Yrsa Sigurðardóttir

Porachunki


Скачать книгу

jej poczucie głodu.

      Dziewczynka przestępowała z nogi na nogę.

      – Mam zaczekać tu z tobą? – zapytała, patrząc nie na Vakę, lecz w bok, na pusty plac zabaw. – Mogę, jeślibyś chciała.

      Vaka nie była pewna, co odpowiedzieć. Czy poczułaby się lepiej, czy gorzej? Miała do wyboru marznąć samotnie albo znaleźć jakiś temat do rozmowy z dziewczynką, której imienia nawet nie znała. Ale mimo zaledwie ośmiu lat życia Vaka wiedziała, że na niektóre pytania jest tylko jedna właściwa odpowiedź.

      – Tak, proszę. Jeśli masz na to ochotę – oznajmiła, gdy zaś dziewczynka odwróciła się z promiennym uśmiechem, Vaka dodała: – Ale będę musiała się zbierać, jak tylko przyjedzie tata.

      Uśmiech zniknął i wróciła obojętna mina.

      – Tak, pewnie.

      Pamiętając, jak chłopcy dokuczali jej nowej znajomej i jaka samotna jej się wtedy wydawała, Vaka próbowała jakoś jej to wynagrodzić.

      – Może odwiózłby także ciebie? – palnęła, niemal natychmiast żałując swojej propozycji. Często słyszała, jak rodzice narzekają na ceny benzyny. Nie chciała prosić ojca, żeby nadkładał drogi, zwłaszcza że po kupnie tego nowego mieszkania było krucho z pieniędzmi. – Daleko mieszkasz?

      – Nie, tam z tyłu – odpowiedziała dziewczynka i wskazała na budynek, prawdopodobnie mając na myśli rząd domów, który Vaka widziała, włócząc się za szkołą podczas przerwy. Od terenu szkolnego oddzielał je wysoki płot, za którym piętrzyły się różne śmiecie: rozpadające się i blaknące opakowania, strzępy papieru, plastikowe torby i uschłe liście. Vaka nie lubiła śmieci, ale ponieważ tylko tam nie było słychać okrutnego skandowania chłopców, podeszła do ogrodzenia, ignorując śmietnisko.

      Przyglądała się tym domom, ciesząc się, że rodzice nie kupili jednego z nich. Były tak samo niechlujne i zanieczyszczone jak płot; łuszczyła się z nich farba, a otaczające je ogrody zamieniły się w dżunglę. Vaka zerknęła na stary zardzewiały grill ogrodowy wystający nad wysokie chwasty. Wyglądało to tak, jakby rośliny wyrastały z niewielkich otworów pokrywy. W niemytych oknach wisiały krzywo brudne zasłony. W niektórych zamiast zasłon użyto koców, inne zasłonięto starymi gazetami albo kawałkami tektury. Poruszona tym widokiem Vaka odwróciła się i wróciła do reszty dzieci, które nadal zachowywały się tak, jakby nie istniała.

      Ale ulica za płotem miała jedną zaletę: była blisko szkoły. Może więc Vaka mogłaby skorzystać z telefonu w domu tej dziewczynki? Dojście tam zajęłoby tylko kilka minut i tata nie odjechałby daleko, gdyby się pojawił akurat pod jej nieobecność. Zebrała się na odwagę.

      – A może mogłabym zadzwonić od ciebie? – zapytała.

      Wystraszona mina, którą dziewczynka zareagowała na tę prośbę, wprawiła Vakę w zakłopotanie.

      – Ode mnie? – Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Wpatrzona we własne rękawiczki ściskała okaleczoną dłoń. – Nie mogłybyśmy zaczekać tutaj? Twój tata na pewno niedługo przyjedzie.

      – No tak. – Vaka znów poprawiła tornister. Wydawał jej się coraz cięższy, jakby dociążany przez każdą kolejną minutę oczekiwania. – Ale jeśli pozwolisz mi od siebie zadzwonić, to potem możemy pojechać i pobawić się u mnie. – Vaka przypuszczała, że dziewczynka będzie wdzięczna za tę propozycję, skoro mieszkała w jednym z tych okropnych domów. Może dlatego tak źle przyjęła prośbę o skorzystanie z telefonu. Może nie chciała, żeby ktoś oglądał jej pokój.

      Dziewczynka wyraźnie się wahała.

      – Dobra. Ale będziesz musiała się pośpieszyć. No i potem pojedziemy do ciebie się pobawić. Aha, i pamiętaj, żeby nie hałasować. Mój tata na pewno śpi.

