Emilia Wituszyńska

Niebezpieczna gra


Скачать книгу

podniosła się za nim. – Właściwie to nie masz wyboru, a teraz za mną. – Gdy mężczyzna skierował się w stronę wyjścia, dziewczyna ruszyła za nim. – Mam dla ciebie zadanie.

      – Tak od razu?

      – A co, chcesz bąki zbijać? – Roześmiał się – Tylko ja mam do tego uprawnienia. – Nagle przystanął i spojrzał na nią smutno. – I serio, dziecko. Zrób coś z sobą. Życia mu nie przywrócisz tym, że będziesz się staczać. – Jego ton był surowy, doprowadzał Werę do pionu. Niepewnie skinęła głową.

      – Więc czego dotyczy sprawa? – zapytała z niechęcią.

      – Nie wiesz, co się stało? – Zdumienie na jego twarzy sprawiło, że wzruszyła ramionami.

      – Oglądam niewiele telewizji.

      – A słuchasz radia w aucie?

      – Nie, wolę swoją muzykę. – Rozciągnęła usta w wyrazie przepraszającego zakłopotania.

      – Rozumiem. To teraz uważaj, bo możesz przeżyć szok. Kandydat na premiera Leon Wasilewski został wczoraj znaleziony na Wilanowie martwy. Trzy pchnięcia nożem w klatkę piersiową. – Dziewczyna rzeczywiście przeżyła szok. Leon Wasilewski miał duże poparcie, większość społeczeństwa chciała, by został premierem. Na tej informacji zakończyła śledzenie wiadomości.

      – Jak to? Ale że taki, kurwa, martwy, naprawdę martwy? – zapytała, zszokowana.

      – Sztywny Pal Azji – potwierdził komendant.

      – Jasna cholera. – Przyłożyła dłoń do ust. Kiedy mężczyzna ruszył, ona z zaciekawieniem poszła za nim korytarzem.

      – Motywów możemy się domyślić. Ktoś był zazdrosny. – Jej mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach, kiedy intensywnie myślała nad tym, dlaczego Wasilewski został zabity.

      – Co znaleźli na miejscu? Ślady zostały zabezpieczone?

      – Niewiele ich było. To naprawdę profesjonalna robota.

      – Dlaczego jesteśmy przed pokojem przesłuchań? Macie kogoś zatrzymanego? Są jacyś świadkowie?

      – Mamy i nie mamy świadka. – Mina mężczyzny wyrażała rezygnację.

      – Jak to, kurwa, mamy i nie mamy? To oznacza, że mamy, ale jest sztywny, czy co? Nic z tego nie rozumiem.

      – Sama zobacz. – Pchnął drzwi i weszli do małego zaciemnionego pomieszczenia, w którym po drugiej stronie lustra weneckiego na biurku leżał mężczyzna. Jego jasna grzywka opadała na blat. Był ubrany w wysokiej klasy garnitur, cholernie brudny, jakby czołgał się po poligonie przez ostatnie kilka godzin.

      – Kto to jest? – zapytała, bo poza głową i ubraniem mężczyzny niewiele mogła dostrzec. – Czy on śpi?

      – Ma kaca. – Spojrzał na nią wymownie, a ona zaczęła współczuć biedakowi, bo wiedziała, przez co przechodzi.

      – Schlany był?

      – Prawie trzy promile.

      – O, to pojechał po bandzie. Więc co miało znaczyć to „mamy i nie mamy”?

      – No bo jak widzisz – mężczyzna wyciągnął rękę – fizycznie go mamy, ale on nic nie pamięta.

      – Jaja sobie robisz?

      – No właśnie nie.

      – To co, mam go przesłuchać? – zapytała. – Jak się nazywa?

      – Niezupełnie. Posłuchaj mnie. To ważny gość. Może razem chlali, ja nie wiem. Kilka godzin wcześniej w pałacu w Wilanowie odbywała się jakaś impreza. – Weronika spojrzała na swojego przełożonego, unosząc jedną brew. – Nie pytaj mnie, Wera, nie nadążam za ich durnowatymi imprezami. Przecież co chwilę je organizują. – Machnął ręką.

      – No dobra, i co z nim?

      – Myślę, że ściemnia.

