musiały się oddalić, wtedy gdy ich potrzebowała. Wystarczy jej jeden, jakikolwiek. Wędrowała tak szmat drogi, gdy w końcu uświadomiła sobie, że nie ma szans, a to tylko pogłębiło jej rozpacz. Wszystko wskazywało na to, że jej wyprawa była jedynie stratą czasu, gdy nagle u samych koron drzew usłyszała trzepot skrzydeł. Spojrzała w górę, niczego tam jednak nie ujrzała, więc dała spokój swoim wyobrażeniom i powoli zawróciła, by udać się z powrotem do domu. W momencie gdy pochłonęły ją rozmyślania, w jaki sposób wytłumaczy się rodzicom ze swojej nieobecności, jej drogę zastąpił ktoś obcy, a raczej coś. Wyglądało to jak zwierzę, przypominało orła, ale jego wielkość wskazywała jednak, że nie należy do żadnego ze znanych jej gatunków ptaków. Poza tym… jaki ptak ma płonące pióra? Obserwował ją bacznie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Już wiedziała, że trafiła na to, czego szukała. „Jak z nim porozmawiać…”
Patrzył na nią bystrymi, pełnymi smutku ślepiami, a ona szybko utraciła posiadaną wcześniej pewność. Nie uzyskała odpowiedzi, bo i nie spodziewała się jej. Liczyła na jakiś kontakt, zejście z niebios.
– Pomożesz mi? – postanowiła spróbować w ten sposób. Ptak chwilę wpatrywał się w nią z zainteresowaniem, by ostatecznie zbliżyć się na tyle, że jego płonień zaczął ją parzyć.
– Auć – odsunęła się gwałtownie, bo ubranie zaczęło jej niebezpiecznie śmierdzieć. Orzeł zamiast się też odsunąć, zbliżył się jeszcze, tym razem na tyle szybko, że nie zdążyła zareagować. W zaciśnięte powieki dmuchnął chłodny powiew wiatru, a wraz z nim poczuła wielki ból. W brzuchu, jakby ktoś wbił jej nóż i przebił na wylot. Otworzyła oczy i złapała się za niego, poczuła tam dziurę, przysunęła dłoń do twarzy i zobaczyła, że z skapywała z niej krew. Zakręciło jej się w głowie. Wokół nie było nikogo, płonący ptak zniknął. Gdy ponownie spojrzała na dłonie, już nie było tam krwi a brzuch okazał się cały. Musiała wesprzeć się o drzewo, bo pod wpływem właśnie przeżytego szoku zabrakło jej sił. Cokolwiek to było, miało ją ostrzec i skłonić albo do ucieczki, albo do działania.
2
Podjęła decyzję, nie mogła jej teraz zmienić. Tą zdradą naraziła się nie tylko Panu Nawii, ale i wszystkim podległym mu istotom, które teraz zostały wręcz spuszczone ze smyczy. Wiedziała, że tą decyzją ściągnie na siebie niebezpieczeństwo, ale zdała sobie sprawę, że to nie jej decydować o tym, kiedy nastąpi koniec świata. Zwłaszcza po tym co było danej jej widzieć. Udało jej się przekonać do siebie Stanisława, wprawdzie tylko dzięki jego ojcu, który de facto jest Leszym, co samo w sobie jest ironią. Okrutnik wszedł w sojusz z dwoma demonami, a będzie walczył z całą ich hordą. Do ostatecznej walki mieli jeszcze niecałe dwa miesiące, czas się nie zatrzymywał, a na nich czekało zadanie do wykonania.
Miała sporo czasu na obmyślenie planu, gdzie mogą znaleźć jakieś wsparcie. Dlatego następnego dnia po ważnym dla Staszka spotkaniu postanowiła przerwać mu sielankę spędzania czasu z ojcem. Ujrzała ich na ławce, zdecydowała, że przez chwilę nie będzie się ujawniać by nie psuć radości chłopakowi, widocznie zaabsorbowanemu i ojcem, i sprawnymi oczyma. Leszy na pewno czuł jej obecność, lecz nie dał tego po sobie poznać. Wynurzyła się zza drzew, mimo to nadal nie przyciągnęła uwagi nikogo, do momentu, gdy zbliżyła się na tyle, że kątem oka można było dostrzec jej sylwetkę. Staszek odwrócił głowę w jej stronę, a jego mina momentalnie zrzedła. Nie zraziła się tym. Właściwie tego się spodziewała.
– Musimy ruszać… – zaczęła, ale widząc rosnące zdenerwowanie na twarzy Staszka przerwała i spojrzała szukając wsparcia u jego ojca. Ten zrozumiał, o co chodzi i przejął inicjatywę.
– Ona ma rację, już czas.
– Dopiero co odzyskałem wzrok i ojca, nie możesz sobie pójść i przyjść no nie wiem… za tydzień?
