sypialniach czy w laboratoriach. Ale facet z twarzą w zupie…
Na ziemi przy automacie ze słodyczami leżeli mężczyzna i kobieta w niebieskich kombinezonach, a przy szafie grającej facet w białym kombinezonie. Przy stołach znajdowało się dziewięciu mężczyzn i czternaście kobiet. Niektórzy z nich osunęli się bezwładnie obok swoich hostess twinkies, inni wciąż jeszcze ściskali w zesztywniałych dłoniach kubki z napojami. Na stołach widać było zaschnięte ślady po rozlanej coli i sprite. Przy drugim stole, na samym jego końcu, siedział człowiek, który nazywał się Frank D. Bruce. Jego twarz była zanurzona w zupie campbella.
Pierwszy monitor pokazywał jedynie zegar elektroniczny.
Do trzynastego czerwca wszystkie jego cyfry były zielone, ale potem zmieniły barwę na jasnoczerwoną. Zegar stanął. Wskazywał datę 13.06.90 oraz godzinę 2:37:16.
Trzynastego czerwca 1990 roku, trzydzieści siedem minut i szesnaście sekund po drugiej na ranem.
Za plecami Starkeya rozległo się krótkie, przenikliwe brzęczenie. Wyłączył monitory i odwrócił się. Zauważył leżącą na podłodze kartkę papieru, podniósł ją i położył na stole.
– Wejść! – zawołał.
Do pokoju wszedł Len Creighton. Miał posępną minę, a jego skóra przybrała ciemnoszary odcień.
Następne złe wieści, pomyślał ponuro Starkey. Pewnie ktoś jeszcze zarył twarzą w talerz z zupą.
– Cześć, Len – powiedział półgłosem.
Len Creighton skinął głową.
– Billy, to… Chryste, nie wiem, jak mam ci o tym powiedzieć.
– Myślę, że po kolei. Tak będzie najlepiej, żołnierzu.
– Faceci, którzy zetknęli się z Campionem, zostali poddani badaniom wstępnym w Atlancie. Wiadomości są niepomyślne.
– Wszyscy są zarażeni?
– Na pewno pięciu. Jeden z nich, Stuart Redman, jak dotąd nie wykazuje objawów chorobowych. Ale z tego, co wiem, u Campiona rozwój choroby trwał ponad pięćdziesiąt godzin.
– Gdyby nie zdołał uciec… – mruknął Starkey.
– Ochrona była słaba. Bardzo słaba. I nieudolna.
– Mów dalej.
– Arnette zostało objęte kwarantanną. Do tej pory odizolowaliśmy przynajmniej szesnaście przypadków cały czas mutującej grypy A-Prime. Ale to tylko te, które zostały ujawnione.
– Środki masowego przekazu?
– Jak dotąd wierzą, że to nic poważnego.
– Co jeszcze?
– Mamy jeden bardzo poważny problem. Chodzi o glinę z teksaskiej drogówki. Nazywa się Joseph Bob Brentwood. Jego kuzyn jest właścicielem stacji benzynowej, tej samej, na której Campion rozwalił dystrybutory. Zjawił się tam wczoraj rano, aby powiadomić Hapscomba o przyjeździe facetów z wydziału zdrowia. Zgarnęliśmy go trzy godziny temu. Jest teraz w drodze do Atlanty. Ale w międzyczasie był na patrolu i objechał pół wschodniego Teksasu. Bóg jeden wie, z iloma ludźmi się zetknął.
– Niech to szlag… – zaklął Starkey i z przerażeniem uświadomił sobie, że głos mu się załamuje, a lodowate ciarki, które zagnieździły się w okolicy jego podbrzusza, powoli zaczynają przesuwać się ku górze. Stopień zakażania 99,4%, przypomniał sobie. Te słowa wciąż rozbrzmiewały w jego mózgu, niemal doprowadzając go do obłędu. Oznaczało śmiertelność rzędu 99,4%, gdyż ludzkie ciało nie potrafi produkować przeciwciał koniecznych do powstrzymania bez przerwy zmieniających się antygenów wirusa. Za każdym razem, kiedy organizm produkował przeciwciała, wirus przybierał nieco inną formę. Z tego samego powodu nie można było stworzyć skutecznej szczepionki. 99,4%. – Chryste… To wszystko?
– No…
– Mów dalej.
