Дэн Браун

Kod Leonarda da Vinci


Скачать книгу

jeszcze bardziej przerażające niż sam incydent.

      To nie do wiary, ale Saunière nigdy się nie poddał i Sophie miała teraz stos korespondencji, która przychodziła przez całe dziesięć lat. Listy nie były otwarte i czekały na lepsze czasy w szufladzie jej garderoby. Musiała oddać dziadkowi sprawiedliwość, że ani razu nie złamał zakazu i nigdy nie zadzwonił.

      Dopiero dzisiaj po południu.

      – Sophie? – Jego głos brzmiał zadziwiająco staro, kiedy odsłuchiwała wiadomość z automatycznej sekretarki. – Postępowałem zgodnie z twoim życzeniem tak długo… I z bólem do ciebie dzwonię, ale muszę z tobą porozmawiać. Zdarzyło się coś strasznego.

      Stojąc w kuchni swojego paryskiego mieszkania, Sophie poczuła przechodzące po grzbiecie ciarki, kiedy usłyszała go po tych wszystkich latach. Jego łagodny i kochany głos przywołał falę wspomnień z dzieciństwa.

      – Sophie, posłuchaj, proszę. – Mówił do niej po angielsku, czyli tak jak zawsze, kiedy była małą dziewczynką. Ćwicz francuski w szkole. Ćwicz angielski w domu. – Nie możesz gniewać się na mnie do końca życia. Nie czytałaś listów, które ci przez te wszystkie lata posyłałem? Czy jeszcze nie rozumiesz? – Urwał. – Musimy natychmiast porozmawiać. Proszę, spełnij to jedno życzenie swojego dziadka. Zadzwoń do mnie do Luwru. Natychmiast. Oboje jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

      Sophie spojrzała na automatyczną sekretarkę. W niebezpieczeństwie? O czym on mówi?

      – Księżniczko… – Jego głos załamywał się z emocji, których Sophie nie potrafiła nazwać. – Wiem, że nie wszystko ci mówiłem, i wiem, że zapłaciłem za to utratą twojej miłości. Ale robiłem to dla twojego bezpieczeństwa. Teraz musisz poznać prawdę. Proszę cię bardzo, muszę ci powiedzieć prawdę o twojej rodzinie.

      Sophie nagle usłyszała bicie własnego serca. O mojej rodzinie? Rodzice Sophie zmarli, kiedy miała cztery lata. Ich samochód zjechał z mostu do rwącej rzeki. Babcia i młodszy brat również byli w samochodzie i cała rodzina Sophie w jednej chwili została starta z powierzchni ziemi. Miała pudełko z wycinkami z gazet, w których wszystko to opisano.

      Jego słowa odbiły się echem nagłej tęsknoty. Moja rodzina! W tej ulotnej chwili Sophie zobaczyła obrazy ze snu, który tak często budził ją w dzieciństwie. Moja rodzina żyje! Wracają do domu! Ale, tak jak w jej śnie, obrazy rozpłynęły się we mgle.

      „Twoja rodzina nie żyje, mówił. Oni już nie wrócą”.

      – Sophie… – ciągnął dziadek. – Czekałem całe lata, żeby ci powiedzieć. Czekałem na właściwy moment, a teraz zabrakło mi czasu. Zadzwoń do mnie do Luwru. Jak tylko odsłuchasz tę wiadomość. Będę czekał całą noc. Boję się, że może oboje jesteśmy w niebezpieczeństwie. Jest tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć.

      Na tym wiadomość się skończyła.

      Sophie stała przez kilka minut w ciszy, drżąc. Rozważywszy to, co usłyszała, uznała, że jest tylko jedna możliwość, przejrzała jego prawdziwy zamiar.

      Chciał ją złapać na haczyk.

      Oczywiście dziadek rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć. Chwytał się wszelkich sposobów. Jej niechęć do tego człowieka była teraz jeszcze głębsza. Zastanawiała się, czy może jest śmiertelnie chory i postanowił spróbować skłonić ją, żeby przyszła odwiedzić go ostatni raz. Jeżeli tak, to dobrze wybrał. Moja rodzina.

      Stojąc teraz w ciemności męskiej toalety w Luwrze, Sophie słyszała echa tej wiadomości telefonicznej: „Sophie, może oboje jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zadzwoń do mnie”.

      Nie zadzwoniła. Nawet nie miała zamiaru. Teraz jednak jej sceptycyzm mocno osłabł. Dziadek nie żył, zamordowany w murach swojego muzeum. Zostawił na podłodze zakodowaną wiadomość.

