na Seweryn
D., dziękuję, że poznałeś mnie ze swoimi przyjaciółmi.
Jedni oczami umarłych rodziców
grają w kulki
Drudzy cytrynowym kataryniarzom
wykradają buty
Inni z oderwanych skrzydeł motylich
układają uśmiech
Ci znowu w różowe paluszki biorą sen
i farbują go na czarno
A Bóg stoi obok
A teraz, Kiciu, zastanówmy się nad tym, komu się to wszystko śniło. Jest to poważne pytanie, kochanie, i nie powinieneś zajmować się wyłącznie lizaniem łapki…
Prolog
– Paaawełek!
Juuuż? Dopiero co zrobili samolot z blaszanego kosza na śmieci, kilku desek i starego krzesła znalezionego na śmietniku obok czwórki, a już koniec zabawy? Właśnie mieli uruchomić silniki i ruszyć do Afryki. Kawał świeczki i kilka zapałek czekają gotowe obok śmigła z wieszaka na koszule. Drzwiczki do kabiny pilota z wyciętym otworem, przez który można machać do lwów i nosorożców, przyklejone szerokim plastrem, są gotowe, by nimi trzasnąć i zablokować je wygiętym gwoździem.
Pawełek zrywa się, przy okazji rozdzierając spodenki o śrubkę wystającą z krzesła. Wie, że mamusia lubi, kiedy jest posłuszny. Zawoła trzy razy, potem już nie będzie go wołać. „Do trzech razy sztuka” – mawia. Dzięki temu Pawełek szybko nauczył się liczyć do trzech.
– Ja pierniczę, ta twoja mama to zawsze musi wszystko zepsuć! – Tidinek strąca świeczkę w piasek.
Jest zły. To on wymyślił podróż do Afryki. Nie boi się niczego. Nawet pawianów z czerwonymi dupami, jak mówi. Nawet tak mówić się nie boi. Pawełek rozciera kolana i nie patrzy na przyjaciela. Głupio mu za mamę. Na szczęście Tadanek, bliźniak Tidinka, jak zawsze ratuje sytuację:
– Kto ostatni, ten pisze!
Zrywa się i wywracając krzesło oraz odrywając drzwiczki, mocowane z takim trudem, wygrzebuje się z samolotu. Jest gruby i nie chcąc przegrać w wyścigu do ściany bloku, na której wypisują swoje tajemne hasła i znaki, musi dać sobie fory. Sapiąc i kołysząc się na boki, rusza przez piaskownicę, a w powietrze tryskają fontanny żółtego pyłu z jego nogawek.
Pawełek wybucha śmiechem i rusza zaraz za nim, uderzając piąstkami w dużą pupę przed sobą. Wyprzedzi Tadanka jeszcze przed śmietnikiem.
– Paaaweł!
Drugi krzyk dobiega uszu chłopca. Sprawia, że gruby przyjaciel znacznie szybciej zostaje w tyle. W głosie mamy czuć już lekkie ponaglenie. Pawełek rozpoznaje je bezbłędnie, z daleka, jak pies, który wyczuwa w intonacji głosu opiekuna jego nastrój. Tidinek nie biegnie. Idzie za nimi powoli. Chce dziś napisać coś na bloku bez ścigania się, z własnej woli.
Pawełek mija ścianę, na której kawałkami cegły rysują i wypisują różne symbole i słowa. Słyszy Tadanka, który z trudem łapie oddech, i zacinając się, krzyczy za przyjacielem, że przecież to nie tak, że mieli się ścigać do ściany i Tidinek przegrał, powinni więc zobaczyć, jak napisze to, co mu każą. Pawełek nie słucha. Biegnie dalej w stronę środkowej klatki schodowej, w której mieszka. Wsłuchuje się w przestrzeń nad sobą, gdzie w każdej chwili może zabrzmieć trzecie i ostanie:
– Paweeeł!
