Karin Slaughter

Dobra córka


Скачать книгу

w porządku – powiedziała do niej Charlie. – Wszystko będzie dobrze.

      Pani Pinkman modliła się nad dzieckiem.

      – Panie, nie opuszczaj tego aniołka, błagam, Panie, nie bądź daleko od niej. Wspomóż ją.

      Mózg Charlie zaklinał rzeczywistość: „Nie umrzesz, nie poddasz się, skończysz liceum, pójdziesz do college’u, wyjdziesz za mąż. Nie zostawisz po sobie wyrwy wśród najbliższych, którzy cię kochają”.

      – Śpiesz mi na pomoc, zbawienie moje, o Panie – ciągnęła pani Pinkman.

      Charlie zwróciła się do dziewczynki:

      – Spójrz na mnie. Wyjdziesz z tego.

      Ale dziewczynce nie było to dane.

      Powieki zaczęły jej drżeć. Zsiniałe usta rozchyliły się, odsłaniając drobne zęby, zbielałe dziąsła i jasnoróżowy czubek języka.

      Powoli krew odpływała z jej twarzy. Charlie skojarzyło się to z zimą nadchodzącą od strony gór. Zabarwione na czerwono, pomarańczowo i żółto jesienne liście stopniowo rudzieją, potem brązowieją i zaczynają opadać, a kiedy lodowate macki chłodu sięgają pagórków za miastem, wszystko jest już martwe.

      – O Boże – załkała pani Pinkman. – Biedny aniołek. Biedny mały aniołek.

      Charlie nie pamiętała, kiedy wzięła dziewczynkę za rękę, ale teraz trzymała w dłoni jej drobne palce. Były zimne jak rękawiczka zgubiona na placu zabaw w zimowy dzień. Czuła, jak palce dziewczynki wysuwają się z jej dłoni. Chuda ręka opadła bezwładnie na podłogę.

      Koniec.

      – Kod czarny!

      Charlie drgnęła na dźwięk tego okrzyku.

      – Kod czarny! – Po korytarzu biegł policjant. W jednej ręce trzymał krótkofalówkę, w drugiej broń. W jego głosie brzmiała panika. – Przyjedźcie do szkoły! Przyjedźcie do szkoły!

      Na ułamek sekundy skrzyżował spojrzenie z Charlie. Zorientowała się, że ją rozpoznał. Potem przeniósł wzrok na ciało martwego dziecka. Na jego twarzy odmalowało się przerażenie, które ustąpiło miejsca żalowi. Czubkiem buta stanął w kałuży krwi. Poślizgnął się i upadł na ziemię z głośnym stęknięciem. Strzelba wypadła mu z ręki i potoczyła się po podłodze.

      Charlie spojrzała na dłoń, którą trzymała dziewczynkę. Potarła palce. Krew była lepka. Inaczej niż u Gammy, której krew wydawała się śliska i tłusta jak olej.

      Biała kość. Kawałki serca i płuca. Strzępy ścięgien, tętnic i żył sterczących z ziejących ran.

      Pamiętała powrót na farmę po tym wszystkim. Rusty wynajął kogoś do sprzątnięcia domu, ale ten człowiek zrobił to niedokładnie. Kilka miesięcy później, szukając miseczki na tyłach jednej z szafek, Charlie znalazła kawałek zęba Gammy.

      – Nie! – wrzasnął Huck.

      Charlie podniosła głowę, wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Co przeoczyła i z czego nie zdawała sobie sprawy, choć rozgrywało się ledwie czterdzieści metrów od niej.

      Na podłodze oparta plecami o szafki siedziała nastolatka. Mózg Charlie wydobył wspomnienie ulotnego obrazu – dziewczyny widocznej gdzieś na obrzeżach jej wizji – gdy biegła w stronę ciała. Natychmiast rozpoznała ten typ: czarne ubranie, czarna konturówka do oczu. Gotka. Zero krwi. Pucołowata twarz wyrażająca szok, nie ból. Nic jej nie jest, pomyślała, mijając ją w pędzie ku pani Pinkman i rannej dziewczynce. Ale z młodocianą gotką coś było nie tak.

      To ona strzelała.

      Miała w dłoni rewolwer. Zamiast mierzyć z niego do kolejnych ofiar, celowała nim we własną pierś.