– A ty myślisz, że Weles będzie czekał aż ty się nacieszysz? – Była tam parę minut a on już zdążył popsuć jej humor. Usłyszała tylko jak prychnął, bo wzrok skierowała w niebo.
– Synu, niestety nie mamy dużo czasu, wierzę, że po tym wszystkim zyskamy go jeszcze więcej. – Zauważyła w jego twarzy zmianę, był to bolesny skurcz mięśni, który pojawił się tylko na sekundę i Stanisław na pewno go nie spostrzegł.
– To nie idziesz z nami? – Głos Staszka wskazywał na to, że jest zawiedziony.
– Nie mogę zostawić lasu, poza tym ktoś musi opiekować się twoją matką i siostrą. – Zerknęła na chłopaka, gdy ten kiwał głową, ale jego twarz widocznie sposępniała. – Idź chłopcze. Wiedz, że stanę po twojej stronie, gdy nadejdzie czas. – Odwróciła się i ruszyła w stronę lasu, wiedziała, że swoją obecnością wtargnęła w tę ich intymną atmosferę przez co czuła się co najmniej głupio. Poza tym, nienawidziła pożegnań, nawet cudzych. Po pewnym czasie usłyszała za sobą kroki. Przez pewien, dosyć długi czas, kiedy maszerowali w milczeniu, nie obdarzyła go nawet spojrzeniem.
– Gdzie idziemy? – Wyczuła w jego głosie napięcie, jakby zupełnie jej nie ufał. Idiota.
– Prowadzę cię do Welesa, a niby gdzie indziej. – Prawie się zatrzymał, lecz duma go powstrzymała, a ona zaśmiała się gorzko. – Tam gdzie mówiłam, póki mi nie zaufasz będzie szło ciężko. A swoją drogą… ja też nie mam ochoty na wyprawy z tobą, jednak skoro tylko to może coś zmienić, to musimy się zmusić do chwilowego zawieszenia broni.
– Mam zaufać istocie, która chciała mnie wydać Welesowi? Żartujesz sobie?
– Nie żartuję, musisz, jeśli chcesz wygrać bitwę. Poza tym, ty też zrobiłeś mi wiele złego. – Przełknęła ślinę, która tworzyła już w jej gardle gulę.
– Taa? Niby co? – Bogowie, jaki on irytujący…
– Zabiłeś mi siostrę. – Była dumna, że powiedziała to z kamienną twarzą. On chwilę milczał.
– Twoja siostra od dawna nie żyła.
– Skoro tak stawiasz sytuację, jakbyś się czuł gdyby ktoś zabił Lesze… znaczy twojego ojca? – Odpowiedziała jej cisza, która trwała aż do zmierzchu. Minęli wiele wsi i miast, wędrowali w taki sposób, by nie natknąć się na ani jednego człowieka. Możliwe, że jej widok mógłby wywołać różne emocje, dlatego cieszyła się z tego wyludnienia. Chociaż specjalnie na tę podróż przywdziała lnianą suknię, a długie po ziemię włosy związała w warkocz, a następnie oplotła go wokół głowy. Zatrzymała się pod ruinami jakiegoś domu i otworzyła drzwi. Wydawało się to odpowiednie miejsce na odpoczynek dla Stanisława.
– Tu możesz się przespać, o wschodzie wyruszamy już jako zwierzęta. Ty wilk, a ja łabędź i musisz się trzymać blisko mnie. – Nie odpowiedział, jedynie delikatnie pokiwał głową jakby zaabsorbowany czymś innym. Gdy podążyła za jego spojrzeniem, zrozumiała ten błysk w jego oku. Na podwórku w krzakach stał schowany motocykl, jak dla niej po prostu zwykły zdezelowany rupieć. Tyle mogła stwierdzić na podstawie swojej wiedzy motoryzacyjnej, a to i tak nieźle jak na jej wiek. Nie chciała dłużej słuchać ciszy, więc postanowiła miło zagaić i zachęcić do rozmowy swojego towarzysza.
– Zdajesz sobie sprawę, że nie ma paliwa? I prawdopodobnie nie znajdziesz go już nigdzie w pobliżu. – No może nie wyszło jej to najlepiej chociaż się starała. I tak chłopak ją zignorował, zajął się sprawdzaniem stanu maszyny. Mężczyźni… Dała sobie spokój i weszła do domu, co prawda ona tego nie potrzebowała, ale ten facet musi coś jeść, a przed wyruszeniem po prostu o tym nie pomyślała. Po przeszukaniu paru szafek mogła nacieszyć się drobnymi, za to w obecnej sytuacji wystarczającymi łupami. Znalazła parę konserw, w tym jedną z gotowym daniem, i batona proteinowego. Warto było przywędrować do tej wiochy pod miastem, by zebrać co się dało i obmyślić dalszy plan.