Aleksandra Marinina

Sprawiedliwy oprawca


Скачать книгу

rozłąką z mężem.

      O dziesiątej miała się stawić u naczelnika na porannej odprawie, ale za dziesięć dziesiąta do jej pokoju zajrzał Kola Siełujanow i oznajmił, że odprawy nie będzie.

      – Niby czemu? – zdziwiła się Nastia. – Coś się stało?

      – Nie mam pojęcia. – Siełujanow pokręcił głową. – Pączka nie było od samego rana, a pięć minut temu zadzwonił i powiedział, że przyjedzie najprędzej o dwunastej.

      – Całe szczęście, że nie jest chory. – Nastia uśmiechnęła się z ulgą. – Z resztą nieprzyjemności jakoś sobie poradzimy.

      Pracy było jak zawsze bez liku. Nastia dzwoniła gdzieś, pytała o coś, zasięgała informacji, sprawdzała to i owo, kreśliła schematy, robiła notatki, chmurzyła się, prychała, piła kawę, paliła papierosa za papierosem, ale wieczorem poczuła, że trochę jej się rozjaśniło w głowie. Dwukrotnie w ciągu dnia musiała przerwać swoje zajmujące dociekania, bo przychodzili świadkowie, z którymi należało porozmawiać. Polecenia otrzymywała od naczelnika sekcji pułkownika Gordiejewa, zwanego Pączkiem, toteż gdy o ósmej wieczorem znowu usłyszała jego głos w telefonie, uznała, że zjawił się jeszcze jeden świadek, którym nie ma kto się zająć, z wyjątkiem frajerki Kamieńskiej.

      – Wpadnij do mnie – rzucił krótko Gordiejew, a jego głos nie wydał się Nasti dobroduszny. Ciekawe, kiedy zdążyła coś przeskrobać? Przecież nie dalej jak dwie godziny temu Wiktor Aleksiejewicz rozmawiał z nią spokojnie i po przyjacielsku, nazywał dzieckiem i chwalił za znalezienie trafnego rozwiązania.

      Wbrew oczekiwaniom naczelnik wcale nie wyglądał na rozgniewanego albo zdenerwowanego.

      – Siadaj. – Kiwnął głową na widok Nasti. – I postaraj się niczemu nie dziwić. Powiedz, proszę, czy chociaż czasami czytasz gazety?

      – Czasami – przytaknęła z uśmiechem. – Ale to „czasami” zdarza się bardzo rzadko.

      – I nie oglądasz telewizji?

      – Oglądam, ale też nie za często.

      – A więc nie interesujesz się polityką?

      – Ani trochę – zapewniła stanowczo.

      – To niedobrze. Będę musiał przeszkolić cię od podstaw.

      – Może da się inaczej, Wiktorze Aleksiejewiczu? – poprosiła Nastia żałośnie. – Nie przepadam za tym.

      – Nie da się, dziecko, w przeciwnym razie nic nie zrozumiesz.

      – To aż tak skomplikowane? – Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.

      – Dla mnie nie, ale ja w odróżnieniu od ciebie czytam gazety. No więc tak, Stasieńko. Był sobie kiedyś generał lejtnant Bułatnikow, zaczynał pracę w KGB, skończył ją w tej samej instytucji, tylko o innej nazwie. Bułatnikow miał swojego zaufanego człowieka, agenta Pawła Dmitrijewicza Saulaka. W dziewięćdziesiątym trzecim roku, tuż po październikowych wydarzeniach, generał lejtnant zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a krótko potem Pawłowi Saulakowi wytoczono sprawę sądową, po czym trafił prosto do kolonii karnej.

      – Nieszczęśliwy wypadek? – zapytała Nastia. – Czy maczał w tym palce?

      – Któż to może wiedzieć prócz samego Pawła Dmitrijewicza. – Gordiejew rozłożył ręce. – Ale za tydzień, trzeciego lutego, Saulak kończy odbywanie kary i wychodzi na wolność. Jeśli chodzi o niego, to na razie wszystko. Wróćmy do Bułatnikowa. Dzisiaj ważne są dla nas dwie rzeczy. Po pierwsze, Władimir Wasiljewicz Bułatnikow cieszył się opinią człowieka, który dużo może, bardzo dużo robi, ale jeszcze więcej wie. A po drugie, miał ucznia, którym opiekował się przez wiele lat, pomagał mu piąć się po szczeblach kariery, uczył fachu i w końcu zrobił swoim zastępcą. Ów człowiek nazywa się Anton Andriejewicz Minajew. Po śmierci Bułatnikowa jego miejsce zajął ktoś inny, zastępca wywodzący się z otoczenia generała nie przypadł mu do gustu, więc Minajew musiał przejść do innej służby, ale w tym samym resorcie. A ponieważ jest człowiekiem, który nie zapomina dobrych uczynków, myśl o niejasnej śmierci jego opiekuna i mentora wciąż nie dawała mu spokoju.

