równało sześćdziesiąt cztery, niezależnie od tego, co się komu podoba i czy to akurat teraz jest w modzie. A w teologii na odwrót. Wszystko jest płynne, niejasne, pełno jest bełkotu o niczym. Bo przecież jeśli uznany teolog powie, że jest tak czy tak, to nie ma sposobu, żeby to sprawdzić. Wszyscy przytakują, robią uczone miny i mówią: „Ooo, jak on pięknie powiedział”.
A może w trakcie studiów poruszano problem seksualności? Przecież do seminarium przychodzą młokosy. Hormony buzują.
To ciekawe pytanie. Ja przez sześć lat studiów ani razu nie usłyszałem, żeby ktoś jasno wyłożył, co to jest celibat. Nigdy nikt się słowem nie zająknął. Pierwszy i ostatni raz była o tym mowa, kiedy składałem śluby związane z przyjęciem święceń. To wyglądało tak, że w przeddzień święceń diakonatu w gronie zamkniętym składaliśmy przyrzeczenia. Dostaliśmy takie kartki formatu A4 z trzema akapitami. Pierwszy, najobszerniejszy, mówił o doktrynie wiary, trzeci dość szeroko o posłuszeństwie biskupowi. A drugi to było jedno zdanie: „Uświadamiam sobie, czego wymaga ode mnie prawo celibatu, które z pomocą Bożą postanawiam zachować do końca życia”. I koniec. W Kościele zasadnicze znaczenie ma posłuszeństwo, a nie celibat.
A może jakiś psycholog o tym mówił?
O czystości nie było rozmów. W trakcie spowiedzi u ojców duchownych wychodziły takie rzeczy. Jak się kleryk zaspokajał sam albo korzystając z pornografii, to nie było problemu. Rozgrzeszano i nie pytano o nic więcej.
Kilkakrotnie jednak stawiano sprawę jasno: jeżeli kleryk przed seminarium lub w trakcie studiów odbył stosunek seksualny, to nie ma prawa przyjąć święceń. Jeden kolega, kilka lat ode mnie młodszy, był już po inicjacji z kobietą jeszcze w szkole średniej i miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Przyszedł do mnie i radził się, co ma robić. To charakterystyczne, że on nie poszedł z tym do ojca duchownego, ale do mnie. To było ryzykowne, bo przecież mogłem go wsypać. Ale jednak zdecydował się komuś zaufać, chciał być uczciwy. Powiedziałem mu: jeśli cię to dręczy, to powiedz im o tym. Jesteś na początku. Po co masz się katować i to zatajać, jak cię wywalą, zaczniesz życie od nowa, nie marnuj czasu. No i on poszedł i powiedział o tym ojcu duchownego. Co usłyszał? „Pakuj się”.
Seminarium uczy kłamstwa?
Tak. Seminarium to chyba najgorszy czas w życiu kapłanów. Tak mówią księża, którzy jakoś to przeszli. To jest totalne zastraszenie. Pamiętam, że już na początku, jak zjawiliśmy się całym rocznikiem na sali wykładowej, oznajmili nam, że może mamy jakąś wizję swojego powołania, ale mamy o tym zapomnieć. Bo nawet jeśli nam się wydaje, że sam Pan Bóg nas powołał, to o tym, czy powołanie jest prawdziwe, zdecydują przełożeni. Zapadło mi w pamięci kilka cytatów z wykładów. Jeden z nich jest taki: „Kiedy biskup przemawia, nawet Chrystus musi milczeć”.
Mocne.
Raczej norma. Przyszedłem do seminarium jako osoba wierząca, ale to nie miało znaczenia. Miałem być posłuszny i tylko to się liczyło. Poza tym wszystko mogło się przełożonemu nie spodobać. Miałem najlepsze oceny na roku. Po czterech semestrach zaprosił mnie rektor i kazał mi się zastanowić, czy nie jestem pyszny.
Czy to prawda, że seminarium uczy donosicielstwa?
Tego się wymaga. Mieliśmy tak zwane konferencje ascetyczne. Odbywały się w piątki. Któryś z ojców duchownych głosił je dla całego seminarium. Mówił, że jeśli twój współbrat nie zgasił światła po dwudziestej drugiej, a ty go nie upomniałeś, jesteś wspólnikiem grzechu. Naruszenia regulaminu i zachowania gorszące trzeba było zgłaszać. Tłumaczono nam, że to nie donosicielstwo, ale wyraz miłości bliźniego i troski o brata. Donos to świństwo, ale w takich przypadkach to jest świństwo w interesie Kościoła. Mówiono nam, że polskie seminaria są ostoją normalności, Polonia semper fidelis, bo u nas jest dyscyplina. Przełożeni narzekali, że formacja w zachodnich seminariach jest źle prowadzona, bo tam się na wiele pozwala. Ale nie widzą, że polskie seminaria to tak naprawdę wylęgarnia patologii.
