prawyborach z hukiem rozgromił wszystkich dwunastu republikańskich kandydatów i miał zapewnioną nominację swojej partii na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wiele osób żywiło przekonanie, iż jesienią najprawdopodobniej wyrwie władzę z rąk znękanego prezydenta. Wydawało się, że ostatnio twarz Sextona spogląda z okładek wszystkich czasopism o zasięgu krajowym, a jego hasło wyborcze krzyczy ze wszystkich plakatów w Ameryce: „Koniec wydawania. Początek naprawiania”.
– Senator Sexton siedzi tam – oznajmił szef sali. – Jak pani godność?
– Rachel Sexton. Jestem jego córką.
Ale ze mnie dureń, pomyślał. Podobieństwo było dość duże. Kobieta miała przenikliwe oczy senatora i otaczała ją ta sama aura dynamicznej szlachetności. Najwyraźniej klasyczna uroda polityka nie przeskoczyła drugiego pokolenia. Co więcej Rachel Sexton, choć świadoma swoich zalet, nosiła się z wdziękiem, jakiego ojciec mógłby się od niej nauczyć.
– Miło panią poznać, panno Sexton.
Szef sali poprowadził córkę senatora przez jadalnię, zakłopotany taksującymi spojrzeniami mężczyzn. Jedni obserwowali ją dyskretnie, inni nie próbowali ukryć zainteresowania. W Toulos stołowało się niewiele kobiet i tylko nieliczne mogłyby konkurować urodą z Rachel Sexton.
– Niezła sztuka – szepnął któryś z mężczyzn. – Sexton już znalazł sobie nową żonę?
– To jego córka, idioto – syknął drugi.
Mężczyzna zachichotał.
– Znając Sextona, pewnie i tak ją posuwa.
Kiedy Rachel stanęła przy stoliku, senator rozmawiał przez telefon komórkowy, głośno przechwalając się swoimi ostatnimi sukcesami. Zerknął na córkę i postukał w zegarek od Cartiera, dając do zrozumienia, że się spóźniła.
Ja też za tobą tęskniłam, pomyślała Rachel.
Miał na imię Thomas, ale od dawna posługiwał się drugim imieniem. Rachel przypuszczała, że robi to z upodobania do aliteracji. Senator Sedgewick Sexton. Jej ojciec był srebrnowłosym i złotoustym zwierzęciem politycznym o gumowej twarzy doktora z telenoweli – porównanie wydawało się odpowiednie, zważywszy na jego talent do wcielania się w coraz to nowe role.
– Rachel! – Wyłączył telefon i wstał, żeby pocałować ją w policzek.
– Cześć, tato. – Nie oddała pocałunku.
– Wyglądasz na zmęczoną.
A to dopiero początek, pomyślała.
– Dostałam twoją wiadomość. O co chodzi?
– Nie mogę ot, tak sobie, zaprosić córki na śniadanie?
Dawno temu nauczyła się, że ojciec rzadko zabiega o jej towarzystwo, o ile nie ma ku temu powodu.
Sexton napił się kawy.
– A co u ciebie?
– Jestem zapracowana. Widzę, że twoja kampania idzie dobrze.
– Och, nie mówmy o interesach. – Sexton pochylił się nad stołem i zniżył głos. – Co z tym facetem z Departamentu Stanu, którego ci naraiłem?
Rachel wypuściła powietrze, walcząc z pragnieniem spojrzenia na zegarek.
– Tato, naprawdę nie miałam czasu do niego zadzwonić. I wolałabym, żebyś przestał…
– Musisz znaleźć czas na ważniejsze rzeczy, Rachel. Bez miłości nic nie ma znaczenia.
Przyszło jej na myśl wiele ciętych odpowiedzi, lecz wybrała milczenie. Dla ojca zgrywanie moralisty nie było trudne.
– Tato, o czym chcesz ze mną porozmawiać? Powiedziałeś, że to ważne.
– Owszem. – Ojciec spojrzał na nią przenikliwie.
Rachel poczuła, jak część jej rezerwy taje pod wpływem jego wzroku, i przeklęła władzę tego człowieka. Jego największym atutem były oczy – atutem, który, jak podejrzewała, miał doprowadzić go do Białego Domu. Oczy, które w jednej chwili mogły wypełnić się łzami, a w następnej przemienić w czyste, otwarte okna żarliwej duszy, ułatwiały nawiązanie kontaktu i wzbudzały zaufanie. Wszystko zależy od zaufania, powtarzał. Senator przed laty stracił córkę, ale szybko zdobywał naród.
– Mam propozycję – oznajmił.
– Niech zgadnę – odparła Rachel, próbując umocnić swoją pozycję. – Jakiś ustawiony rozwodnik szuka młodej żony?
– Nie żartuj, kochanie. Nie jesteś już taka młoda.
Rachel doznała znajomego wrażenia, które tak często prześladowało ją, gdy spotykała się z ojcem. Nagle poczuła się bardzo mała.
– Chcę ci rzucić koło ratunkowe.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że tonę.
– Nie ty. Prezydent tonie. Powinnaś wyskoczyć ze statku, zanim będzie za późno.
– Czy już o tym nie rozmawialiśmy?
– Pomyśl o przyszłości, Rachel. Możesz pracować dla mnie.
– Mam nadzieję, że nie dlatego zaprosiłeś mnie na śniadanie.
Jego pancerz spokoju leciutko się zarysował.
– Nie rozumiesz, że twoja praca dla niego odbija się niekorzystnie na mnie? I na mojej kampanii?
Westchnęła. Przerabiali ten temat wiele razy.
– Tato, nie pracuję dla prezydenta. Nawet nigdy go nie spotkałam. Pracuję w Fairfax, na miłość boską!
– Polityka to postrzeganie. Wygląda to tak, jakbyś pracowała dla prezydenta.
Rachel odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój.
– Ciężko pracowałam, żeby dostać tę posadę, tato. Nie zrezygnuję z niej.
Senator zmrużył oczy.
– Wiesz, czasami twój egoizm naprawdę…
– Senator Sexton? – Przy stoliku stanął reporter.
Zachowanie Sextona uległo natychmiastowej zmianie. Rachel z jękiem sięgnęła do koszyka po rogalik.
– Ralph Sneeden – przedstawił się reporter. – „Washington Post”. Mogę zadać kilka pytań?
Senator uśmiechnął się, wycierając usta serwetką.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Ralph. Tylko szybko. Nie chcę, żeby wystygła mi kawa.
Reporter roześmiał się, tak wypadało.
– Oczywiście, panie senatorze. – Włączył magnetofon. – Senatorze, w swoich wystąpieniach telewizyjnych nawołuje pan do zrównania wynagrodzeń kobiet z płacami mężczyzn oraz do obniżenia podatków młodym małżeństwom. Czy może pan skomentować swoje stanowisko?
– Oczywiście. Jestem zwolennikiem silnych kobiet i silnych rodzin, to wszystko.
Rachel zakrztusiła się rogalikiem.
– Skoro mowa o rodzinach – podchwycił reporter – zajmuje się pan również zagadnieniem edukacji. Zaproponował pan niezwykle kontrowersyjne cięcia budżetowe i przeznaczenie pozyskanych funduszy dla szkół.
– Uważam, że dzieci są naszą przyszłością.
Nie mogła uwierzyć, że ojciec zniża się do cytowania piosenek pop.
– Jeszcze jedno, panie senatorze,