      – I chce zadać parę pytań Pawłowi Dmitrijewiczowi?

      – Zgadza się. – Gordiejew kiwnął głową.

      – No to w czym problem? Nie potrafi ich zadawać? Czy nie chce wyjść z ukrycia i spotkać się z tym typem?

      – Chce i potrafi. Tylko widzisz, dziecko, boi się, że Saulak najzwyczajniej w świecie do niego nie dotrze.

      – Jak to?

      – No tak, podejrzewałem, że będę musiał tłumaczyć ci wszystko od a do zet. Czyżbyś nie wiedziała, kim jest Saulak?

      – Nie, nie wiem. Co niby powinnam wiedzieć prócz tego, że to agent wywiadu? Fakt, że tuż po śmierci Bułatnikowa znalazł się za kratkami, dowodzi tylko tego, że za dużo wie, w dodatku bez względu na to, z czyjej inicjatywy tam trafił, swojej czy kogoś innego. Powód był tylko jeden, i to oczywisty.

      – No proszę, a mówisz, że nie wiesz. Musisz więc zdawać sobie sprawę, że Saulak pokona najwyżej sto metrów od bramy kolonii. Jeśli przejdzie owe sto metrów i umilknie na zawsze, to jeszcze pół biedy, jakkolwiek nieprzyjemnie to zabrzmi. Drugie rozwiązanie przysporzy nam większych nieprzyjemności.

      – Myśli pan, że ktoś będzie chciał go porwać i wyciągnąć z niego wszystko, co wie?

      – Muszę tak myśleć. Widzisz, dziecko, do ucznia Bułatnikowa, generała majora Minajewa, dotarła informacja, że trzy albo cztery miesiące temu ktoś zaczął się bardzo interesować skazanym za chuligaństwo Pawłem Dmitrijewiczem. Minajew ma wszelkie podstawy, by przypuszczać, że jacyś ludzie zaczynają dobierać się do Saulaka, i to nie z jednej strony, ale z dwóch, a może nawet z trzech. Saulak pracował dla Bułatnikowa i po pierwsze, może wiedzieć, kto sprzątnął generała, a po drugie, może znać rzeczy, które okażą się bardzo przydatne w zbliżającym się wyścigu przedwyborczym. Tutaj, jak sama wiesz, panuje wolna amerykanka, każdy działa według własnego uznania. Jeden zacznie piętnować szefów sukinsynów za to, że nie wypłacają zaległych pensji i emerytur, drugi będzie udowadniał, że wymyślił skuteczny sposób zakończenia kampanii czeczeńskiej, a jeszcze inny poruszy niebo i ziemię, żeby skompromitować rywala i jego ugrupowanie.

      – No to świetnie. Nadal nie rozumiem, w czym problem. Czyżby generał Minajew nie mógł zapewnić ochrony Saulakowi? Dlaczego raptem to pańskie, a nie jego zmartwienie?

      – Dlatego, że Anton Andriejewicz Minajew nie zawiaduje służbami operacyjnymi i nie chce rozgłosu. Dlatego, że zwrócił się ze swoim problemem do starego druha Aleksandra Siemionowicza Konowałowa, a on z kolei zrzucił go na moje barki. No i dlatego, że nie ma sensu chronić Saulaka. Ilość przerodzi się w jakość, ale rezultat będzie ten sam. Jeżeli Saulaka będzie ochraniał jeden człowiek – obaj zostaną zabici albo porwani. Jeśli przydzielić mu pięć osób – przed bramą kolonii zjawi się z dziesięciu zbirów, żeby osiągnąć cel. Jeżeli postawić kompanię – będzie konieczna operacja wojskowa, żeby go dopaść. Mimo to go dopadną, możesz mi wierzyć. Przez dwa lata milczał, nie zdradził żadnych informacji, ale to wcale nie oznacza, że nie ma nic do powiedzenia. Ci, którzy się nim teraz interesują, chcą je z niego wyciągnąć i wykorzystać w politycznych rozgrywkach.

      – No to niech wykorzystują. – Nastia wzruszyła ramionami. – Czy to nasze zmartwienie? Po to są rozgrywki, żeby się bawić.

      – Nic nie rozumiesz. – Gordiejew zwany Pączkiem pokręcił łysą głową. – Po pierwsze, dostałem rozkaz od generała