Niemców i Franków, aż do Emiratu.
− Zapewne nie wiesz, komu ją sprzeda?
− Nie.
− Kiedy zamierzacie podzielić się zyskiem?
− Późnym latem mam oczekiwać Odinara w osadzie Arnulfa Kulawego. Tam powinniśmy się spotkać.
− Mówisz prawdę, li łżesz?
− To prawda.
− Jeśli nie przysięgniesz, to stracisz oko.
− Przysięgam na Odyna, że to prawda. Jeśli kłamię, to niech moja dusza będzie przeklęta we wszystkich dziewięciu światach.
Te zdecydowane słowa uspokoiły mnie nieco. Schowałem sztylet do pochwy, mówiąc:
− Żegnaj, Jorundzie.
Następnie spojrzałem na swych przyjaciół i nakazałem: − Zamknijcie go w oborze. Towarzystwo świń będzie dla niego odpowiednie.
− Masz słuszność, Gniewomirze – stwierdził Jaśko.
− Dajcie też znać Dobrosławowi, aby sposobił się do drogi.
Po rozmowie z bratem udałem się do księdza Teobalda. Duchowny jak zwykle przebywał w kaplicy. Kiedy wszedłem, siedział na jednej z ław i modlił się. Przysiadłem się do niego, czekając aż skończy. Po pewnym czasie kapłan zamknął modlitewnik i cicho zapytał:
− Czegoś się dowiedział, Gniewomirze?
Krótko streściłem księdzu wszystkie informacje, które przekazał mi brat. Teobald co chwilę czynił znak krzyża. Gdy skończyłem mówić, ponownie zapytał:
− Co teraz uczynisz, panie?
− Popłynę do Norwegii, aby spotkać się z Odinarem.
Od niego dowiem się, gdzie jest Welewitka.
− I co potem?
− Pożegluję do krajów muzułmańskich i odzyskam ją.
− To przegrana z góry misja.
− Wiem.
− Ponadto, książę nie będzie rad, kiedy się o tym dowie.
Powinieneś przecież strzec wybrzeża.
− Wiem, lecz nie mogę czekać bezczynnie. Sporządź pismo wyjaśniające sprawę i przedstaw w nim zaistniałe okoliczności. Prześlemy je Bolesławowi wraz z Jorundem, który będzie dowodem na prawdziwość naszych słów. Miejmy nadzieję, że władca powściągnie swój gniew.
− A jeśli nie? Przecież Bolesław może uznać cię za zdrajcę i zażądać twojej głowy.
− Muszę podjąć ryzyko, jeśli chcę odzyskać Welewitkę.
− A kto będzie zarządzał Gniewogardem, pod twoją nieobecność?
− Ty, Teobaldzie.
Ksiądz nie odpowiedział. Otworzył swój modlitewnik i zadumał się. Ja również nie miałem ochoty na dalszą rozmowę, gdyż byłem zmęczony. Zostawiłem więc duchownego w kaplicy i poszedłem do domu na spoczynek.
Z nastaniem świtu pogoda się poprawiła. Czarne chmury zniknęły i pokazało się słońce. Silny wiatr zelżał nieco, a mgła wreszcie zniknęła. Mogliśmy rozpocząć przygotowania do dalekiej wyprawy.
Najpierw zaopatrzyliśmy się w pożywienie: suszone mięso, solone ryby, gomółki twardego sera oraz placki pszenne i jęczmienne. Nie mogliśmy też zapomnieć o wodzie i piwie oraz beczce słodkiego miodu. Następnie załadowaliśmy dobrze naostrzoną broń: miecze, topory, siekiery, włócznie, harpuny i noże. Uznaliśmy, że mogą być potrzebne zapasowe żagle oraz rybackie sieci. Maszty i reje na obydwu drakkarach były nowe. Założono je kilka tygodni temu. Stwierdziliśmy więc, że powinny oprzeć się sile morskiego żywiołu. Mimo to wzięliśmy kilka grubych lin, które zwinęliśmy w zwoje. Na końcu zabraliśmy dwadzieścia łuków oraz dwieście strzał ze stalowymi grotami, opatrzonych lotkami z gęsich i jastrzębich piór.