Co masz na myśli?
Seminarium jest trochę jak jednostka wojskowa: są rozkazy, dyscyplina, regulamin, przełożeni, zamknięcie. Tyle że żołnierz na przepustce może sobie robić, co chce, może nawet pójść do domu publicznego, a nad klerykami nawet poza seminarium jest nadzór. A to wszystko podlane jest sosem religijnego prania mózgu. I jakie są skutki? Poznałem pewnego proboszcza, u którego byłem na praktyce. Na tej parafii kręcili się chłopcy, już pełnoletni. Pomagali nam jako kościelni, pracownicy gospodarczy. Ksiądz chętnie się takimi otaczał. Kiedyś chciałem skorzystać z internetu, bo nie miałem tam swojego komputera. Pożyczyłem więc laptopa od proboszcza i wszedłem na Facebooka. Otworzyłem listę swoich znajomych. Proboszcz akurat przechodził i spojrzał na ekran. Wyrwał mi z ręki mysz, kliknął na profil jednego ze znajomych. Westchnął, wpatrując się w zdjęcie: „Ale ładny chłopiec”. Przypuszczam jednak, że to był taki typ, który zatrzymywał się na patrzeniu i na nic konkretnego w stosunku do młodych chłopców sobie nie pozwalał.
Nie jestem psychologiem, ale moim zdaniem na dziesięciu księży pedofilów ośmiu przed seminarium było normalnych. Większość z nich to zresztą efebofile. Możliwe, że to zgrupowanie mężczyzn w jednym miejscu tak działa. W seminarium niby są kobiety, ale pozostają w cieniu. Zakonnice i kucharki. Zakonnice mają w sobie zabitą kobiecość, a kucharki to starsze osoby. Kleryk nie może się do nich źle odnosić. Tego się pilnuje. A te kobiety muszą znać swoje miejsce – w klasztorze, w kuchni. Ten szacunek to fasada.
Księża w swoim towarzystwie nie przeklinają. Przez całe seminarium nie słyszałem wulgaryzmów. Jeśli miałbym coś zarzucić filmowi Kler, to chyba to, że rzucanie mięsem przez księży nie jest prawdziwe. Oni się boją przy sobie przeklinać, bo jeden mógłby to zaraz wykorzystać przeciwko drugiemu. Księża nie mogą mieć do siebie zaufania, bo nad wszystkim stoi złowrogi cień absolutnej władzy biskupiej. Pokusa, żeby wykorzystać jakąś słabość drugiego, donieść o tym i owym, żeby się wkupić w łaski, jest ogromna. Często przyjaciel zdradza przyjaciela, donosi na niego ze strachu, że jak tego nie zrobi, to zrobi to ktoś inny i wmiesza w sprawę też jego.
Ciągłe napięcie.
Tak. No i brak otwartości. Musisz nauczyć się tak funkcjonować, zabić w sobie to, co myślisz, dostosować się, maskować. Miałem problemy z powodu moich kazań. Były ponoć zbyt odważne. A w Kościele masz być mierny. Odtwarzać to, co usłyszałeś. Jeśli już pozwalasz sobie na jakieś nowatorstwo, to musisz się liczyć z konsekwencjami. Stąd w środowisku księży panuje wszechobecny strach i podejrzliwość. Był u nas kleryk, bardzo zdolny. W trakcie studiów zaraził się HIV przez kontakt z krwią chorego. Poszedł do spowiedzi, wziął komunię i się powiesił. On był pewien, że nikt mu nie uwierzy.
Jak po odejściu wyglądały twoje relacje z kolegami z seminarium?
Minęło już tyle lat, a nikt się nie odezwał. Panuje przekonanie, że kontakt z takim jak ja może być zaraźliwy.
Masz jakieś dobre wspomnienia?
Jasne. Pozytywnie wspominam drugi rok. Jak miał dyżur w miarę normalny przełożony, to kupowaliśmy alkohol i robiliśmy nasiadówki. Jeden wicerektor nigdy nas nie sprawdzał, nie robił obchodów. Koledzy zbierali się. Popijaliśmy, to były normalne rozmowy, szczere. Kilku kolegów rok potem niestety wyrzucono. Jednego oskarżono o kradzież dwustu złotych z kasy kurii. To bzdura. Szukano pretekstu, bo przecież nie mieliśmy z seminarium dostępu do kurii. Było wejście, ale oddzielone kratownicą. Każdy pretekst jest dobry. Drugi musiał odejść, bo go nakryli, że podobno szedł po mieście z dziewczyną za rękę.
Co