Стивен Кинг

Bastion


Скачать книгу

– odparł policjant i podał mu kartę kredytową. – Przecież i tak państwo za to zapłaci. A ja będę miał podkładkę i dobre wyjaśnienie, gdyby mnie ktoś spytał, po co tu przyjechałem.

      Hap dwa razy kichnął, wypełniając blankiet.

      – Musisz uważać – ostrzegł go Joe Bob. – Nie ma nic gorszego od letniego przeziębienia.

      – Jakbym o tym nie wiedział.

      – A może to wcale nie przeziębienie? – zapytał nagle stojący za ich plecami Vic.

      Odwrócili się do niego.

      – Dziś rano, kiedy się obudziłem, kichałem i kaszlałem, jakbym miał bardzo wysoką temperaturę – powiedział. – Do tego męczył mnie potworny ból głowy. Wziąłem kilka aspiryn i trochę mi przeszło, ale w dalszym ciągu cieknie mi z nosa. Może się zaraziliśmy? Może złapaliśmy to samo świństwo co Campion? To, co go zabiło.

      Hap już chciał zaprotestować, ale przeszkodziło mu kolejne kichnięcie. Joe Bob przyglądał im się przez chwilę z ponurą miną, po czym stwierdził:

      – Wiesz, Hap, z tym zamknięciem stacji to wcale nie jest taki zły pomysł. Przynajmniej na dzisiaj.

      Hap spojrzał na niego, próbując przypomnieć sobie argumenty, którymi wcześniej chciał się posłużyć, ale w głowie miał zupełną pustkę. Pamiętał jedynie, że kiedy się rano obudził, również bolała go głowa i miał zatkany nos. No cóż, przecież każdy może się przeziębić. To nic nadzwyczajnego. Tyle że zanim pojawił się ten facet, Campion, czuł się wyśmienicie. Nic mu nie dolegało.

* * *

      Hodgesowie mieli troje dzieci – sześcioletnie, czteroletnie i osiemnastomiesięczne. Dwoje najmłodszych spało, a najstarsze bawiło się za domem, wygrzebując w ziemi dołek. Lila Bruett siedziała w saloniku, oglądając Żar młodości. Miała nadzieję, że Sally nie wróci przed końcem filmu. Ralph Hodges kupił kolorowy telewizor, kiedy mieszkańcom Arnette lepiej się powodziło, a Lila uwielbiała oglądać filmy w kolorze. Wszystko wydawało się wtedy lepsze i ładniejsze.

      Zaciągnęła się papierosem, ale gdy wydmuchiwała dym, chwycił ją nagły atak kaszlu. Poszła do kuchni i wypluła flegmę do zlewu. Kaszel męczył ją od rana i przez cały dzień miała wrażenie, jakby ktoś łechtał piórkiem wnętrze jej gardła. Wróciła do saloniku, jednak najpierw wyjrzała na podwórko przez okno spiżarni, żeby się upewnić, czy z Bertem Hodgesem wszystko jest w porządku. W telewizji nadawano właśnie reklamę – dwie tańczące butelki płynu do czyszczenia muszli klozetowych. Lila rozejrzała się po pokoju. Bardzo chciała, żeby jej mieszkanie wyglądało podobnie. Ulubionym zajęciem Sally było malowanie obrazów przedstawiających Chrystusa. Oprawione w ramy i ponumerowane zdobiły ściany saloniku. Lili najbardziej podobał się największy obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę, wiszący nad telewizorem. Sally powiedziała jej, że do namalowania go zużyła sześćdziesiąt tubek farb olejnych w różnych odcieniach i pracowała nad nim blisko trzy miesiące. To było prawdziwe dzieło sztuki.

      Kiedy skończyły się reklamy, mała Cheryl zaczęła płakać – był to okropny wrzask przerywany gwałtownymi atakami kaszlu.

      Lila zgasiła papierosa i pobiegła do sypialni. Czteroletnia Eva nadal spokojnie spała, ale Cheryl rzucała się w swoim łóżeczku, a jej twarzyczka przybrała alarmującą fioletową barwę.

      Jej krzyki były teraz stłumione, jakby dziewczynka się dusiła. Lila, która nie obawiała się krupa, gdyż chorowali na to obaj jej synowie, podniosła dziecko za nóżki i poklepała je mocno po plecach. Nie miała pojęcia, czy doktor Spock pochwaliłby taką metodę leczenia, ponieważ nigdy nie czytała nic na ten temat.

