Wioletta Wilczyńska

Skazana na rozkosz


Скачать книгу

nie prowadziłam samochodu i  nie orientuję się zbyt dobrze w  topografii miasta.

      – Nie szkodzi, w  aucie jest GPS, a  z prowadzeniem pojazdu jest jak z  jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. Proszę jednak pamiętać, że to podopieczny określa zakres pani obowiązków, każda pani niesubordynacja będzie odnotowana i  przedłuży pani wyrok o  kolejny tydzień.

      To mnie zaskakuje. Nie wiedziałam o  takiej możliwości. „Ale przecież nie będzie chciał się ze mną pieprzyć, tego chyba będę miała prawo domówić” – myślę.

      – Pani auto stoi na parkingu, to białe porsche.

      – Dziękuję.

      Wychodzę pełna obaw i  pytań, co, gdzie i  z kim będę musiała robić. Wsiadam do samochodu. Kurwa, jak to się prowadzi. Tak, mam prawo jazdy, ale ostatni raz prowadziłam pół roku temu. A  w takim aucie nigdy nawet nie siedziałam. Słyszę krzyk za oknem:

      – Proszę pani, dokumenty!

      Otwieram drzwi, a  podbiegający do mnie mężczyzna wręcza mi papiery.

      – Te dokumenty musi pani podpisać. W  razie wypadku i  panią, i  auto obejmuje ubezpieczenie. Nie ponosi pani żadnych kosztów, jeśli coś się stanie.

      – Dziękuję, to mi bardzo pomoże. Świadomość, że nie muszę martwić się o  bezpieczeństwo. Po ulicach jeżdżą różni wariaci, a  mnie nie stać nawet na lusterko z  tego auta.

      Podpisuję dokument i  zamykam drzwi. Odpalam i  prowadzona przez GPS, jadę w  kierunku dzielnicy apartamentowców. Kogoś, kto tu mieszka, stać na prywatną opiekę, a  nie pomoc społeczną. Podjeżdżam pod willę z  wysokimi białymi kolumnami. GPS oznajmia: Dotarłaś do celu. Wysiadam i  idę w  kierunku drzwi. Mają z  pięć metrów wysokości. Czuję się przy nich taka malutka. Wciskam dzwonek. Po chwili otwiera mi lokaj. Elegancki, dystyngowany mężczyzna.

      – Dzień dobry, proszę za mną. Pan Brus czeka na panią w  gabinecie.

      U la la, w  gabinecie, jak formalnie. Ale grzecznie idę, nie zadając żadnych pytań. Lokaj otwiera przede mną drzwi.

      – Proszę.

      – Dziękuję.

      Wchodzę dalej. Młody mężczyzna siedzi za ogromnym biurkiem i  bawi się jakimiś dokumentami. Znam tę twarz, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziałam.

      – Dzień dobry.

      – Dzień dobry, mówiłem, że zapłacisz.

      Już wiem, to ten mężczyzna z  butiku.

      – To pan… Tylko dlatego, że nie zjadłam z  panem obiadu, teraz przez rok muszę podcierać tyłki staruszkom?!

      – Nie martw się, nikomu nie będziesz musiała podcierać tyłka. Sam sobie z  tym radzę. A  twoja praca będzie przyjemniejsza.

      – Nie rozumiem.

      – Dzisiejsze spotkanie poświęcimy omówieniu zakresu twoich obowiązków, Skarbie. A  jeśli wyrobimy się z  czasem, to mi opowiesz jakąś krótką historyjkę.

      – Jaką historyjkę? Nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje.

      – Dojdziemy do tego. Nie śpiesz się, mamy na to sześć godzin.

      – Przepraszam, tylko pięć, ponieważ pracę rozpoczęłam o  dziewiątej, a  o czternastej muszę być w  domu. Mam też inne obowiązki.

      – Oczywiście, jeśli sprawnie pójdzie omawianie zadania, jakie dla ciebie przygotowałem, to w  domu możesz być wcześniej.