I rozlega się, i świdruje, i wbija się w uszy Pawełka z gwałtownością huku pękającej papierowej torby. Chłopiec przyspiesza. Wie o tym, że wołanie mamusi więcej się nie rozlegnie. Oddycha szybko. Jest drobny, ma szczupłą klatkę piersiową, w której teraz łopocze serce, jak ćma złapana w dłonie. Nie tylko ze zmęczenia. Wbiega do klatki. Jeszcze trzy piętra po schodach. Zdąży. Kiedy staje na wycieraczce, dyszy. Uśmiecha się. Będzie dobrze. Puka do drzwi. Mama uczy go grzeczności. Teraz Pawełek liczy w głowie. Kiedy doliczy do dziesięciu, mama powinna otworzyć, inaczej… Dzięki temu Pawełek od dawna umie liczyć bardzo płynnie do dziesięciu. I dalej też.
Cztery, oddech, pięć, oddech.
Korci go, żeby zapukać jeszcze raz, bo może mama nie słyszała. Ale to niegrzecznie, tak kogoś poganiać.
Sześć.
Słyszała, na pewno słyszała.
Siedem, oddech.
– Pa… weł! – dobiega go stłumiony szept z dołu.
To Tadanek.
Osiem.
Pawełek zaciska oczy i macha ręką. Nie teraz, Tadanek, nie teraz!
Dziewięć.
Jest! Zamek w drzwiach obraca się ze zbawczym chrzęstem. Drzwi otwierają się. Mamy nie widać, jak zawsze stoi za nimi. Pawełek wchodzi szybko i staje, nie rozglądając się. To nieładnie, tak się rozglądać. A jeszcze gorzej byłoby teraz patrzeć mamie w oczy. Hardo, jak mówi mama. Nie należy być hardym. Dlatego Pawełek nie jest hardy. Czeka. Jeżeli zdążył, mama rozwiąże mu buty, zsunie ze stóp i odstawi je równo pod ścianą. Potem pogładzi go po buzi i za rączkę poprowadzi do łazienki. Umyje mu ręce, tak jak się powinno myć, dokładnie i długo. A jeżeli nie zdążył, też się zaraz przekona.
Oddycha z ulgą. Mamusia klęka przed nim i chwyta za sznurówki. Uśmiecha się do niej bez słowa. Jest smutna. Pewnie znowu ma depresję. Pawełek nauczył się tego słowa, ono wiele wyjaśnia. Jest jak zaklęcie. Depresja. I już. Wszystko jasne.
Kiedy już ręce pachną mydłem, wyszorowane szczoteczką w kształcie biedronki, idą do kuchni. Pawełek siada za stołem i czeka na talerz z zupą. W milczeniu, tak by mamusia nie widziała, wyciera palce o blat stołu, od spodu. Nie chce, by zobaczyła, że podczas mycia poraniła go twardym włosiem do krwi. Mama na pewno nie chciała i byłoby jej przykro. Niekiedy po prostu się zamyśla. Wielkie rzeczy. Pawełek też często się zamyśla, nawet podczas zabawy z Tidinkiem i Tadankiem.
Dziś ogórkowa. Taka, jaką lubi Pawełek. Kwaśna i gęsta. Do tego chleb z masłem, kromki przekrojone wzdłuż, na „organki”, jak mówi mama. Teraz stawia parujący talerz przed chłopcem, głaszcze go po głowie i z uśmiechem mówi:
– Smacznego, mój synku.
– Dziękuję – odpowiada Pawełek.
Strasznie go korci, żeby opowiedzieć mamie o samolocie i Afryce, o nosorożcach i słoniach, które z góry wyglądają jak szare robaczki albo kamienie. Mama tak pięknie słucha. Siada naprzeciwko, podpiera ręką brodę i tajemniczo się uśmiecha. Pewnie wyobraża sobie to wszystko, o czym opowiada jej synek. Ale nie w trakcie jedzenia. Mama mówi, że jak pies je, to nie szczeka, bo mu miska ucieka. Pawełkowi już kilka razy uciekła. Więc