      – Na jakiej podstawie tak uważasz?

      – On poprosił o ochronę, rozumiesz? Jak już go tu dowieźliśmy, to bełkotał, że potrzebuje ochrony, bo on się teraz boi. Mamrotał bez ładu i składu. A kiedy obudził się rano, nadal jej żądał. – Odpowiedź komendanta zdziwiła Werę.

      – No dobra, ale kto to jest?

      – Chodź, zobaczysz. – Razem opuścili ciemne pomieszczenie i przeszli do drugiego pokoju, w którym przebywał potencjalny świadek. Po drodze Weronika zahaczyła o automat z piciem, wrzuciła kilka drobniaków i zgarnęła schłodzoną colę.

      – Tylko nie piszcz z radości – mruknął do niej komendant. Spojrzała na niego, zdziwiona. Na dźwięk otwieranych drzwi mężczyzna uniósł głowę. Jego włosy były w nieładzie, a dłuższa grzywka opadła na oczy. Wera zmrużyła powieki, nie wierząc w to, co widzi. Miał lekki zarost. Wpatrywał się w nich brązowymi oczami z obojętnym wyrazem twarzy.

      – Weronika, przedstawiam ci Przemysława Reja, chyba poznajesz – powiedział z nutką ironii w głosie. No jasne, że go poznała. Był na wszystkich bilbordach w związku z promocją ostatniego filmu. W wywiadach straszny dupek, raczej kiepski aktor. Wydawało mu się, że Pana Boga za nogi złapał. Stały bywalec wszystkich imprez. Celebryta. Weronika nie pałała do niego sympatią. W ręce ściskała puszkę coli, którą zamierzała przekazać mężczyźnie leżącemu na stole, jednak kiedy zobaczyła, kto to jest, zrezygnowała i schowała napój za plecami, krzyżując ręce.

      – A ona to kto? – zapytał głębokim, zachrypniętym głosem, zaczesując grzywkę do tyłu. Miał wąskie, ale kształtne usta. Lekki zarost pokrywający jego ostro zarysowaną szczękę dodawał mu uroku i męskości.

      – Weronika Kardasz. Twoja ochrona – powiedział nadkomisarz, a Weronikę zamurowało. Nie zastanawiając się, bo po prostu jej mózg nie zdążył jeszcze przetrawić tej informacji, wypaliła:

      – Że co, kurwa? – Widząc karcący wzrok przełożonego i zaciekawione spojrzenie mężczyzny, który z rękami skrzyżowanymi na piersi odchylał się na krześle i wpatrywał w nią z wyrazem politowania na twarzy, ugryzła się w język.

      ROZDZIAŁ 2

      – To jakiś żart? Chcecie mi dać babę do ochrony? Przecież ona wygląda jak cień człowieka. – Przemysław Rej wymownie zlustrował kobietę stojącą przed nim. Chude sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu przypominało raczej głodzącą się modelkę niż zdrową policjantkę, gdyby nie ta twarz. Z szarą cerą i fioletowymi workami pod oczami wyglądała jak pacjentka oddziału onkologii. Brązowe włosy miała mokre, a mężczyzna w pierwszej chwili pomyślał, że są koszmarnie tłuste. Jedyną rzeczą wyróżniającą się w niej były duże niebieskie oczy otoczone całkiem gęstymi czarnymi rzęsami. Cała reszta wyglądała nijako. Przemek do tej pory prowadzał się z samymi pięknościami. Policja zrobiła sobie zwyczajne jaja, stawiając przed nim tę imitację kobiety.

      – O tak, obrażaj mnie, dupku! Chcesz się zmierzyć? Zrobię z twojej gęby takie tortellini, że jedyny angaż, jaki dostaniesz, będzie w Koszmarze z ulicy Wiązów! – Komentarz aktora mówiącego o niej jak o wraku człowieka wkurwił ją niemiłosiernie.

      – Wera, uspokój się – pouczył ją szef. Tylko osoby, które dobrze go znały, mogły zauważyć, że mężczyzna z całych sił powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem.

      – A kogo będę tam grał? Twojego męża? – odszczeknął aktor.

      – Będę zbyt piękna dla rozkwaszonego pomidora. –