Дэн Браун

Zwodniczy punkt


Скачать книгу

wskazał na drugą stronę kopuły, gdzie urządzono kącik telewizyjny z niebieskim dywanem, kamerami, światłami, długim stołem z kilkoma mikrofonami. W tle ktoś powiesił wielką amerykańską flagę.

      – To na wieczór – wyjaśnił. – Administrator NASA i kilku czołowych naukowców połączy się przez satelitę z Białym Domem. W ten sposób będą mogli uczestniczyć w wieczornym wystąpieniu prezydenta.

      I słusznie, pomyślała Rachel, zadowolona, że Zach Herney nie ma zamiaru pominąć NASA.

      – W takim razie – powiedziała z westchnieniem – czy ktoś w końcu mnie oświeci, dlaczego ten meteoryt jest taki wyjątkowy?

      Tolland uniósł brwi i uśmiechnął się tajemniczo.

      – Prawdę mówiąc, lepiej zobaczyć to na własne oczy, niż słuchać wyjaśnień. – Poprowadził ją do sąsiedniego stanowiska roboczego. – Ten facet ma mnóstwo próbek, które może ci pokazać.

      – Próbek? Naprawdę macie próbki?

      – Jasne. Pobraliśmy ich całkiem sporo. To właśnie próbki rdzeniowe uświadomiły NASA znaczenie tego znaleziska.

      Niepewna, czego się spodziewać, Rachel podeszła z Tollandem do stanowiska. Nikogo przy nim nie było. Na biurku zarzuconym próbkami skał, suwmiarkami i sprzętem diagnostycznym stał kubek kawy. Kawa parowała.

      – Marlinson! – zawołał Tolland, rozglądając się. Bez odpowiedzi. Westchnął i odwrócił się do Rachel. – Pewnie zabłądził, szukając śmietanki do kawy. Studiowałem z nim w Princeton. Mówię ci, ten facet potrafił zgubić się we własnym akademiku. Teraz ma medal za pracę naukową w dziedzinie astrofizyki, wyobrażasz sobie?

      Rachel się zastanowiła.

      – Marlinson? Nie chodzi ci przypadkiem o tego sławnego Corky’ego Marlinsona?

      Tolland się roześmiał.

      – W rzeczy samej.

      – Corky Marlinson jest tutaj? – Rachel nie posiadała się ze zdumienia. Jego koncepcje dotyczące pól grawitacyjnych stały się legendą wśród inżynierów satelitarnych NRO. – Marlinson jest jednym z cywilnych rekrutów prezydenta?

      – Tak, naukowcem z prawdziwego zdarzenia.

      Trafne określenie, pomyślała. Corky Marlinson jest błyskotliwy i szanowany jak mało kto.

      – Niesamowity paradoks w jego przypadku polega na tym – mówił Tolland – że może podać ci w milimetrach odległość do Alfa Centauri, ale nie umie zawiązać sobie krawata.

      – Noszę przypinane! – burknął ktoś nosowym, dobrodusznym głosem. – Sprawność jest ważniejsza niż styl, Mike. Wy, hollywoodzkie typy, tego nie rozumiecie.

      Odwrócili się. Zza wielkiej sterty sprzętu elektronicznego wyłonił się niski, łysiejący grubasek o wyłupiastych oczach mopsa. Na widok Rachel stanął jak wryty.

      – Jezu Chryste, Mike! Ty nawet na pieprzonym biegunie potrafisz przygruchać sobie wystrzałową babkę! Wiedziałem, że powinienem iść do telewizji.

      Michael Tolland był wyraźnie zakłopotany.

      – Pani Sexton, proszę wybaczyć doktorowi Marlinsonowi. Braki w wychowaniu nadrabia przypadkowymi strzępami absolutnie bezużytecznej wiedzy o wszechświecie.

      Corky podszedł do nich.

      – Miło panią poznać. Nie dosłyszałem nazwiska.

      – Sexton. Rachel Sexton.

      – Sexton? – Corky westchnął żartobliwie. – Mam nadzieję, że nie jest pani spokrewniona z tym krótkowzrocznym zdemoralizowanym politykierem?

      Tolland się skrzywił.

      – Corky, senator Sexton jest ojcem Rachel.

