e>Copyright © by Aleksandra Rozmus 2019
Dla Mojej Mamy, by jej siły mógł pozazdrościć sam „Okrutnik”
1
Przeczuwał, że to ostatnia z jego walk. Mimo to był szczęśliwy. Każda wcześniejsza sprawiała, że mógł zapewnić bezpieczeństwo swoim poddanym i zatrzymać rozpad ostatniej kolumny, która utrzymywała wśród nich więź z przodkami. Religii ojców, wiarę w bogów silnych i nierozerwalnych z jego, i z ich ziemią. Nie mógł patrzeć na najazd obcej wiary, niszczącej wszystko co stanowiło ich sens istnienia. Nowa religia budziła tylko strach i wieczny żal, ciężko było zaspokoić ich ponoć miłosiernego boga. Tylu ludzi oddało życie byleby pozostać wiernym ziemi i krwi. Życie każdego z osobna warte jest pamięci i, co najważniejsze, zemsty. Nigdy nie wybaczyłby sobie uległości czy pobłażliwości, nie może zawieść swoich ludzi. Zwłaszcza tych, którzy stoją tu wokół, czekając z nim w gotowości aż do ostatniego tchu. Rozejrzał się, dokoła siebie miał tysiące wojów. Wielu z nich było po prostu kmieciami, broniącymi swoich siedzib i rodzin tam poukrywanych. Nie widział na ich twarzach strachu czy smutku. Widział determinację i pragnienie mordu. Nie żałował niczego, zrobił wszystko, co było w jego mocy, by jak najdłużej utrzymać swoje ziemie. Niestety nie zjawili się wszyscy, którzy gwarantowali pomoc, ale mógł się tego spodziewać. Powietrze robiło się coraz cięższe, zbierało się na burzę, co oznaczało, że bogowie są tu z nimi. Deszcz zmyje krew tych, którzy oddali życie za tę ziemię. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Już czas. Wydał głośny okrzyk „Za bogów!”. Usłyszał z każdej strony szczęk oręża bijącego o tarcze, a pod nogami czuł uderzenia tysiąca stóp. Otworzył oczy, a nogi już same poniosły go tam, gdzie miała odbyć się jedna z większych rzezi w historii tego kraju.
Całe dnie i noce czuła wewnętrzny niepokój. Dziwne zresztą gdyby nie czuła, była jedną z niewielu, o ile nie jedyną osobą, która znała ich przyszłość. A właściwie jej brak. Wiedziała, że zbliża się koniec świata i kto za nim stoi, a ona nie mogła nic zrobić. Poza tym ciągle była przepełniona złością, na Tomasza, na Staszka, a w szczególności na swojego ojca, bo to przez niego jej życie jest tak skomplikowane. Poczynając od tego, że jej ojciec to bóg i to jeszcze ten z rodzimej religii, która całe życie wydawała jej się zwykłą bajką. W dodatku każdy facet jakiego spotyka ma z nim coś wspólnego. I tak się koło zatacza.
Mogła się teraz cieszyć towarzystwem swoich bliskich. A przede wszystkim mieć ich na oku, dbać o ich bezpieczeństwo. Miała też mnóstwo czasu na myślenie, co już nie było tak przyjemne. Musiała zacząć działać, zrobić cokolwiek, by zmienić to, co widziała w swojej wizji. Przecież wie, że to możliwe. W końcu raz jej się udało. Przeczuwała, że w pojedynkę nie miała żadnych szans na rozwiązanie tego problemu. Bo cóż mogła zrobić? Wtedy też przyszło jej coś do głowy. Był to cholernie głupi i niebezpieczny pomysł, jednak tylko w nim mogła pokładać nadzieję. Problemem było to, że za nic nie mogła znaleźć rozwiązania jak tego dokonać. Będzie musiała po raz kolejny zdać się na siebie, na siłę, która się w niej kryła. Założyła swoje wyjściowe ubrania. W czasach zbliżającej się apokalipsy były to po prostu czyste ubrania, niestety coraz mniej osób zwracało uwagę na to, by chociaż schludnie wyglądać. Ludzie cofnęli się o co najmniej pięćdziesiąt lat wstecz, jeśli chodzi o przysposobienie do życia i ogólny stan społeczny, zupełnie jakby powrócił mrok II wojny światowej. Obejrzała się w lustrze i ze smutkiem zauważyła, że schudła. Wcześniejsza figura była wręcz idealna. Drobna, ale kobieca. Teraz musiała przyzwyczaić się do wystających obojczyków, mniejszych piersi i zapadniętych policzków, które jeszcze nie tak dawno zwykle przyrumienione, wydawały się teraz trupio blade. Nie ma się czemu dziwić, permanentny stres na nikogo dobrze nie działa. I tak była wdzięczna rodzicom, którzy