Kiedy wszystko było załadowane, przystąpiłem do podziału ludzi. Moja drużyna liczyła wówczas stu osiemdziesięciu dwóch wojów. W jej skład wchodzili przedstawiciele wielu różnych plemion. Byli Normanowie z Danii, Szwecji i Norwegii. Byli też Słowianie, Bałtowie oraz kilku Celtów.
Zdecydowałem, że na Ragnaröku popłynie siedemdziesięciu wojowników pod moim osobistym dowództwem. Zabierałem ze sobą najwaleczniejszych mężów: Ingwara, Jaśka Tura, Kolgrima, Tworzymira, Jaćwieża, Walgierza, Ruta i Cićmierza. Nocnego Łowcę powierzyłem Angwardowi Pogromcy Potworów, przydzielając mu pięćdziesięciu walecznych wojów. W jego załodze była dziwna Celtka, Sellena. Dziewka ta przez pięć lat dobrze mi służyła, bez szemrania wypełniając wszystkie polecenia. Teraz jednak upierała się, że musi płynąć z nami. Przystałem na to, bo chciałem mieć ją na oku. Zabrałem dziewczynę na łódź mimo protestów wielu członków załogi, którzy zgodnie twierdzili, że kobieta zabrana na morską wyprawę przynosi pecha.
Pozostałych sześćdziesięciu mężczyzn, głównie tych pochodzących z pobliskich wiosek, pozostawiłem na straży Gniewogardu. Dowództwo nad nimi powierzyłem Kurkuciowi. Jego zmiażdżona przed laty dłoń nie odzyskała dawnej sprawności, dlatego wolałem, aby pozostał w domu. Litwin długo nie chciał się zgodzić, lecz w końcu udobruchałem go, obiecując mu podwójny udział w przywiezionych z wyprawy łupach.
Zanim wyruszyliśmy, wyprawiłem posłańców do Gniezna. Dobrosław wiózł list napisany przez księdza Teobalda. Pismo wyjaśniało powód mej wyprawy. Ponadto wysłałem też Bolesławowi przyrodniego brata. Widziałem siedzącego na koniu Jorunda z przywiązanymi do siodła rękami, eskortowanego przez dwóch wojowników. Wiedziałem, że książę najpewniej karze go ściąć. Nie dostrzegałem jednak innej możliwości, gdyż musiałem przede wszystkim, zadbać o bezpieczeństwo rodziny. Dlatego nie mogłem całkowicie zlekceważyć nakazów panującego. Miałem nadzieję, że podjęte przeze mnie kroki, złagodzą nieco gniew słowiańskiego władcy.
Cztery dni po powrocie z Bornholmu znów wypływaliśmy w podróż. Pamiętam, że był to bardzo smutny dzień.
Wojowie żegnali się z najbliższymi. Wielu z tych na co dzień twardych ludzi nie potrafiło ukryć łez. Ich nastrój udzielił się niewiastom i dzieciom, które też płakały. Jarzębina łkała cicho, tuląc się do Angwarda. Ja również długo ściskałem córkę i syna.
− Przywieź mamę do domu – prosiła Marzanna.
− Powal wszystkich wrogów, którzy staną ci na drodze – mówił Wojmir.
− Może nie być mnie długo, lecz postaram się wrócić jak najszybciej – odparłem. – Jarzębina zaopiekuje się wami.
Spojrzałem na Kurkucia, który stał obok.
− Masz sześćdziesięciu włóczników – rzekłem mu. –
Strzeż Gniewogardu. Wpuszczaj tylko ludzi od księcia i miej baczenie na wieśniaków.
− Zrobię, co trzeba, panie – odparł.
Przeniosłem wzrok na Teobalda, który właśnie się zbliżał. W lewej dłoni trzymał srebrny krucyfiks, a w prawej kropielnicę. Duchowny począł skrapiać wodą święconą moich wojowników.
− Niech błogosławieństwo boże towarzyszy wam! – wołał. – Niech boska moc przyprowadzi was bezpiecznie do domu!
Ksiądz podchodził do każdego chcącego ucałować krzyż. Kiedy nadeszła moja kolej rzekł:
− Odbij Welewitkę i wracaj.
− Tak uczynię, a ty zarządzaj Gniewogardem – nakazałem.
− Zrobię, co w mojej mocy, Gniewomirze.
−