i hinduską. W samym Kuala Lumpur proporcje te wyglądają nieco inaczej: Malajów zamieszkuje tu 44 procent, Chińczyków 43 i Hindusów 10 procent. Po tych liczbach widać, że stereotyp każący myśleć o Malajach jak o rolnikach i Chińczykach jak o miejskich przedsiębiorcach nie jest pozbawiony podstaw. Społeczność hinduska cechuje się silnym rozwarstwieniem: istnieje nieliczna angielskojęzyczna elita pełniąca w społeczeństwie wysokie funkcje i dość znaczna klasa kupiecka, ale większość Hindusów należy raczej do biednej klasy robotniczej. Różne narodowości to również wiele religii. Dominuje wyznawany przez Malajów i część Hindusów islam, drugie miejsce zajmuje buddyzm, potem hinduizm i chrześcijaństwo.
Różnice kulturowe sprawiają, że poszczególne nacje rzadko się mieszają. Małżeństwa zawierane są najczęściej w obrębie własnej społeczności, kształcenie na poziomie podstawowym i do pewnego stopnia średnim również zorganizowane jest wokół poszczególnych nacji.
Pomimo tej wieloetniczności, mieszkańcy Malezji znajdują jakoś wspólny język, żyjąc we względnej zgodzie. Ten sielankowy obraz zyskał rysę w latach 60. minionego wieku, gdy doszło do zamieszek na tle rasowym, od tego czasu jednak starania, by stworzyć wielokulturową tolerancyjną narodowość zdają się przynosić rezultaty. Obecna polityka rządu promuje pojęcie jednej tożsamości – malezyjskiej – zamiast malajskiej, chińskiej czy hinduskiej. Przy zachowaniu cech przynależnych własnej kulturze, wszyscy mają czuć się w tym kraju przede wszystkim Malezyjczykami.
Dla turystów ta różnorodność kulturowa stanowi arenę do niezwykle ciekawych obserwacji i odkryć. Wymaga jednak także większego wyczucia i wiedzy, by odnaleźć się w wielu sytuacjach. Zwiedzając Kuala Lumpur łatwo pogubić się na przykład w zwyczajach panujących pośród poszczególnych grup etnicznych. I tak wchodząc do świątyni hinduskiej czy do meczetu musimy pamiętać, by bezwzględnie zdjąć buty, co nie jest już konieczne w chińskiej. W meczecie kobiety powinny mieć głowę przykrytą chustą, a ramiona i nogi rękawami; w hinduskiej wystarczy zakryć ramiona i nie zakładać mini, a w chińskiej nikogo nie urazi top na ramiączkach i szorty. Nawet bez odwiedzin w miejscach kultu lepiej jednak nie ubierać się zbyt swobodnie, bo choć Kuala Lumpur odznacza się większą tolerancją niż mniejsze miasta czy prowincja kraju, to każda z malezyjskich nacji jest dość wyczulona na wszelką „nieprzyzwoitość”.
W restauracji chińskiej przyjdzie nam zmierzyć się z pałeczkami, w hinduskiej będziemy musieli poradzić sobie prawą ręką, a w malajskiej dostaniemy widelec, ale tylko po to, by nałożyć nim jedzenie na łyżkę. Malajów nie prośmy o alkohol ani wieprzowinę, a Hindusów o wołowinę (chyba że są muzułmanami).
Pamiętajmy też, by nie okazywać zniecierpliwienia ani złości, bo nic nie wydaje się Malezyjczykom bardziej godne pożałowania niż nieumiejętność opanowania emocji, szczególnie na forum publicznym. To umiłowanie spokoju oraz okazywana sobie życzliwości potrafią zacierać różnice kulturowe i sprawiają, że podróżowanie po Malezji staje się przyjemne. Kuala Lumpur, choć poganiane wielkomiejskim rytmem, nie jest w tym względzie wyjątkiem.
Kuchnia
Malezyjskie specjały kulinarne od lat przyciągają do Azji miłośników dobrego jedzenia. Kuala Lumpur uchodzi zaś za prawdziwe centrum na mapie kuchni świata. Nie dziwi więc, że wielu turystów zamienia wizytę w stolicy Malezji w podroż śladami lokalnych przysmaków. Rozkoszom podniebienia sprzyja ogromna ilość doskonałych lokali, które rozgościły się w mieście, obecność najbardziej cenionych kucharzy świata oraz prawdziwe bogactwo kulinarnych tradycji. O sile tutejszej kuchni decyduje bowiem w dużej mierze typowa dla Malezji różnorodność kulturowa.
Ten wielonarodowy melanż wprawia często turystów w zakłopotanie. Wyłuskanie bowiem z tutejszego menu specjałów iście malezyjskich jest zadaniem dość karkołomnym. Trudno orzec, czy za lokalną potrawę można uznać zupę z owoców morza, czy raczej przybyły wraz z Chińczykami makaron noodle. Kurze łapki usmażone w głębokim tłuszczu, czy może indyjski chlebek wyciągnięty przed momentem z pieca tandoori?