      – Odłóż to! – Stojący kilka metrów dalej policjant mierzył do niej z broni. Każdy jego ruch zdradzał przerażenie, od kołysania się na piętach po kurczowe zaciskanie palców na lufie. – Powiedziałem, kurwa, odłóż!

      – Ona pana posłucha. – Huck kucnął plecami do dziewczyny, zasłaniając ją przed policjantem. Uniósł ręce. Mówił pewnym, spokojnym głosem. – Już dobrze, wszystko będzie dobrze, tylko zachowajmy spokój.

      – Zejdź mi z drogi! – Policjant nie był spokojny, tylko jeszcze bardziej się spinał, gotów pociągnąć za spust, gdy tylko zyska sposobność oddania czystego strzału. – Zejdź mi, kurwa, z drogi!

      – Ona ma na imię Kelly. Kelly Wilson – powiedział Huck.

      – Odsuń się, dupku!

      Charlie nie patrzyła na mężczyzn. Obserwowała broń.

      Rewolwer i strzelba.

      Strzelba i rewolwer.

      Poczuła znajome odrętwienie, które ogarniało ją już tyle razy przedtem.

      – Rusz się! – zawołał policjant. Przesunął lufę w jedną, potem w drugą stronę, usiłując wycelować obok Hucka. – Zejdź mi z drogi!

      – Nie. – Huck nie zmienił pozycji. Klęczał na ziemi plecami do Kelly, trzymał ręce w górze. – Nie rób tego, stary. Ona ma dopiero szesnaście lat. Chyba nie chcesz zabić…

      – Zejdź mi z drogi! – powtórzył policjant. Powietrze było naelektryzowane jego strachem. – Na ziemię!

      – Przestań, człowieku. – Huck przesuwał się to w lewo, to w prawo, blokując linię strzału. – Ona już nie chce zabić nikogo innego, tylko siebie.

      Dziewczyna otworzyła usta. Charlie nie zrozumiała jej słów, ale policjant tak.

      – Słyszałeś te sukę? – wrzasnął. – Niech to zrobi albo zejdź mi z drogi!

      – Niech pan przestanie – wyszeptała pani Pinkman. Charlie niemal o niej zapomniała. Żona dyrektora ukryła twarz w dłoniach, żeby nie patrzeć na rozgrywającą się scenę. – Błagam.

      – Kelly – spokojnym głosem odezwał się Huck, wyciągając za siebie rękę wnętrzem dłoni do góry. – Oddaj mi broń. Nie musisz tego robić, skarbie. – Odczekał kilka sekund. – Kelly, spójrz na mnie.

      Powoli dziewczyna spojrzała mu w twarz. Miała lekko otwarte usta, szkliste oczy.

      – Główny korytarz! Główny korytarz! – Kolejny policjant minął Charlie. Kucnął na jedno kolano i wykonał ślizg po podłodze, trzymając w obu rękach glocka i wrzeszcząc: – Odłóż broń!

      Pani Pinkman łkała, nie odrywając dłoni od twarzy.

      – Proszę cię, Boże, wybacz jej grzech.

      – Kelly – nie odpuszczał Huck. – Oddaj mi broń. Nikomu więcej nie stanie się krzywda.

      – Na ziemię! – ryknął drugi policjant groteskowo wysokim tonem zabarwionym histerią. Charlie widziała, jak palec tężeje mu na spuście. – Na ziemię!

      – Kelly! – Huck zwrócił się do niej stanowczo, jak rodzic rozzłoszczony wybrykami dziecka. – Więcej nie poproszę. Oddaj mi broń w tej chwili. – Potrząsnął otwartą dłonią dla podkreślenia wagi tych słów. – Nie żartuję.

      Kelly Wilson nieznacznie skinęła głową. Charlie dostrzegła w jej oczach błysk zrozumienia. Wreszcie zaczął docierać do niej sens słów Hucka. Ktoś jej mówił, co ma robić, pokazywał drogę wybrnięcia z sytuacji. Stężałe ramiona opadły lekko. Zamknęła usta, zamrugała. Charlie wiedziała, co dzieje się z dziewczyną. Czas stanął w miejscu, a potem ktoś jakimś cudem znalazł właściwy klucz i na nowo uruchomił mechanizm.

      Bardzo powoli Kelly położyła rewolwer na otwartej dłoni