      – Dobrze, więc zaczynajmy.

      – Przepraszam, nie jadłem jeszcze śniadania. Będziesz mi towarzyszyć?

      – To pytanie czy rozkaz?

      – Prośba, raczej prośba.

      – Ale ja już jadłam.

      – Jeżeli nie chcesz, to nie musisz jeść, lecz będzie mi bardzo miło zjeść śniadanie w  twoim towarzystwie.

      – Oczywiście. Nie będę protestować, bo znów wyląduję przed sądem.

      – Dobry pomysł.

      Mówiąc to uśmiecha się, aż oczy mu błyszczą. I  wstaje zza biurka, podchodzi do mnie i  podaje mi łokieć. Prowadzi mnie do jadalni. Długi korytarz, przed jednym z  pomieszczeń stoi lokaj i  otwiera nam drzwi. Francja-elegancja, a  ja mam ochotę, by już zawsze traktowano mnie jak księżniczkę.

      – Dziękuję, Franc. Jesteś już wolny do obiadu.

      – Dziękuję.

      Franc odchodzi i  zostajemy sami. Onieśmielona wielkością pomieszczenia czuję, jak się kurczę do rozmiaru laleczki Barbie.

      – Zaraz coś zjemy, chcesz coś do picia?

      – Tak, jeść nie będę, ponieważ jestem po śniadaniu, ale chętnie się czegoś napiję.

      – Może sok pomarańczowy z  szampanem na początek. To cię troszkę rozluźni.

      – Czemu nie, poproszę.

      Podchodzi do baru i  sięga po butelkę szampana, po czym ją otwiera.

      – Możesz wycisnąć sok z  pomarańczy, lubię świeży.

      – To lokaj nie przygotował tego wcześniej?

      – Nie, to ty masz mi teraz służyć, pamiętasz, Skarbie? Przez rok to ty masz mi służyć.

      – Ha, ha, tylko jeden dzień w  tygodniu, proszę pana.

      – Dobrze, że żartujesz.

      – A  mam jakieś inne wyjście? Wyznaję zasadę: szukaj dobrych stron każdej sytuacji, to życie będzie łatwiejsze.

      – Tak, to prawda.

      Biorę pomarańcze z  koszyka i  rozglądam się za wyciskarką.

      – Proszę, na pewno tego szukasz.

      Brus podaje mi urządzenie, a  ja biorę się do wyciskania. Gdy odbiera ode mnie sok, muska mnie palcem. Ma delikatne i  ciepłe dłonie, mogłabym się w  nich rozpłynąć.

      – Usiądźmy.

      Podsuwa za mną krzesło, a  sam siada przy drugim końcu stołu.

      – Więc jaki będzie zakres moich obowiązków?

      – Nie tracisz czasu.

      – Chcę mieć to już za sobą.

      – Będziesz mówić.

      – Mówić?

      – Tak. Masz z  tym jakiś problem?

      – Nie, ale uważam, że trzeba mieć o  czy mówić.

      – Jeśli chcesz, na początek możemy się lepiej poznać. Pracuję w  firmie ojca…

      Zanim dokończył zdanie, przerwałam mu, mówiąc:

      – Nie, dziękuję. Nie jestem tutaj, by się zaprzyjaźniać. Jestem, ponieważ zobowiązuje mnie wyrok sądu, i  to tyle. Traktuję to jako pracę i  nie muszę się spoufalać z  pracodawcą.

      – Oj, liczyłem na większą przychylność z  twojej strony.

      – Proszę pana, straciłam ulubiony dzień tygodnia. Proszę nie oczekiwać entuzjazmu. Uważam, że wyrok był niesłuszny i  nieadekwatny do sytuacji.

      – OK, OK, już się nie denerwuj.

      – Przejdźmy już do szczegółów, jak coś robię, to chcę to robić dobrze.

      – Popracujesz trochę wyobraźnią. A  ja zagwarantuję ci nietykalność osobistą.

      – OK.