Kamila Malec

Na krawędzi


Скачать книгу

swojemu telefonowi, a Asia kręcąc głową wsiadała do samochodu.

      – Będzie ciężko – pomyślałem. – Ale mam jeszcze trochę czasu, żeby znaleźć kogoś, kto jej później pomoże.

      Cofnąłem się kilka kroków w spowity mgłą otwarty wymiar, dzięki któremu moglem się przemieszczać.

      Czas wracać do podziemi, żeby znaleźć jej opiekuna.

      – Rozdział 5 –

      – Wniesiemy tylko bagaże i uciekamy w miasto – zwrócił się do mnie mój mąż, od którego złość aż kipiała na kilometr.

      – Jak wam minęła podróż? – zapytał Rafał, właściciel małej willi, w której zatrzymaliśmy się podczas naszego poprzedniego pobytu.

      – Panie Rafale, jak zawsze z przygodami – uśmiechnęłam się radośnie, z czego Kuba nie był zadowolony. Spojrzał na mnie bykiem, wziął ostatnią torbę z kosmetykami i ruszył w kierunku naszego pokoju.

      – No tak. Pamiętam, że ostatnim razem gdy was gościłem zalało wam samochód, a ty młoda damo w ostatni wieczór wylądowałaś w szpitalu z rozwaloną głową – zaśmiał się nasz gospodarz. – Uważaj tym razem na siebie, nie chciałbym, żeby pobyt u mnie kojarzył się wam tylko z jakimiś przykrymi chwilami.

      – Od chwili tamtego wypadku pamięć mi troszkę szwankuje to fakt, ale nie uważam, że mamy tylko złe wspomnienia – uśmiechnęłam się. – Przecież macie tu w Szklarskiej najlepszą kawiarnię z wszelkiego rodzaju bezami, jakie kiedykolwiek jadłam. A proszę mi uwierzyć, może tego po mnie nie widać, ale akurat do bez mam słabość. Gdziekolwiek byśmy nie byli próbuję wszystkich.

      Śmiech i spojrzenie pana Rafała były najlepszym dowodem na to, że i on miał do nich słabość.

      – I w związku z tym, moja żona zaraz zarządzi pewnie wycieczkę do owej kawiarni – odparł trochę już spokojniejszy Kuba. Właśnie zszedł do auta, przy którym w najlepsze sobie rozmawialiśmy. – Nie zmienia to faktu, że i tym razem nie obyło się bez przygód, tylko tym razem w trakcie jazdy. Całe szczęście, że to tylko dziurawa opona. Ale ta straszna burza po drodze połączona z ulewą! Sam o mało nie dostałem zawału, gdy gruchnęło praktycznie nad naszym samochodem. Ulicą płynęła rzeka i świata nie było widać. U nas na Pomorzu takie zjawiska aż w takim stopniu nie występują. No i to omdlenie Asi, kiedy dotknęła mojego telefonu. Eh, brak słów.

      – Omdlenie? Kiedy dotknęła telefonu? – zapytał zdziwiony właściciel.

      – A no omdlenie – kontynuował mój mąż, nie dając mi dojść do słowa. – Prosiłem, żeby sprawdziła na GPS-ie jak daleko mamy do jakiegoś zjazdu, żeby rozprostować kości, czy napić się jakiejś kawy. A ona wzięła mój telefon i po prostu odleciała. O mało co ja sam też nie zszedłem. Na autostradzie zatrzymanie się graniczy z cudem, całe szczęście, że akurat był parking. A ona jeszcze na mnie krzyczy, że mam napisać do Lewandowskiego, bo reklamuje nie telefony a buble, które wytwarzają jakąś niezidentyfikowaną energię oddziałującą na użytkowników!

      – Uważaj na siebie drogie dziecko – ostrzegł mnie Rafał, przyglądając mi się zmrużonymi, zamyślonymi oczyma. – Góry to nie zabawa, a widocznie ktoś bardzo nie chce, żebyście tu byli. I nie zapomnijcie za każdym razem przed wyjściem na szlak prosić Karkonosza o opiekę. Tylko z nim wrócicie szczęśliwie. Wielu uważa to za jakiś śmieszny zabobon, ale prawdziwi ludzie gór potwierdzą moje słowa. Duch gór opiekuje się szlakami i ludźmi, którzy po nich wędrują i tylko z nim nie stanie wam się żadna krzywda.

      – Będziemy pamiętać, obiecuję – odpowiedziałam.

      Wiedziałam, że rozwijanie tematu dotyczącego mojego stanu zdrowia jest w tym przypadku bez sensu, kiedy jest dwóch na jednego, dlatego lepiej dać sobie już z tym spokój. Wiedziałam, że Kuba się przejął, no kto by tego nie zrobił, ale ja sama nie wiedziałam co się stało. A zachowywał się tak, jakbym zrobiła to specjalnie. Dlatego bezpieczniej było w tej chwili to przemilczeć.

