chanowski Jan
Treny
Wydane w formacie ePUB przez Imprint Sp. z o.o. – 2010 rok.
ORSZULI KOCHANOWSKIEY.
Wdzięcznej, ucieszoney, niepospolitey dziecinie: która cnot wszytkich i dzielności Panieńskich początki wielkie pokazawszy: nagle, nieodpowiednie, w niedoszłym, wieku swoim, z wielkim a nieznośnym Rodziców swych żalem zgasła:
Jan Kochanowski, niefortunny Oyciec, swoiey namilszey Dziewce zełzami napisał.
Niemasz cię Orszulo moia!
Tales siut hominum mentes, quales pater ipse
Jupiter auctiferas lustravit lumine terras.
TREN I
Wszytkie płacze, wszytkie łzy Heraklitowe,
I lamenty, i skargi Simonidowe:
Wszytkie troski na świecie, wszytkie wzdychania.
I żale, i frasunki, i rąk łamania:
Wszytkie a wszytkie zaraz w dom się móy znoście,
A mnie płakać mey wdzięczney dziewki pomoście:
Z którą mię nie pobożna śmierć rozdzieliła,
I wszytkich moich pociech nagle zbawiła.
Tak więc smok, upatrzywszy gniazdo kryiome,
Słowiczki liche zbiera, a swe łakome
Gardło pasie: tym czasem matka szczebiece
Uboga, a na zbóycę coraz się miece
Próżno: bo i na samę okrutnik zmierza,
A ta nieboga ledwie umyka pierza.
Próżno płakać, podobno drudzy rzeczecie:
Cóż prze Bóg żywy, nie iest próżno na świecie?
Wszytko próżno: macamy gdzie miękcey w rzeczy,
A ono wszędy ciśnie; błąd wiek człowieczy.
Niewiem co lżey, czy smutku iawnie żałować,
Czyli-się z przyrodzeniem gwałtem mocować.
TREN II
Jeślim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,
A kwoli temu wieku lekkie rymy stawić:
Bodayżebych był raczey kolebkę kołysał,
I z drugiemi nieważne mamkom pieśni pisał:
Któremiby dziecinki noworodne spiły,
I swoich wychowańców lamenty tuliły.
Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniey było,
Niżli w co mię nieszczęście moie dziś wprawiło,
Płakać nad głuchym grobem mey wdzięczney dziewczyny
I skarżyć się na srogość ciężkiey Proserpiny.
Alem użyć w oboygu iednakiey wolności
Nie mógł: owom ominął, iako w doyrzałości
Dowcipu coś ranego: na to mię przygoda
Gwałtem wbiła, i moia nienagrodna szkoda.
Ani mi teraz łacno dowiadać się o tym,
Jaka mię z płaczu mego czeka cześć na potym.
Nie chciałem żywym śpiewać, dziś umarłym muszę:
A cudzey śmierci płacząc, sam swe kości suszę.
Próżno to, iakie szczęście ludzi naśladuie,
Tak w nas abo dobrą myśl, abo zła sprawuie.
O prawo krzywdy pełne: o znikomych cieni
Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!
Takli moia Orszula, ieszcze żyć na świecie
Nieumiawszy, musiała w ranym umrzeć lecie?
I nie napatrzywszy się iasności słoneczney,
Poszła nieboga widzieć kray ów nocy wieczney.
A boday ani była świata oglądała:
Co bowiem więcey, ieno ród, a śmierć poznała?
A miasto pociech, które winna z czasem była
Rodzicom swym, w ciężkim ie smutku zostawiła.
TREN III
Wzgardziłaś mną dziedziczko moia ucieszona,
Zdałać się oyca twego barziey uszczuplona
Oyczyzna, niżlibyś ty przestać na niey miała.
To prawda, żeby była nigdy nie zrownała
Z ranym rozumem twoim , z pięknemi przymioty,
Z których się iuż znaczyły twoie przyszłe cnoty.
O słowa, o zabawo, o wdzięczne ukłony,
Jakożem ia dziś po was wielce zasmucony!
A ty pociecho moia, iuż mi się nie wrócisz
Na wieki, ani moiey tęsknice okrócisz.
Nie lza, nie lza, iedno się za tobą gotować,
A stopeczkami twemi ciebie naśladować:
Tam cię uyźrzę, da Pan Bóg: a ty więc z drogiemi
Rzuć się oycu do szyie ręczynkami swemi.
TREN IV
Zgwałciłaś, nie pobożna śmierci, oczy moie,
Żem widział umieraiąc miłe dziecię swoie,
Widziałem kiedyś trzęsła owoc niedoyrzały:
A rodzicom nieszczęsnym serca się kraiały.
Nigdyćby ona była bez wielkiey żałości
Moiey umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie ,
Mnieby smutnego była odbiegła na świecie:
Alem ia iuż z iey śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutnieyszy nie mógł być, ani teskliwszy.
A ona (by był Bóg chciał) dłuższym wiekiem swoim,
Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.
A przynamniey tym czasem mogłem był odprawić
Wiek swóy, i Persephonie ostatniey się stawić:
Nie uczuwszy na sercu tak wielkiey żałości,
Którey równia nie widzę w tey tu śmiertelności.
Nie dziwuię Niobie, że na martwe ciała
Swoich namilszych dziatek patrząc, skamieniałą.
TREN V
Jako oliwka mała pod wysokim sadem,
Idzie z ziemie ku gorze macierzyńskim śladem :
Jeszcze ani gałązek, ani listków rodząc,
Sama tylko dopiero szczupłym prątkiem wschodząc:
Te ieśli ostre ciernie, lub rodne pokrzywy,
Uprzątaiąc sadnik ów podciął ukwapliwy,
Mdleie zaraz: a zbywszy siły przyrodzoney,
Upada przed nogami matki ulubionej.
Takci się mey namilszey Orszuli dostało:
Przed Oczyma rodziców swoich rostąc, mało
Od ziemie się zniozszy, duchem zaraźliwym
Srogiey śmierci otchniona, rodzicom troskliwym
U nóg martwa upadła. O zła Persephono,
Mogłażeś