Karin Slaughter

Dobra córka


Скачать книгу

szu.

      Miotła. Zamiatanie.

      Siekiera. Rąbanie.

      Łopata zrzucająca ziemię do wykopanego grobu.

      Grobu Sam.

      Zakopywali ją żywcem. Ziemia ciążyła jej niczym metalowe wieko.

      – Przepraszam – dobiegł ją tłumiony głos Trampka. – Boże, wybacz mi.

      Spadały na nią kolejne porcje ziemi, przygniatając klatkę piersiową. Czuła się jak w imadle, które za chwilę wyciśnie jej z płuc ostatnią porcję powietrza.

      „Wiedziałaś, że Giles Corey był jedynym oskarżonym w procesie czarownic z Salem, którego zmiażdżono na śmierć głazami?”.

      Łzy wezbrały w oczach Sam, spłynęły po policzkach. Stłumiła chęć krzyku. Nie mogła ulec panice. Nie mogła zacząć wrzeszczeć ani machać rękami, ponieważ i tak nie otrzymałaby pomocy. Oprawcy dobiliby ją kolejnym strzałem. Błaganie o życie tylko przyśpieszyłoby jej śmierć.

      Gamma powiedziała: „Nie bądź głupia. Myślałam, że już ci minęła ta głupia faza nastoletniej skłonności do dramatyzowania”.

      Sam ostrożnie odetchnęła.

      Zaskoczyło ją, że powietrze powędrowało do płuc.

      Mogła oddychać!

      Dłonie zakrywające jej twarz utworzyły poduszkę powietrzną. Sam zacisnęła mocniej palce. Zwolniła rytm oddychania, żeby zachować na dłużej bezcenne powietrze, które jeszcze zostało.

      Charlie jej o tym powiedziała. Dawno temu. Sam przywołała obraz siostry w skautowskim mundurku. Ramiona i nogi jak patyki. Pogniecioną żółtą koszulę i brązową kamizelkę z naszywkami sprawności, jakie zdobyła. Przy śniadaniu czytała na głos podręcznik przetrwania:

      Jeśli porwie cię lawina, nie krzycz ani nie otwieraj ust. Kiedy się zatrzyma, spróbuj ułożyć ręce przed twarzą i stworzyć poduszkę powietrzną.

      Sam wysunęła język, starając się oszacować odległość dłoni od twarzy. Oceniła, że to nieco więcej niż pół centymetra. Spróbowała poruszyć palcami i powiększyć tę przestrzeń. Nie zdołała odsunąć ich od twarzy. Ziemia okalała jej ręce ściśle, niemal jak beton.

      Starała się ustalić pozycję ciała. Nie leżała płasko na plecach. Lewe ramię było wciśnięte w ziemię, ale nie leżała też całkiem na boku. Biodra miała przekręcone w stosunku do ramion. Przez spodenki do biegania czuła oblepiający chłód. Prawe kolano miała zgięte, lewą nogę wyprostowaną.

      Skręt tułowia.

      Jak przy rozciąganiu. Upadając, ułożyła się w znajomej pozycji.

      Usiłowała przenieść ciężar ciała. Nie mogła poruszyć nogami. Spróbowała poruszyć chociaż palcami, potem łydkami. Napiąć ścięgna podkolanowe.

      Nic.

      Zamknęła oczy. Była sparaliżowana. Już nigdy nie będzie chodzić, biegać, poruszać się bez pomocy innych. Paniczny strach opadł ją niczym rój moskitów. Bieganie było całym jej życiem. Wokół niego wszystko się kręciło. Po co walczyć o ocalenie, skoro nigdy już nie będzie mogła używać nóg?

      Wcisnęła twarz w dłonie, żeby stłumić krzyk.

      Charlie nadal mogła biegać. Sam patrzyła, jak siostra ucieka do lasu. To ostatnia rzecz, jaką widziała przed postrzałem. Przywołała obraz pędzącej Charlie, która przebierała patykowatymi nogami niewyobrażalnie szybko, bez oglądania się za siebie, bez chwili zawahania.

      Nie myśl o mnie, błagała ją w duchu. Wcześniej powtarzała to siostrze milion razy. Skup się na sobie i biegnij.

      Czy udało jej się uciec? Czy ktoś jej pomógł? A może zerknęła przez ramię, żeby sprawdzić, czy Sam za nią biegnie, i zamiast niej zobaczyła lufę Zachariaha Culpeppera mierzącego jej prosto w twarz?

