o przybyciu Pearl. Tyle że on wcale nie był Dinnesdalem. Nazywał się Jess Rider i miał dwadzieścia lat, o rok mniej od naszej bohaterki, małej Fran. Był studentem college’u, praktykującym poetą. Wystarczyło spojrzeć na jego nieskazitelną błękitną koszulę.
Zatrzymała się na skraju plaży, czując gorący piasek przez podeszwy sandałów. Postać na dalekim końcu mola w dalszym ciągu ciskała do wody kamyki. Myśl, która przyszła jej do głowy, była zabawna i jednocześnie lekko zatrważająca: „On dobrze wie, jak wygląda, siedząc tam na końcu mola… Jak Lord Byron, samotny, ale nieugięty. Siedzi i patrzy na morze, które gdzieś tam daleko obmywa brzegi Anglii. Wygnaniec, który już nigdy…”.
Do diabła, co ona najlepszego robi?
Młody mężczyzna, którego – jak sądziła – darzyła miłością, siedzi nieopodal, a ona szydzi z niego za jego plecami.
Zaczęła iść wzdłuż mola, zgrabnie przestępując wystające kamienie i ziejące pomiędzy nimi szczeliny. Było to stare molo niegdyś stanowiące część falochronu. Teraz większość łodzi cumowała przy południowym brzegu miasta, gdzie znajdowały się trzy przystanie i siedem motelików, w których każdego lata pełno było gości.
Szła powoli, próbując odegnać myśl, że przez tych jedenaście dni, odkąd dowiedziała się, iż jest „troszkę w ciąży” (jak to określiła Amy Lauder), mogła się odkochać. No cóż, przecież to właśnie on sprawił, że tak się stało, czyż nie?
Ale nie tylko on – była tego pewna, brała przecież pigułki. Zdobyła je w bardzo prosty sposób. Poszła do kliniki w miasteczku akademickim, powiedziała lekarzowi, że ma bolesne miesiączki i robią się jej na skórze wypryski, a doktorek przepisał jej wszystko, czego potrzebowała. Dorzucił też za darmochę zapas na cały miesiąc.
Ponownie się zatrzymała – była już przy końcu mola – po jej prawej i lewej stronie przesuwały się grzywiaste fale ciągnące w stronę plaży. Nagle uświadomiła sobie, że lekarze z kliniki musieli słyszeć historyjki o bolesnych miesiączkach i pryszczach na twarzy tak samo często jak aptekarze stwierdzenie: „Kupuję te kondomy dla mojego brata”. Równie dobrze mogłaby po prostu powiedzieć: „Daj mi pigułkę, bo będę się pieprzyć”.
Dlaczego wciąż jest taka nieśmiała? Spojrzała na plecy Jessa i westchnęła. Znów ruszyła przed siebie. W każdym razie pigułka zawiodła. Ktoś w wydziale kontroli jakości w starej dobrej fabryce Ovril zaniedbał swoje obowiązki. Albo może nie wzięła pigułki, bo zapomniała.
Podeszła bezszelestnie do chłopaka i położyła mu obie dłonie na ramionach.
Jess, który trzymał w lewej ręce kamyki, a prawą ciskał je w fale, krzyknął głośno i gwałtownie poderwał się na nogi, rozsypując kamyki. Wpadł na Fran i popchnął ją tak mocno, że omal nie zrzucił jej z mola. Niewiele brakowało, a sam też by wpadł do wody.
Cofnęła się o krok, przykładając obie dłonie do ust, a on, rozwścieczony, odwrócił się w jej stronę. Był dobrze zbudowanym młodym mężczyzną o czarnych włosach, noszącym okulary w złotych oprawkach. Jego przystojna twarz o regularnych rysach – ku wielkiemu niezadowoleniu Jessa – nigdy nie potrafiła należycie oddać głębi jego wewnętrznych odczuć.
– Śmiertelnie mnie wystraszyłaś! – krzyknął.
