do ogromnego neonu firmy.
Ponieważ była to stacja Billa Hapscomba wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem, mimo iż był kretynem. Oczekiwaliby takiego samego poważania, gdyby chodziło o ich miejsce pracy. Ale wszyscy byli bezrobotni. W Arnette nastały ciężkie czasy. W 1980 roku miasto miało dwa zakłady przemysłowe – fabrykę produkującą wyroby papierowe i wytwórnię kalkulatorów. Teraz jednak fabrykę wyrobów papierowych zamknięto, a wytwórni kalkulatorów też nie wiodło się zbyt dobrze – okazało się, że dużo tańsze kalkulatory produkowano na Tajwanie, podobnie jak przenośne telewizory i radia tranzystorowe.
Norman Bruett i Tommy Wannamaker pracowali kiedyś w zakładzie wyrobów papierowych, ale teraz żyli z pomocy opieki społecznej, bo już od dawna nie przysługiwał im zasiłek dla bezrobotnych. Henry Carmichael i Stu Redman pracowali w wytwórni kalkulatorów, jednak rzadko przepracowywali więcej niż trzydzieści godzin tygodniowo. Victor Palfrey był na emeryturze i palił cuchnące skręty – tylko na nie mógł sobie teraz pozwolić.
Hap oparł dłonie na kolanach i pochylił się do przodu.
– Mówię wam, powinni olać całą tę inflację – oświadczył. – Pal licho dług narodowy. Mamy prasy i papier. Wydrukowałoby się pięćdziesiąt milionów banknotów tysiącdolarowych i puściło je w obieg.
Palfrey, który do 1984 roku był maszynistą, jako jedyny spośród obecnych miał dość ikry i szacunku wobec siebie, by wyrazić sprzeciw wobec tych idiotycznych stwierdzeń. Rolując w palcach kolejnego cuchnącego jak stare skarpety skręta, oznajmił:
– Tym sposobem nigdzie nie zajdziemy. Byłoby wtedy zupełnie jak w Richmond w dwóch ostatnich latach wojny secesyjnej. Kiedy miałeś ochotę na piernik, płaciłeś piekarzowi konfederackiego dolara, a on wycinał ci kawałek wielkości dolarówki. Forsa to tylko papier.
– Cóż, pewnie masz rację – mruknął z goryczą Hap. – Ale ja mam dług do spłacenia, a moi wierzyciele zaczynają być coraz bardziej drażliwi.
Stuart Redman, który prawdopodobnie był najbardziej cichym mężczyzną w Arnette, siedział na popękanym plastikowym krześle z puszką pabsta w dłoni i wyglądał przez ogromne okno budynku stacji benzynowej.
Dobrze znał smak biedy. Dorastał w tym mieście. Był synem dentysty, ale jego ojciec zmarł, kiedy Stu miał siedem lat, pozostawiając żonę i troje dzieci.
Wkrótce matka dostała pracę w Red Ball Truck Stop na przedmieściach Arnette – Stu mógłby z tego miejsca zobaczyć budynek jej firmy, gdyby Red Ball nie spłonął w 1979 roku. Zarabiała dostatecznie dużo, by cała czwórka miała co jeść, ale nic poza tym. Mając dziewięć lat, Stu poszedł do pracy – najpierw do Roga Tuckera, właściciela Red Ball, gdzie po zajęciach szkolnych pomagał rozładowywać ciężarówki za trzydzieści pięć centów na godzinę, a potem do pobliskiego Braintree, gdzie musiał zawyżyć swój wiek, aby móc harować po dwadzieścia godzin tygodniowo.
Kiedy teraz słuchał, jak Hap i Vic Palfrey spierają się na temat pieniędzy i tajemniczego sposobu, w jaki wyparowały, przypomniał sobie pierwszy okres swojej pracy w rzeźni i dłonie krwawiące od niekończącego się przeciągania ciężkich wózków załadowanych skórami i wnętrznościami. Próbował zataić to przed matką, ale szybko się wszystkiego domyśliła. Popłakała trochę nad ich losem, choć nie należała do kobiet, które łatwo roniły łzy. Nie poprosiła go, aby rzucił pracę. Wiedziała, jak wygląda ich sytuacja. Była realistką.
Nigdy nie miał przyjaciół albo nie miał dla nich czasu. Dla niego istniały tylko szkoła i praca. Jego najmłodszy brat Dev zmarł na zapalenie płuc w tym samym roku, w którym Stu zaczął pracować w rzeźni. Nie otrząsnął się z tego do dziś. Bardzo kochał Deva, ale jego śmierć oznaczała, że będzie o jedną gębę mniej do wykarmienia.