Creighton dodał cicho:
– Hammer nie żyje. Popełnił samobójstwo. Strzelił sobie w oko ze służbowego pistoletu. Na biurku miał rozłożone akta Projektu Blue. Prawdopodobnie sądził, że pozostawienie ich tam będzie wymowniejsze od jakiegokolwiek listu pożegnalnego.
Starkey zamknął oczy. Vic Hammer był jego zięciem. Jak ma powiedzieć o tym Cynthii? „Przykro mi, moja droga, ale Vic dał dziś nurka twarzą do talerza z zupą. Masz, łyknij sobie jednego »pocieszacza«. Widzisz, zdarzył się wypadek. Jedna ze skrzynek zawiodła. Ktoś popełnił błąd. Ktoś inny zapomniał wcisnąć przełącznik, który spowodowałby odcięcie całej bazy. Zwłoka trwała zaledwie czterdzieści kilka sekund, ale to wystarczyło”. Takie skrzynki nazywano „kasownikami”. Wykonano je w Portlandzie, w Oregonie, na zlecenie Departamentu Obrony, i oznaczono numerem 164480966. Były montowane w oddzielnych obwodach i obsługiwane przez kobiety, z których żadna nie wiedziała, jakie jest ich prawdziwe przeznaczenie. Być może któraś z nich właśnie wtedy zastanawiała się, co ma zrobić na kolację, a ktoś, kto miał sprawdzać jej pracę, był akurat pochłonięty sprzedażą rodzinnego samochodu. „Tak czy inaczej, Cynthio, ostatnim elementem tej układanki był facet z posterunku numer cztery. Nazywał się Campion i kiedy zauważył, że cyfry zegara stały się jasnoczerwone, wyszedł z pomieszczenia, zanim drzwi zostały zamknięte i automatycznie zablokowane. Potem wraz z rodziną opuścił bazę. Przejechał przez główną bramę cztery minuty przed włączeniem się syren alarmowych i odcięciem całego terenu. Na dodatek zaczęto go szukać dopiero godzinę później, bo na stanowiskach ochrony nie ma monitorów. Wszyscy przypuszczali, że znajduje się w środku, czekając, aż »kasowniki« odizolują sektory czyste od skażonych. Dzięki temu gość zarobił trochę czasu, a że był cwany, wybierał tylko boczne, mało uczęszczane drogi, poza tym dopisało mu szczęście, gdyż żadna z nich nie była na tyle rozmyta, by jego samochód ugrzązł w błocie. Ktoś w końcu musiał podjąć decyzję, kogo należy o tym powiadomić: policję, FBI czy może obie te służby. Tymczasem ten farciarz nie zasypiał gruszek w popiele i zanim uzgodniono, kto powinien zająć się tą sprawą, dotarł do Teksasu. Kiedy go wreszcie dopadli, nie próbował uciekać, bo wszyscy troje – on, jego żona i córeczka – byli już sztywni i leżeli w komorach chłodni w jakiejś małej, zapomnianej przez Boga i ludzi teksaskiej mieścinie. Widzisz, Cynthio, chodzi mi o to, że to, co się stało, było jedynie sprawą przypadku. Zbiegiem okoliczności. Wystarczyła odrobina niekompetencji i pecha i stało się to, co się stało. Twój mąż nie ponosi za to winy. Niemniej jednak był szefem Projektu Blue i widział, jak sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, a potem…”.
– Dzięki, Len – powiedział.
– Billy, czy zechciałbyś…
– Będę na górze za dziesięć minut. Chciałbym, żebyś zwołał zebranie całego personelu za piętnaście minut od teraz. Jeżeli będziesz musiał zwlec kogoś z łóżka, zrób to.
– Tak jest, sir.
– I jeszcze jedno, Len…
– Tak?
– Cieszę się, że właśnie ty mi to powiedziałeś.
– Tak jest, sir.
Kiedy Creighton wyszedł, Starkey spojrzał na zegarek i podszedł do wbudowanych w ścianę monitorów. Włączył dwójkę, splótł dłonie za plecami i w zamyśleniu wpatrywał się w ekran, na którym widać było pogrążone w grobowej ciszy wnętrze stołówki Projektu Blue.
ROZDZIAŁ 5
Larry Underwood minął zakręt i znalazł miejsce, w którym mógł zaparkować swojego datsuna – pomiędzy hydrantem