      Vaka skinęła głową, zadowolona z takiego obrotu sprawy i z tego, że się zaprzyjaźni z kimś z nowej klasy. Oczywiście wolałaby poznać inne dziewczynki, zwłaszcza te najpopularniejsze, ale one wszystkie potraktowały ją chłodno, najwyraźniej nie potrzebując kolejnych znajomych. Może ta dziewczynka się okaże fajna mimo brakujących palców. Przynajmniej nie jest skąpa.

      Gdy jednak ruszyły się z miejsca, Vakę opadły wątpliwości. Przypomniała sobie, jak wyglądają te zaniedbane domy, i poczuła, że nie chce wchodzić do żadnego z nich. Lepiej byłoby czekać na tych zimnych schodach. Było jednak za późno. Opuściły już teren szkolny i zbliżały się do osiedla, idąc teraz w słońcu.

      Ale Vaka wcale nie czuła słonecznego ciepła. Z każdym krokiem robiło jej się zimniej.

      Na próżno szukała jakiegoś pretekstu, żeby zawrócić, nie raniąc uczuć tej dziewczynki. Jej nowa koleżanka milczała, zapewne także świadoma, że każdy krok przybliża je do celu. Nie zamieniły ani słowa, dopóki nie stanęły na popękanym chodniku przed jednym z budynków. Vaka przebiegła wzrokiem fasadę domu, starając się nie poruszać przy tym głową, żeby jej towarzyszka się nie zorientowała. Zdaje się, że był to najbardziej zaniedbany dom na całej ulicy.

      Miał dwie kondygnacje i dach pokryty blachą falistą, która od lat nie widziała pędzla. Ogród był tak samo zaniedbany jak te, które Vaka oglądała przed południem. Między mleczami, zielskiem i skarłowaciałymi krzewami leżał dziecięcy rowerek trójkołowy, odrapany jak sam dom. Niemal wszystkie okna od frontu miały popękane szyby i od dawna nikt nie wpadł na pomysł, żeby powiesić w nich lepsze zasłony. Na dodatek jeszcze drzwi wejściowe krzywo wisiały na zawiasach. To nie było dobre miejsce.

      Vaka przeczesywała myśli, próbując znaleźć jakikolwiek powód, by zawrócić. Za późno. Dziewczynka spojrzała na nią smutno.

      – To mój dom – oznajmiła. – Chodź, tylko nie hałasuj, i się pośpiesz. Potem pojedziemy do ciebie, żeby się razem pobawić, prawda? – Jej bezbarwne oczy rozbłysnęły niecierpliwym oczekiwaniem i Vaka nie miała wyjścia. Musiała przytaknąć.

      Z ciężkim sercem ruszyła za dziewczynką, mając wrażenie, jakby ktoś wypełnił jej tornister kamieniami. Każdy krok był męczarnią. Miała takie poczucie jak zawsze, gdy robiła coś, czego nie powinna robić. Jak wtedy, gdy rodzice organizowali przyjęcie i próbowała przenieść za dużo talerzy naraz. Podniosła je i od razu wiedziała, że stos jest dla niej za ciężki, ale mimo to go wzięła. Zaraz potem talerze roztrzaskały się co do jednego. Teraz czuła to samo.

      Dziewczynka przystanęła, kładąc dłoń na klamce.

      – Chodź. Pamiętaj, żeby się śpieszyć. – Zniżyła głos niemal do szeptu, jakby w środku czyhał jakiś potwór, który nie mógł się dowiedzieć o ich istnieniu.

      Vaka skinęła głową z niepokojem i weszła na ostatni schodek przed drzwiami. Chwilę potem znalazła się w środku. Przywitały ją smród dymu papierosowego i kwaśny zapach, który natychmiast sprawił, że zmarszczyła nos. Dziewczynka zamknęła za nimi drzwi i ciemność jeszcze zgęstniała. Może i dobrze. Ukryła panujący w domu bałagan i pełną obrzydzenia minę, która zagościła na twarzy Vaki.

      – Telefon jest na górze. Chodź – szepnęła dziewczynka ledwo dosłyszalnie. Vaka szybko przyzwyczaiła oczy do mroku i zauważyła, że dziewczynka ciągle się rozgląda na boki, po czym przywołuje ją zniecierpliwiona brakiem reakcji. Ona zdążyła już zdjąć skafander i rękawiczkę, tylko jedną.

      Vaka oderwała wzrok od jednopalcowej rękawiczki ukrywającej niedoskonałość dłoni i ostrożnie ruszyła w głąb holu. Niemal w tej samej chwili nad ich głowami zaskrzypiały deski podłogowe. Nowo poznana koleżanka spojrzała do góry. Twarz wykrzywiał jej strach.

      Vaka zesztywniała