W liceum odkrył futbol i to dodało jego matce otuchy, mimo że musiał zmniejszyć liczbę godzin pracy.
– Graj – powiedziała. – Jeżeli możesz w jakiś sposób się stąd wydostać, to właśnie dzięki futbolowi, Stuart. Graj! Pamiętaj o Eddiem Warfieldzie.
Eddie Warfield był lokalnym bohaterem. Pochodził z jeszcze biedniejszej rodziny niż Stu, ale okrył się chwałą, grając jako quarterback w okręgowej licealnej drużynie futbolowej, po czym wyjechał do Teksasu na stypendium sportowe. Przez dziesięć lat grał w drużynie Green Bay Packers, głównie jako quarterback, ale kilkakrotnie stawał też na pozycji rozgrywającego. Teraz był właścicielem sieci barów szybkiej obsługi na zachodzie i południowym zachodzie, a w miasteczku stał się niemal legendą. W Arnette, kiedy ktoś mówił o sukcesie, miał na myśli Eddiego Warfielda.
Stu nie grał jako quarterback i nie był Warfieldem. Mimo to już w liceum doszedł do wniosku, że warto byłoby wywalczyć sportowe stypendium, a potem pojawiły się różne uczelniane programy i opiekun wydziałowy opowiedział mu o NDEA.
Później jego matka zachorowała i nie mogła już pracować. Rak. Dwa miesiące przed ukończeniem przez Stu liceum umarła, powierzając Stuartowi opiekę nad jego młodszym bratem Bryce’em.
Stu zrezygnował ze sportowego stypendium i podjął pracę w wytwórni kalkulatorów. Ale Bryce’owi się udało – odniósł sukces. Mieszkał teraz w Minnesocie, gdzie pracował dla IBM jako analityk systemów komputerowych. Nie pisywał często do brata, a ostatni raz widzieli się na pogrzebie żony Stu, która zmarła na tę samą chorobę, co jego matka – na raka.
Pomyślał, że być może Bryce również nosi jakiś krzyż… i że może przepełnia go poczucie winy wynikające z faktu, iż jego brat dalej żyje w dogorywającym teksaskim miasteczku, spędzając dni w fabryce kalkulatorów, a wieczory u Hapa albo w Indian Head, przy kuflu piwa marki Lone Star.
Małżeństwo było dla Stu najlepszym okresem, ale trwało jedynie osiemnaście miesięcy, a potem jego młoda żona zachorowała i umarła. Było to cztery lata temu. Od tej pory często myślał o opuszczeniu Arnette w poszukiwaniu czegoś lepszego, nie pozwalało mu na to jednak jego małomiasteczkowe myślenie, znajome miejsca i twarze.
Był powszechnie lubiany w Arnette, a Vic Palfrey nazwał go kiedyś nawet Starym Twardzielem.
Kiedy Vic i Hap zakończyli swoją dyskusję, jeszcze nie zapadł zmrok, jednak okolica tonęła już w głębokich cieniach. Teraz na szosie numer 93 nie było zbyt dużego ruchu, ale zobaczyli, że do stacji zbliża się jakiś samochód.
Pierwszy zauważył go Stu.
Auto wciąż jeszcze było dość daleko, ostatnie promienie zachodzącego słońca rzucały słabe refleksy na jego chromowane części.
Stu miał doskonały wzrok, więc natychmiast rozpoznał markę – był to stary chevrolet, rocznik 75. Chevy, bez włączonych świateł, jadący z prędkością nie większą niż piętnaście mil na godzinę, sunął ostrym zygzakiem. Nikt oprócz Stu jeszcze go nie zauważył.
– Powiedzmy, że masz zastaw hipoteczny na tę stację – zaczął znowu Vic – i powiedzmy, że spłacasz go po pięćdziesiąt dolarów miesięcznie…
– Dużo więcej, stary. Dużo więcej.
– No dobra, ale załóżmy, że spłacasz miesięcznie po pięć dych. A teraz powiedzmy, że rząd poszedł ci na rękę i wydrukował dla ciebie całą ciężarówkę szmalu. Gdyby tak się stało, jestem pewny, że ci z banku natychmiast wyczuliby pismo nosem i zażądaliby od ciebie półtorej paczki. Oskubaliby cię jak amen w pacierzu. I wszystko byłoby po staremu.
– To fakt – przyznał Henry Carmichael.
Hap spojrzał na niego wyraźnie poirytowany. Tak się składało, że wiedział, iż Hank ma zwyczaj bez płacenia wyciągać z automatu puszki z colą, i co więcej, Hank wiedział,