      Jednak w przypadku Cheryl okazała się skuteczna. Dziewczynka skrzeknęła jak żaba i wypluła na podłogę żółtą flegmę.

      – Lepiej? – spytała Lila.

      – Tak – odparła dziewczynka.

      Po chwili ponownie zaczęła przysypiać. Lila wytarła żółtą plamę papierową chusteczką. Jeszcze nie widziała, żeby dziecko wykaszlało tyle flegmy naraz.

      Usiadła przed telewizorem, aby obejrzeć dalszy ciąg filmu. Zapaliła kolejnego papierosa, kichnęła głośno, zaciągając się dymem, a potem sama zaczęła kasłać.

      ROZDZIAŁ 4

      Zmierzch zapadł przed godziną. Starkey siedział sam przy długim stole, przeglądając plik żółtych kartek. Ich zawartość wprawiła go w zdenerwowanie. Służył krajowi od trzydziestu sześciu lat, zaczynając jako wystraszony „plebejusz” w West Point. Otrzymywał medale. Rozmawiał z prezydentami. Starał się udzielać im rad i czasem nawet się do nich stosowali. Wielokrotnie znajdował się w różnych trudnych i mrocznych sytuacjach, ale to…

      Był przerażony, i to tak bardzo, że nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Taki strach może człowieka doprowadzić do obłędu.

      Wiedziony nagłym impulsem wstał i podszedł do ściany, z której w głąb pokoju spoglądało pięć włączonych monitorów. Podnosząc się, uderzył kolanem o krawędź stołu i jedna z żółtych kartek zsunęła się na ziemię. Przez chwilę opadała leniwie w powietrzu i w końcu wylądowała na kafelkach podłogi częściowo ukryta w rzucanym przez stół cieniu. Gdyby ktoś stanął nad nią i spojrzał w dół, mógłby przeczytać wiadomość następującej treści:

      P.Z. POTWIERDZONA

      WYDAJE SIĘ NIEZBĘDNE WPROWADZENIE KODU 848-AB CHARLES CAMPION, (ż) SALLY

      ZMIANY W ANTYGENACH ORAZ MUTACJE.

      PROCENT ŚMIERTELNOŚCI WYJĄTKOWO WYSOKI, STOPIEŃ ZAKAŻANIA 99,4%.

      CENTRUM EPIDEMIOLOGICZNE W ATLANCIE.

      ŚCIŚLE TAJNE AKTA BLUE.

      KONIEC

      P-T-222312A

      Starkey wcisnął guzik pod środkowym monitorem i po chwili pojawił się na nim obraz ukazujący fragment pustyni w zachodniej Kalifornii. Bezkresne połacie piasku miały czerwonawofioletowy odcień fotografii wykonanej w podczerwieni.

      To jest właśnie tam, dokładnie na wprost, pomyślał Starkey. Projekt Blue.

      Ponownie poczuł, że ogarnia go strach. Sięgnął do kieszeni i wyjął niebieską pigułkę. Jego córka nazwałaby ją pewnie „pocieszaczem”.

      Zresztą nazwy nie były ważne – liczyły się tylko efekty. Nie popił kapsułki i jego gładka twarz pokryła się zmarszczkami, kiedy ją przełykał.

      Projekt Blue.

      Spojrzał na pozostałe monitory, po czym włączył je wszystkie. Na ekranie numer cztery i pięć widać było laboratoria. Czwórka – laboratorium fizyki. Piątka – biologii wirusowej. Stało w nim wiele klatek ze zwierzętami. Były to głównie świnki morskie, rezusy i kilka psów. W laboratorium fizyki bez przerwy pracowała wirówka, której Starkey bardzo nie lubił. Było w niej coś przerażającego. Teraz nieopodal niej, na podłodze, leżał doktor Ezwick. Był martwy i przypominał przewróconego przez wiatr stracha na wróble.

      Wyjaśnili mu, że wirówka jest podłączona do tego samego obwodu co lampy i gdyby ją wyłączyli, zgasłyby również wszystkie światła i nic nie byłoby widać, bo kamery na dole nie miały podczerwieni. Może wkrótce zjawią się tu kolejne szychy z Waszyngtonu i zechcą rzucić okiem na martwego laureata Nagrody Nobla spoczywającego kilkaset stóp pod ziemią.

      Gdyby wyłączyli wirówkę, wyłączyliby również obraz przedstawiający wszystko, co działo się na dole. Jego córka nazwałaby to pewnie „paragrafem 22”. Łyknął drugiego „pocieszacza” i spojrzał na monitor