      Corky przestał się śmiać i oklapł jak przekłuty balon.

      – Wiesz, Mike, nic dziwnego, że nie mam powodzenia u kobiet.

      Rozdział 22

      Sławny astrofizyk Corky Marlinson podprowadził Rachel i Tollanda do stołu. Zaczął przekładać narzędzia i próbki skał. Poruszał się jak mocno skręcona sprężyna, gotowa rozwinąć się w każdej chwili.

      – No dobra – zaczął głosem drżącym z podniecenia. – Pani Sexton, zaraz wysłucha pani trzydziestosekundowego wykładu o meteorytach w wykonaniu Corky’ego Marlinsona.

      Tolland mrugnął do Rachel, jakby chciał powiedzieć: „cierpliwości”.

      – Musisz to jakoś wytrzymać. Ten facet naprawdę chciał zostać aktorem.

      – Tak, a Mike szanowanym naukowcem. – Corky pogrzebał w pudełku po butach, wyjął trzy niewielkie kawałki skał i ułożył je na biurku. – To trzy główne rodzaje meteorytów.

      Rachel popatrzyła na próbki, nieregularne sferoidy wielkości piłek golfowych. Każda została przecięta na pół, żeby widać było przekrój.

      – Meteoryty różnią się pod względem ilości stopów niklowo-żelazowych, krzemianów i siarczków – mówił Corky. – Klasyfikujemy je na podstawie stosunku metali do krzemianów.

      Rachel przeczuwała, że wykład Corky’ego Marlinsona potrwa znacznie dłużej niż trzydzieści sekund.

      – Ta pierwsza próbka… – Wskazał lśniący, czarny jak smoła kamień. – Meteoryt żelazny. Bardzo ciężki gość. Wylądował na Antarktyce kilka lat temu.

      Rachel przyjrzała się meteorytowi. Zdecydowanie wyglądał na obiekt nie z tego świata – gruda ciężkiego szarawego żelaza ze spaloną, poczerniałą powłoką.

      – Ta osmalona zewnętrzna warstwa zwana jest skorupą obtopieniową – wyjaśnił Corky. – Powstaje wskutek działania wysokich temperatur, gdy meteor przechodzi przez atmosferę. Wszystkie meteoryty wykazują obecność takiego obtopienia. – Przeszedł do następnej próbki. – A tutaj mamy meteoryt żelaz-no-kamienny.

      Rachel przyjrzała się próbce. Ta również była przyczerniona, miała jednak zielonkawe zabarwienie, a przekrój przypominał kalejdoskopową układankę z kolorowych, kanciastych kryształów.

      – Ładne – mruknęła.

      – Ładne? Olśniewające! – Corky mówił przez minutę o wysokiej zawartości oliwinu, który nadał meteorytowi zielonkawy połysk, a potem dramatycznym gestem sięgnął po trzecią próbkę.

      Trzymała w dłoni ostatni meteoryt. Ten był szarawobrązowy, podobny do granitu, ale trochę cięższy. Jedynie ciemna skorupa obtopieniowa wskazywała, że nie jest zwyczajnym kamieniem.

      – To meteoryt kamienny – wyjaśnił Corky. – Najpospolitszy rodzaj. Do tej kategorii należy ponad dziewięćdziesiąt procent meteorytów znajdowanych na Ziemi.

      Rachel była zaskoczona. Zawsze myślała, że wszystkie meteoryty są podobne do pierwszej próbki – metaliczne, obłe grudy, obce już na pierwszy rzut oka. Kamień w jej ręku wcale nie wyglądał na przybysza z kosmosu. Pomijając spaloną powierzchnię, przypominał otoczaka, na którego mogłaby nastąpić na plaży.

      Oczy Corky’ego zaokrągliły się z podniecenia.

      – Meteoryt pogrzebany w Lodowcu Milne’a jest kamienny, podobny do tego, który pani trzyma. Kamienne meteoryty są niemal identyczne z ziemskimi skałami magmowymi, co sprawia, że trudno je wypatrzyć. Zwykle tworzy je mieszanina lekkich krzemianów – skalenie, oliwin, pirokseny. Nic ekscytującego.

      Też tak sądzę, pomyślała