      Albo jeszcze gorzej.

      Sam natychmiast odsunęła od siebie tę okropną myśl. Zastąpiła ją optymistycznym scenariuszem. Charlie udaje się uciec, wzywa pomoc i pokazuje policji grób. Orientację w terenie odziedziczyła po mamie, nigdy nie błądziła i dlatego na pewno zapamiętała miejsce, gdzie zbiry pochowały jej siostrę.

      Liczyła uderzenia serca, aż poczuła, że przestaje tłuc jej się piersiach jak szalone.

      I wtedy poczuła w gardle łaskotanie.

      Wszędzie miała ziemię – w uszach, w nosie, w ustach, w płucach. Nie mogła powstrzymać kaszlu. Otworzyła usta. Zakasłała, a nabierając powietrza, zassała do nosa więcej ziemi. Zakasłała drugi raz, potem trzeci. Za trzecim razem towarzyszył temu skurcz żołądka, gdy ciało napięło się jak do zwinięcia w kłębek.

      Serce podskoczyło jej z radości.

      Poczuła drgnięcie nóg.

      Panika i strach odcięły połączenia nerwowe między mózgiem a mięśniami. Nie była sparaliżowana. To przerażenie pozbawiło ją czucia, póki nie zrozumiała, co się z nią dzieje. Teraz przerażenie ustąpiło miejsca euforii, gdy powoli odzyskiwała czucie w dolnych partiach ciała. Miała wrażenie, jakby wchodziła do wody. Najpierw bodźce dotarły do mózgu z palców u stóp, kiedy je rozcapierzyła i odrobinę rozgarnęła ziemię, co umożliwiło poruszenie stopami. A poruszywszy stopami, poczuła drobny ruch kostek.

      Skoro mogła poruszać stopami, to czym jeszcze?

      Napięła mięśnie łydek, by je rozgrzać. Poczuła palący ból w mięśniach czworogłowych i napięcie w kolanach. Skupiła całą uwagę na nogach, powtarzając sobie: mogę nimi poruszać, aż ciało wysłało informację zwrotną, że to prawda, że ma władzę w nogach.

      Nie była sparaliżowana, miała więc szansę.

      Gamma zawsze powtarzała, że Sam nauczyła się biegać, zanim nauczyła się chodzić. Nogi były najsilniejszą częścią jej ciała.

      Mogła utorować sobie nimi drogę do życia.

      Zaczęła wykonywać nieznaczne ruchy w przód i w tył, próbując przekopać się przez warstwę ciężkiej ziemi. Poczuła na dłoniach swój gorący oddech. Czyżby zużywała za dużo powietrza? Czy to w ogóle miało jakieś znaczenie? Raz po raz traciła świadomość tego, co robi. Poruszała dolną częścią ciała w jedną i drugą stronę. Czasem wydawało jej się, że znalazła się na pokładzie łodzi kołyszącej się na oceanie. Po chwili docierało do niej, że leży przysypana ziemią, i przyśpieszała ruchy, wkładała w nie więcej siły, by zaraz ponownie kołysać się na łodzi.

      Próbowała liczyć:

      – Raz Missisipi, dwa Missisipi, trzy Missisipi…

      Chwyciły ją skurcze w nogach. Poczuła skurcz żołądka. Całe ciało napięło się do granic wytrzymałości. Zmusiła się do zamarcia w bezruchu na kilka sekund. Przerwa przyniosła niemal tyle samo bólu co wysiłek. Kwas mlekowy zalał wyczerpane mięśnie. Żołądek podszedł do gardła. Miała wrażenie, że zamiast kręgosłupa ma ciasno skręcone śruby, od których promienieje przeszywający ból do szyi i nóg. Każdy oddech zostawał jej w dłoniach niczym uwięziony w klatce ptak.

      Charlie podczas tamtego śniadania przeczytała jeszcze:

      Istnieje pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, ale tylko pod warunkiem, że ofiara zostanie odnaleziona w ciągu godziny.

      Sam nie wiedziała, ile czasu leży w grobie. Miała poczucie, że to wszystko – utrata domu, śmierć mamy, postrzał – wydarzyło się w poprzednim życiu.

      Napięła mięśnie brzucha i spróbowała unieść nieco