      – A teraz mój mężu na osłodę twojego dzisiejszego dnia zabieram cię na bezkonkurencyjną bezę – zaśmiałam się i wskoczyłam do auta.

      Chwilę później, podkręcając lecące z radia bity Ewy Farny, mknęliśmy wąskimi drogami do centrum Szklarskiej Poręby.

      – Kochanie powinniśmy nauczyć się śpiewać – zwróciłam się do Kuby i zaśpiewałam na cały głos: „Chcę Cię zabić, chociaż pragnę mieć. Nocą znikasz, żeby znaleźć sens…”. – Będziemy wtedy jak Jay Z i Beyonce. Zobacz, oni też są małżeństwem i kilka piosenek zaśpiewali razem. A z naszym temperamentem wróżę nam świetlaną przyszłość w świecie gwiazd.

      Spojrzenie Kuby mówiło samo za siebie. Nie musiał mówić, że ten pomysł w ogóle nie przypadł mu do gustu. Sztywniak.

      Na naszym przykładzie doskonale widać jak przeciwieństwa się przyciągają. Mój mąż był zawsze ułożony, poważny. Nie, żeby nie znał się zupełnie na żartach, co to, to nie. Tyle że on patrzył bardziej poważnie na życie niż ja. Brał na poważnie wszystko, z czego ja sobie żartowałam lub co uważałam za jakiś niefortunny traf czy zbieg okoliczności. Nie przepadał za wielkimi imprezami i bujnym życiem towarzyskim. W zupełności wystarczał mu nasz dom, kilkoro naszych przyjaciół i rodzina. A ja, mimo iż na co dzień pracowałam z wieloma osobami, to jednak wolałam chwilami wyjść „do ludzi”. Może tylko dzięki temu, że rzadko mieliśmy na to czas, zdarzały się nam sytuacje, że bez zająknięcia zgadzał się na takie wypady.

      Różniliśmy się również pod względem słuchanej muzyki. No tak, Kuba klasyka ze spokojną nutą. Natomiast ja i mój rap oraz inne tłuste bity przeważały swoim nagłośnieniem.

      Kochaliśmy się miłością bezwarunkową z bezgranicznym zaufaniem. Nie byliśmy idealni, o nie. Nie uważam, że na świecie są jakieś idealne osoby czy pary. Za dużo pracuję z ludźmi i widzę dokładnie co się dzieje, żeby twierdzić inaczej. Są między nami jakieś kłótnie i nieporozumienia. Jednak uważam, że bardziej są spowodowane tym, iż rzadko kiedy mamy dla siebie dostatecznie dużo czasu.

      Mamy też cudownych przyjaciół, którzy są z nami na dobre i złe. Moja kochana Aleksandra, z którą trzymamy się razem od podstawówki i która szykuje się właśnie do swojego wielkiego wesela z Mirosławem. No i ich trzyletnia, obłędna blondyneczka Nelka, cioci oczko w głowie, za którą wskoczyłabym w ogień. Ten mały kwiatuszek skradł nasze serce od kiedy tylko pierwszy raz ją zobaczyliśmy. Nawet Kuba, taki zatwardziały facet, gdy tylko spojrzał w jej błękitne oczka oddałby za nią wszystko.

      Jest też Henryk, który pracuje z moim mężem – znany z organizacji wieczorów kawalerskich. Pierwszy raz widziałam męża w stanie wręcz agonalnym przez cały weekend, po imprezie, jaką z chłopakami zgotowali mu przed naszym ślubem. Dobrze, że nie wpadli na ten pomysł dzień przed tą uroczystością, bo podejrzewam, że cała trójka raczej nie byłaby zdatna do jakiejkolwiek ceremonii. Żadna z nas, kobiet, nie wnikała w to co robili, ale dziwne zadrapania na skórze i jedno podbite oko u świadka wskazywały na dobrą zabawę niczym prosto z filmu Kac Vegas.

      Lecz od tego są właśnie przyjaciele i nie ważne ilu ich jest, ale jacy są. Czasem jeden wierny kompan wystarcza za całą armię wojska.

§§§

      – Wiedziałam, że jeszcze będę Ci potrzebna mój drogi Filipie. Tylko nawet przez myśl mi nie przeszło, że aż tak szybko mnie do siebie wezwiesz. I na dodatek wchodzisz mi w myśli telepatycznie. Wstydziłbyś się, wiesz… Masz takie potężne moce i zamiast się do mnie teleportować tymi Waszymi kłębiastymi portalami, gadasz do mnie w głowie. A ja się zastanawiam czy to jawa, czy sen.

      – Miło Cię znowu widzieć, Ewo… – Odwróciłem się powoli w jej stronę.

      Nic