dzień w dzień wmuszali w nią jeden ciepły posiłek. To między innymi właśnie były zalety mieszkania na wsi i posiadania pieca kaflowego. Wyszła na dwór i po raz kolejny utraciła nadzieję. Niebo nadal było pełne chmur, a pewność tego, że jest właśnie dzień, zyskać mogła jedynie po szarówce jaka panowała, w czasie nocy było tak ciemno, że ludzie starali się nie opuszczać swoich domów. Wszystko przez brak Chorsa na niebie, który tyle wieków oświetlał drogę i ochraniał ludzi przed istotami wrogo do nich nastawionymi. Sama mogła się o tym przekonać, gdy ostatniej nocy wyszła po wodę ze studni. Gdy poczuła pełną śluzu rękę na swojej dłoni, w chwili gdy wyciągała wiadro, od razu przestała czuć pragnienie i chęć kąpieli, uciekła szybciej niż się tam pojawiła. A rodzicom oświadczyła, że woda zamarzła. Gdyby nie trwająca anomalia pogodowa, pewnie by jej nie uwierzyli, bo jak to mogło być możliwe, że pod koniec października była tak niska temperatura. Rano gdy matka zamierzała wyręczyć ją w tym zadaniu, zebrała wszystkie siły, które w niej pozostały i wyszła. Na szczęście nikogo tam nie spotkała, zwłaszcza nie ukazał jej się obślizły topielec ukryty w studni. Nie była pewna co do jakości wody, właściwie to wydawała jej się lekko zielonkawa, ale nie dość, że nie mieli innego źródła, to mimo wszystko nie chciała tym martwić rodziców. Od samego początku broniła ich przed brutalną prawdą, ukrywała przed nimi przyczynę tego stanu. Podobnie docierające do nich informacje o zaginionych ludziach, dziwnych wydarzeniach w okolicy przyjmowali jako coś normalnego – kolej rzeczy. Gorzej było z Filipem, on prawie wszystko wiedział, a te niepokojące zjawiska pogłębiły w nim i tak wielki niepokój. Gdyby powiedziała mu wszystko co wie, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Ten chłopak i tak dużo niósł już na swoich barkach. Poświęciła jeszcze chwilę na pieszczoty swojej suczki Daisy, najwierniejszemu stworzeniu pod słońcem, gdy w tym czasie przez furtkę przeszedł Filip. Blady był bardziej niż w ostatnim czasie, najbardziej jednak zwracały uwagę jego pełne strachu oczy. Złapała go pod ramię w obawie, że mógłby upaść z powodu trzęsących się nóg i posadziła na ławce. Dokładnie rozejrzała się, czy wokół nie ma rodziców, jego stan na pewno wywołało coś, przed czym ich broniła. Nie było nikogo w okolicy, pomimo tego na wszelki wypadek przysunęła się do brata i ściszyła głos.
– Co się stało? – Chłopak długo milczał, widać było, że walczy ze sobą.
– Byłem u Kuby… – Podejrzewała, że chodziło o jego przyjaciela jeszcze z czasów podstawówki. – Jego matka wróciła z Krakowa. – Faktycznie słyszała o tym, że zastało ją trzęsienie podczas delegacji, a potem no cóż, transport szlag trafił. Nic nie mówił, więc kiwnęła głową na znak, że rozumie. – Wróciła… połowa jej ciała jest oparzona, wiesz dlaczego? Bo zanadto zbliżyła się do groty pod Wawelem. – Zamarła. Co to ma do cholery oznaczać?
– Coś tam wybuchło? Bomba? – wydukała. Filip zmarszczył brwi widocznie skonsternowany, nie wiedząc jak to z siebie wyrzucić.
– Amelia, tam był smok.
– Że jak? Jaki znów smok? Skąd… – I zamarła, bo przypomniała sobie jedną ze swoich wizji. Wróciły jej przed oczy te drastyczne widoki, ta wszechobecna śmierć. Poczuła, że cała treść żołądka wraca jej do gardła, z trudem to opanowała. Gdy Filip zauważył, co się z nią dzieje poprawił się na krześle i jakby ogarnął z wcześniejszego szoku.
– Słuchaj, nie wiem, czy to prawda, ale sama wiesz co łazi po tym świecie. Taki smok to nie byłoby nic dziwnego przy tym, co się ostatnio dzieje. No może oprócz tego, że związana z nim jest prawdopodobnie najpopularniejsza legenda. – Głośno przełknęła ślinę.
– To prawda. – Tylko na tyle było ją stać. Zwróciło to jego uwagę, bo nie odrywał od niej wcześniej rozbieganych oczu.
– Amelka, powiedz mi, czy ty coś o tym wiesz? – Jej oczy powoli zaczęły napełniać się łzami, a gula powstała w gardle uniemożliwiła