      Zakodowaną dla niej. Tego była pewna.

      Mimo że nie rozumiała jej znaczenia, nie miała wątpliwości, że jej tajemnicza forma jest dodatkowym dowodem na to, iż słowa te przeznaczone są dla niej. Pasja i zdolności do kryptografii Sophie były efektem jej dorastania u boku Jacques’a Saunière’a, miłośnika kodów, gier słownych i zagadek. Ileż niedziel spędziliśmy razem, rozwiązując kryptogramy i krzyżówki w gazecie. W wieku dwunastu lat Sophie potrafiła już samodzielnie rozwiązać krzyżówkę z Le Monde, a dziadek wykształcił ją w krzyżówkach po angielsku, zagadkach matematycznych i kodach podstawiania liter. Sophie była niezmordowana. W końcu zmieniła tę pasję w zawód i została specjalistką od łamania kodów w policji kryminalnej.

      Dziś w nocy Sophie jako kryptolog musiała przyznać, że skuteczność, z jaką dziadek posłużył się prostym kodem, aby połączyć dwie zupełnie sobie obce osoby, Sophie Neveu i Roberta Langdona, wzbudziła jej szacunek.

      Pozostawało tylko pytanie w jakim celu.

      Niestety, pełne zdziwienia spojrzenie Langdona powiedziało jej, że Amerykanin ma niewiele większe pojęcie niż ona, dlaczego dziadek ich połączył.

      Spróbowała raz jeszcze.

      – Miał pan się dzisiaj spotkać z moim dziadkiem. Po co?

      Langdon teraz już naprawdę niczego nie rozumiał.

      – Jego sekretarka umówiła nas na spotkanie i nie podała żadnego konkretnego powodu, a ja nie pytałem. Zakładałem, że słyszał o moim wykładzie o pogańskiej ikonografii w katedrach Francji i zainteresował go ten temat, pomyślał więc, że byłoby miło spotkać się przy drinku.

      Sophie nie zaakceptowała tego wyjaśnienia. Było za słabe. Dziadek wiedział więcej o pogańskiej ikonografii niż ktokolwiek na świecie. Poza tym bardzo dbał o swoją prywatność, nie był typem, który wdałby się w pogawędkę z jakimś amerykańskim profesorem, chyba że miałby naprawdę ważny powód.

      Sophie wzięła głęboki oddech i próbowała dalej:

      – Dziadek dzwonił do mnie dzisiaj po południu i powiedział, że oboje jesteśmy w niebezpieczeństwie. Czy może to coś panu mówi?

      Błękitne oczy Langdona zachmurzyły się, był wyraźnie zmartwiony.

      – Nie, ale zważywszy na to, co się stało w Luwrze…

      Sophie skinęła głową. Biorąc pod uwagę wydarzenia dzisiejszej nocy, byłaby idiotką, gdyby się nie przestraszyła. Była już zupełnie wyzuta z pomysłów i uczuć, podeszła więc do małego okienka na końcu toalety i milcząc, wyjrzała na zewnątrz przez siatkę taśmy alarmowej zatopionej w szkle. Byli wysoko, przynajmniej dwanaście metrów.

      Westchnęła, podniosła wzrok i spojrzała na imponującą panoramę ulic Paryża. Z lewej strony, po drugiej stronie Sekwany, widniała oświetlona wieża Eiffla. Przed nią Łuk Triumfalny. A po prawej, wysoko na szczycie Montmartre’u, zobaczyła wdzięczną arabeskę kopuły kościoła Sacre-Coeur, której poszycie ze szlifowanych kamieni lśniło biało jak sanktuarium niewinności.

      Tutaj, w najbardziej na zachód wysuniętym krańcu skrzydła Denona, obwodnica północ-południe Place du Carrousel biegła niemal równolegle do budynku, a od zewnętrznych ścian Luwru dzielił ją tylko wąski chodnik. Gdzieś daleko w dole, przed skrzyżowaniem, stały, czekając na zmianę świateł, olbrzymie ciężarówki, które nocą przetaczają się przez Paryż, a ich reflektory wydawały się mrugać na Sophie przewrotnie i szyderczo.

      – Nie wiem, co powiedzieć – odezwał się Langdon, podchodząc do niej. – Pani dziadek próbuje pani z pewnością coś powiedzieć. Przykro mi, że nie mogę się bardziej przydać.

      Sophie odwróciła się od okna, wyczuwając w głębokim głosie Langdona szczery żal. Mimo że sam ma tyle kłopotów, widać było, że chce jej pomóc. Odzywa się w nim nauczyciel, pomyślała.