orłem… Strzał padł znowu!
I dziki krzyk, jęk po nim głuchy
Rozniosły echa w tej godzinie…
I pierzchli – jako nocne duchy –
Gruzińcy w strachu po dolinie.
Scichło!… Mordercy wzięli łupy,
I pozostały w miejscu trupy,
A na nie – w strachu drząc – patrzały
Wielbłądy – zbite w ciasne kupy,
I w takt dzwoneczki im jęczały.
Złupiona karawana cała,
I chrześcian leżą zimne ciała;
Nad niemi nocny ptak ulata;
Cmentarna ich nie schowa krata,
Ani klasztornych głazów płyty,
Gdzie proch praojców był ukryty;
Nie przyjdą siostry ich z matkami,
Okryte czader osłonami,
Ze smutkiem, łkaniem i modłami
Na groby ich z dalekiej strony!
Lecz za to chrześcian wiernych syny-
Tu! pod tą skałą, u drożyny
Wzniosą na pamięć krzyż święcony…
Gdy przyjdą wiosny narodziny.
Bluszcz krzyż popieści i owinie
Swych liści splotem szmaragdowym,
I pod symbolem Chrystusowym.
Wędrowiec – dążąc ku rodzinie –
Odpocznie, krzyża nie ominie…
Leci koń – pełen niepokoju,
Chrapie i rwie się jak do boju;
To nagle stanie w całym pędzie,
Rozdziera nozdrzy swych krawędzie
I ogniem z nich płomiennym bucha,
A uchem czujnem wiatrów słucha;
To znów porywa się z kopyta
I z roztrzepaną grzywą – wrzący –
Pędzi szalony i nie pyta…
Na koniu jeździec jest milczący:
Do grzywy końskiej przypadł głową,
Wącha się w stronę tę i ową,
I nie kieruje już cuglami,
Zasunął nogi swe w strzemiona,
Krwi zaś czerwonej strumieniami
Czaprak i czucha poplamiona…
Rumaku! pana swego dzielnie
Wyniosłeś z boju, jako strzała,
Lecz osetyniec mierzył celnie,
I kula w mroku go dognała.
Hudał z rodziną przerażony!
W podwórzu ciśnie się lud tłumnie:
Czyj koń przyleciał zapalony
I padł na głazy u wrót szumnie?
Kto jest ten jeździec trupio blady?
Miał jeszcze walki świeże ślady
Na czole smagłem, choć nieżywy;
Z bronią skrwawioną i z odzieniem,
Ostatniem dłoni zaciśnieniem
Trzymał się włosa końskiej grzywy…
Nie długoś, ty, narzeczonego
Czekała – piękny mój aniele!
Dotrzymał słowa książęcego
I oto! przybył na wesele…
Ale już konia szalonego,
Nie pokieruje ręka jego!…
Na dom spokojny i bez troski –
Jak piorun – spadła straszna kara
Odczuła ciężko wyrok Boski,
Płacze na łożu swem Tamara;
I łza za łzą po licach płynie,
Jej pierś wysoko, trudno dyszy…
I oto! nagle niby słyszy
Czarowną mowę gdzieś w wyżynie:
˝O, nie płacz, dziecię! Rosą wody
Żywej twa łza na trupie lody
Nie spadnie, tylko zamgli jasne
Twe oczy i blask zgasi młody…
Jej żarem spalisz lice własne!
Dziś on w dalekich sfer przezroczu,
Nie dojdą doń twych smutków wieści,
Wzrok bezcielesny jego oczu
Niebieskie światło teraz pieści;
On słyszy chórów rajskich dźwięki…
Czem dlań ból ziemski i radości,
Dziewicy smętnej łzy i jęki,
Kiedy szczęśliwy w raju gości.
O mówię ci, istocie biednej,
Wierzaj mi, losy ziemskiej treści
Nie warte są chwileczki jednej
Żalu twojego i boleści!
˝W napowietrznym oceanie,
I bez żagli i bez steru,
Płyną w zgodnej karawanie
Gwiazdy w pośród fal eteru.
Gdzie pól obszar nieskończony,
Bez podstawy i sklepienia,
Błądzą chmurek miljony -
Tak powiewnych, jak marzenia.
Żal rozłąki, czas witania
Chwilki wśród nich nie zagości,
I nie mają pożądania
Ni przeszłości, ni przyszłości.
Gdy w pierś twoją godzą ciosy,
Kipi boleść w niej namiętna,
Przypomniawszy chmurek losy,
Bądź – jak one – obojętna!
˝Jak tylko noc na Kaukaz mrokiem
Padnie i szczyty gór zaleje;
Jak tylko świat, jej słów urokiem
Oczarowany, zaniemieje;
Jak tylko wietrzyk po nad skałą
Roślinką zakołysze małą,
I ptaszek, co się chował w trawie –
We mroku śmielszy frunie żwawiej,
I pod zielonym winogradem
Pijący rosę łonem radem
Kwiat nocny wzniesie swe kielichy;
Jak tylko miesiąc złoty, cichy
Twarz swą wynurzy z gór załomu,
Na ciebie spojrzy pokryjomu:
Ku tobie skrzydeł lot rozwinę
I na twe rzęsy jedwabiste
Sny będę wionął pozłociste,
Nim z jutrznią w stronę swą odpłynę…˝
Umilkły słowa i umarły,
Jeden