden telefon. Staromodny aparat z tarczą w kuchni.
Pistolet taty leżał w szufladzie w kuchni.
Naboje były w jednym z kartonów.
Charlotte uśmiałaby się na widok młotka. Samantha wetknęła go za szorty do biegania. Poczuła na skórze chłód metalu i wilgoć rączki młotka. Wzdrygnęła się. Zakryła wystający młotek koszulką, weszła do kuchni…
I zastygła w bezruchu.
To nie był żart.
W kuchni stali dwaj mężczyźni. Śmierdzieli potem, piwem i nikotyną. Mieli na rękach czarne rękawiczki, a na twarzach kominiarki.
Samantha otworzyła usta. Powietrze nagle zgęstniało, nabrało konsystencji bawełny i zablokowało gardło.
Niższy mężczyzna miał mocniejszą budowę ciała, wręcz zwalistą. Był w dżinsach i czarnej rozpinanej koszuli. Wysoki miał na sobie sprany biały T-shirt z jakiegoś koncertu rockowego, dżinsy i wysokie niebieskie trampki z rozwiązanymi czerwonymi sznurówkami. Niższy wydawał się groźniejszy, ale tego Sam nie mogła być pewna, ponieważ widziała tylko jego oczy i usta.
Nie żeby patrzyła im w oczy.
Trampek miał rewolwer.
Czarna Koszula miał strzelbę i celował w głowę Gammy.
Gamma trzymała ręce w górze.
– Wszystko w porządku – powiedziała na widok Samanthy.
– Wręcz przeciwnie – odezwał się Czarna Koszula chropawym głosem, który brzmiał jak grzechot ogona grzechotnika. – Kto jeszcze jest w domu?
– Nikt. – Gamma pokręciła głową.
– Nie kłam, suko.
Uszu Samanthy dobiegł stukot. Charlotte siedziała przy stole. Trzęsła się tak bardzo, że nogi krzesła uderzały o podłogę jak dzięcioł walący dziobem w pień drzewa.
Samantha obejrzała się i spojrzała na tylne drzwi, na aureolę światła.
– Siadaj. – Trampek wskazał miejsce obok Charlotte.
Przesunęła się powoli, ostrożnie zginając kolana, trzymając ręce nad stołem. Drewniana rączka młotka uderzyła o siedzisko krzesła.
– Co to? – Czarna Koszula spojrzał w jej kierunku.
– Przepraszam – wyszeptała Charlotte. Na podłodze pod krzesłem pojawiła się żółtawa kałuża. Charlotte kiwała się w przód i w tył, nie podnosząc głowy. – Przepraszam, przepraszam, bardzo przepraszam.
Samantha wzięła ją za rękę.
– Powiedzcie, czego chcecie – odezwała się Gamma. – Dostaniecie to i będziecie mogli odejść.
– A jeśli chcę tego? – Czarna Koszula utkwił świdrujące spojrzenie w Charlotte.
– Proszę… Zrobię wszystko, co chcecie. Wszystko – powiedziała Gamma.
– Wszystko? – Ton Czarnej Koszuli jasno wskazywał podtekst tego pytania.
– Nie – zaoponował Trampek. Jego głos brzmiał młodziej, bardziej nerwowo. Może bardziej się bał. – Nie po to przyszliśmy. – Jabłko Adama poruszyło się pod kominiarką, gdy usiłował odchrząknąć. – Gdzie twój mąż?
W oczach Gammy pojawił się błysk. Złość.
– W pracy.
– To czemu jego auto stoi przed domem?
– Mamy tylko jedno, bo…
– Szeryf… – Samantha za późno ugryzła się w język.
Czarna Koszula wbił w nią wzrok.
– O co ci chodzi, mała?
Samantha spuściła głowę. Charlotte ścisnęła ją za rękę. Rusty mówił, że szeryf wysyła po nie swojego człowieka samochodem, ale on mówił wiele rzeczy, które okazywały się nieprawdą.
– Córka się boi – przyszła jej w sukurs Gamma. – Może pójdziemy do pokoju i dokładnie omówimy sprawę, z jaką tu przyszliście.
Coś twardego uderzyło Sam w czaszkę. Poczuła w ustach metaliczny posmak. W uszach jej dzwoniło. Strzelba. Czarna Koszula przyciskał jej lufę do potylicy.
– Mówiłaś coś o szeryfie, mała. Słyszałem wyraźnie.
– Nie – zaoponowała Gamma. – Chodziło jej o to, że…
– Zamknij się.
– Ona tylko…
– Powiedziałem, żebyś stuliła, kurwa, pysk!
Samantha podniosła głowę, gdy lufa strzelby skierowała się w stronę matki.
Gamma wyciągnęła przed siebie ręce powolnym ruchem, jakby odsuwała lecące na nią zwały piasku. Nagle świat zwolnił, a ich ciała zamieniły się w glinę. Sam patrzyła, jak palce mamy zaciskają się jeden po drugim na lufie obrzyna. Widziała starannie obcięte paznokcie. Nagniotek na kciuku od trzymania ołówka.
Jej uszu dobiegło ledwie słyszalne kliknięcie.
Sekundnik w zegarku.
Domknięcie drzwi.
Uderzenie iglicy w spłonkę w naboju.
Może Samantha słyszała trzask, a może bardziej wyczuła ten dźwięk, obserwując palec Czarnej Koszuli pociągający za spust.
Powietrze spowiła czerwona mgła.
Krew trysnęła na sufit. Na podłogę. Zakrwawione kosmyki spadły Charlotte na głowę, okryły szyję i twarz Samanthy.
Gamma upadła na ziemię.
Charlotte krzyknęła.
Samantha czuła, że otwiera usta, ale głos uwiązł jej w gardle. Znieruchomiała. Krzyki Charlotte brzmiały niczym zamierające echo. Świat wokół stał się czarno-biały, jak zdjęcie farmy starego kawalera. Kropelki czarnej krwi na białej maskownicy klimatyzatora. Czarne cętki na szybie. Na ciemnoszarym niebie mrugała blado tylko jedna samotna gwiazda.
Samantha dotknęła szyi opuszkami palców. Piasek. Kość. Więcej krwi, ponieważ wszystko było poplamione krwią. Wyczuła tętno. Czy to biło jej własne serce, czy serce jej matki bijące pod jej drżącymi palcami?
Krzyki Charlotte nabrały intensywności ogłuszającej syreny alarmowej. Czarna krew na palcach Sam nagle stała się purpurowa. Szary pokój nabrał wściekle intensywnych, wręcz oślepiających kolorów.
Gamma nie żyła. Nigdy więcej nie powie córce, żeby uciekała z Pikeville jak najdalej, nie objedzie za złą odpowiedź na proste pytanie w teście, nie zruga za brak zaangażowania na bieżni, za brak cierpliwości wobec Charlotte, za brak okazywanego jej wsparcia.
Potarła palce. Miała w dłoni odłamek zęba Gammy. Zebrało jej się na wymioty, oczy zaszły łzami. Drżała z rozpaczy jak struna harfy.
W ułamku sekundy jej świat stanął na głowie.
– Zamknij się! – Czarna Koszula uderzył Charlotte tak mocno, że omal nie spadła z krzesła.
Samantha złapała ją i przytuliła do siebie. Obie łkały, trzęsły się, krzyczały. To nie działo się naprawdę. Mama nie mogła tak po prostu umrzeć. Na pewno zaraz otworzy oczy i objaśni im funkcjonowanie układu sercowo-naczyniowego, powoli odzyskując panowanie nad ciałem. „Wiedziałyście, że serce pompuje średnio pięć litrów krwi na minutę?”.
– Gamma