– Och, Jess… – zachichotała. – Przepraszam, ale to było bardzo zabawne. Naprawdę.
– Mało brakowało, a oboje wpadlibyśmy do wody – warknął i postąpił krok w jej stronę.
Frannie cofnęła się, potknęła o kamień i wylądowała ciężko na tyłku. Przy upadku przygryzła sobie język, poczuła ostry ból i jej chichot ucichł jak ucięty nożem.
Nagła cisza, jaka zapadła – „wyłączyłeś mnie, jakbym była radiem, przekręciłeś gałkę i już” – wydała jej się również niesamowicie zabawna i znów zaczęła chichotać, choć krwawił jej język, a z kącików oczu płynęły łzy wywołane bólem.
Przestraszony Jess ukląkł obok niej.
– Nic ci nie jest, Frannie?
Jednak go kocham, pomyślała i poczuła pewną ulgę.
– Ucierpiała tylko moja duma – odparła i pozwoliła, by pomógł jej wstać. – Ale przygryzłam sobie język. Widzisz?
Wysunęła język, spodziewając się, że chłopak uśmiechnie się wreszcie, ale on tylko jeszcze bardziej się zasępił.
– Jezu, Fran… leci ci krew.
Wyjął z tylnej kieszeni chusteczkę, przyjrzał się jej z powątpiewaniem i schował ją.
Ujrzała w wyobraźni, jak oboje idą w stronę parkingu, trzymając się za ręce, a jej usta są wypchane chusteczką Jessa. Unosi rękę do uśmiechniętego dozorcy i mówi: „Tcho sze ma, Guuus”.
Znów zaczęła się śmiać, mimo że bolał ją język, a smak krwi w ustach zaczynał przyprawiać ją o mdłości.
– Odwróć się – powiedziała do Jessa. – To nie będzie zachowanie godne damy.
Uśmiechając się pod nosem, teatralnym gestem uniósł dłoń do oczu. Fran, opierając się na jednej ręce, wystawiła głowę poza krawędź mola i splunęła. Ślina była jasnoczerwona. Jeszcze raz. I jeszcze. W końcu metaliczny smak w ustach osłabł. Kiedy odwróciła głowę w stronę Jessa, zauważyła, że przygląda jej się przez rozstawione palce.
– Przepraszam – powiedziała. – Jestem taka głupia.
– Wcale nie – odparł.
– Pojedziemy na lody? – zapytała. – Ty poprowadzisz, ja stawiam.
– Umowa stoi.
Podniósł się i pomógł jej wstać. Ponownie splunęła do wody. Ślina nadal była jasnoczerwona.
Nieco przestraszona Fran zapytała:
– Nie odgryzłam sobie koniuszka języka?
– Nie wiem – odrzekł Jess. – A czułaś, że coś połykasz?
Przyłożyła dłoń do ust. Na jej twarzy malował się grymas obrzydzenia.
– To wcale nie było zabawne.
– Przepraszam. Po prostu go sobie przygryzłaś, Frannie.
– Czy w języku są arterie?
Szli wzdłuż mola, trzymając się za ręce. Fran co chwila przystawała, żeby splunąć. Jasna czerwień. Nie miała zamiaru tego połykać. O nie. Ani odrobiny.
– Nie.
– To dobrze. – Ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się. – Bo jestem w ciąży.
– Naprawdę? To doskonale. Czy wiesz, kogo widziałem w Port… – urwał i spojrzał na nią z niepokojem.
Miała wrażenie, że pęknie jej serce.
– Co ty powiedziałaś?
– Jestem w ciąży – powtórzyła, uśmiechając się do niego promiennie, a potem jeszcze raz splunęła.
Znowu ta jasna czerwień.
– Kiepski żart, Frannie – mruknął.
– To nie żart.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, po czym ruszył do samochodu.
W drzwiach stróżówki stanął Gus i pomachał do nich. Frannie odpowiedziała mu tym samym. Jess również.
Zatrzymali się przy lodziarni