Prawda jest taka, że malezyjska kuchnia wchłonęła mnóstwo receptur i potraw z sąsiednich krajów. W codziennym jadłospisie znajdziemy wpływy indyjskie, indonezyjskie, tajskie, chińskie. Dania te zostały niejednokrotnie zmodyfikowane na miejscową modłę, wzbogacając się o dodatkowe przyprawy i lokalne dodatki. Najbardziej znamienitym przykładem jest kuchnia nyonya, łącząca kulinarne zwyczaje Chińczyków Peranakan, (osiadłych od wieków na Półwyspie Malezyjskim) ze stosowanymi lokalnie przyprawami. Jej podstawą jest makaron ryżowy, mleczko kokosowe, kłącza galangalu, liście pandanowca oraz ucierana w moździerzu pasta krewetkowa.
Europejczycy przyzwyczajeni do rozpoczynania dnia filiżanką kawy i słodką bułeczką, mogą nie znaleźć u Malezyjczyków zrozumienia. Zwyczajowe śniadanie składa w tym kraju się z miseczki laksy, czyli aromatycznej zupy z owoców morza i ryb z dodatkiem mleka kokosowego, przypraw i makaronu. W jadłodajniach prowadzonych przez Chińczyków częściej spotkać można rosół przygotowywany na rybich głowach. Równie popularny jest nasi lemak – ryż przyrządzany na mleku kokosowym, zwykle z nasionami pinii oraz imbirem, często z dodatkiem suszonych rybek. Inna wersja to lontong – gotowany przez kilka godzin ryż zawinięty w liście bananowca. Niewielkie paczuszki lontonga sprzedawane są często na ulicznych stoiskach, ciesząc się popularnością wśród pracowników biur, którzy zabierają je ze sobą na lunch. W większych hotelach bądź restauracjach nastawionych na turystów i biznesmenów dostaniemy oczywiście posiłek bardziej pasujący do naszych wyobrażeń o śniadaniu. Jego ceny mogą być jednak wysokie i, co więcej, w tych zupełnie innych okolicznościach nie zawsze będzie on smakował równie dobrze jak w Europie. Większość przybyszów szybko przekonuje się więc do miejscowych zwyczajów i już po paru dniach pobytu w Kuala Lumpur zajada z chęcią laksę. Dobrym kompromisem są także popularne smażone naleśniki, zwykle z dodatkiem pociętych w plastry bananów lub z kawałkami ananasów i podsuniętą obok miseczką miodu.
Większy posiłek Malezyjczycy jadają raczej wieczorem, w trakcie dnia zadowalając się drobnymi przekąskami, miseczką makaronu i dostępnym na każdym rogu świeżym owocowym sokiem.
Po zapadnięciu zmierzchu kulinarne oblicze miasta nabiera rumieńców – restauracyjne kuchnie pracują pełną parą, stoliki się zapełniają, a uliczne stoiska próbują sprostać napływowi gości. Jak na stolicę przystało, Kuala Lumpur oferuje pełny wybór dań oraz miejsc, w których możemy je spożyć – od wykwintnych lokali, nierzadko mających w menu również zachodnie potrawy, po niewielkie budki lub stoiska, często tłoczące się na przeznaczonych specjalnie dla nich miejskich placach. W rzeczywistości, to właśnie te tańsze miejsca cieszą się największą popularnością wśród miejscowych. Potrawy, choć daleko im do wyrafinowania, są zwykle smaczne i pożywne. By ich spróbować najlepiej poszukać tzw. hawkers. Mianem tym określa się skupisko ulicznych stoisk, często mobilnych, na których zwykle poszczególni sprzedawcy specjalizują się w jednym bądź dwóch daniach. Spożywa się je przy wystawionych na ulicy plastikowych stolikach. Ważne, by najpierw zająć miejsce i zapamiętać jego numer. Następnie podchodzimy do kolejnych stoisk – zamawiając w jednym na przykład zupę, drugim makaron, a trzecim napój – i podajemy numer swojego miejsca. Za jakiś czas sprzedawcy przyniosą nam nasze zamówienie. Płacimy zawsze przy jego odbiorze. Nie musimy obawiać się o jakość tych potraw – kuchnie uliczne są w Malezji monitorowane przez rząd i muszą spełniać określone warunki higieniczne. Często zresztą natkniemy się na adnotację: „zatwierdzone przez Ministerstwo Zdrowia” (w Kuala Lumpur możemy także bez obaw pić wodę prosto z kranu, jest ona bezpieczna, choć niezbyt smaczna).
Za symbol malezyjskiej kuchni uchodzi satay – szaszłyk z kurczaka lub wołowiny. Kawałki mięsa marynuje się w mleku kokosowym i opieka nad ogniem. Specjał jest hojnie przyprawiony, zwykle cynamonem, kolendrą i trawą cytrynową. Bardzo