Yrsa Sigurðardóttir

Porachunki


Скачать книгу

właściciela domu stojącego w oknie na górze. Mężczyzna miał na imię Benedikt i niezbyt chętnie ich u siebie przyjął, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Wydawało się nieprawdopodobne, by miał coś wspólnego z przesłaną policji wiadomością: tak autentyczne zaskoczenie trudno byłoby zagrać. Wyglądał na kogoś, kto niedawno przeszedł na emeryturę, a wcześniej był jednym z tych dupków, którzy są przyzwyczajeni do wydawania poleceń. Typ, któremu trudno zaakceptować, że tamte dni minęły.

      Huldar pomachał do niego i znów się uśmiechnął. Odpowiedzią były zmarszczone brwi i gest, który prawdopodobnie oznaczał, że ma nie zbliżać się do jacuzzi. Chyba sobie nie myślał, że Huldar zamierza wskoczyć do gorącej wody. Raczej chodziło mu o to, co się stanie z zatrzaskami, jeśli ktoś zacznie przy nich majdrować. Huldar, który nie planował ich dotykać, skinął mu głową uspokajająco.

      Za małymi drewnianymi drzwiczkami były tylko pompa i kilka rur. Huldar wetknął głowę do środka, aby się upewnić, że za plątaniną rur nic nie ma, uderzając się przy tym w drewnianą obudowę, która skrzypnęła przeciągle na znak protestu. To była strata czasu. Równie dobrze mogliby szukać wiatru w polu. Gdyby dorwał autora tego listu, musiałby się powstrzymywać, żeby nie nabić mu guza takiego jak ten, który właśnie się tworzył na jego głowie. Jeden cios niewiele by zmienił. I tak miał już zszarganą reputację.

      Huldar zamknął drzwiczki i się wyprostował. Potarł obolałe miejsce na głowie, przebiegając wzrokiem spowity w półmrok teren za budynkiem. Przeczesali go starannie, staranniej nawet niż ogródek przed domem. Miał nadzieję, że Erla nie wpadnie na pomysł, żeby zacząć przeszukiwanie po raz trzeci. Starszy pan wciąż stał przy oknie, w regularnych odstępach pokrzykując, żeby uważali na kwiaty, co o tej porze roku zakrawało na żart. Widać było tylko suche, nagie badyle.

      Huldar odgarnął włosy z czoła. Wiatr odpowiedział natychmiast, zsuwając je tam z powrotem. Strata czasu, jak wszystko inne, co robili w tym ogrodzie. Gdzie powinien zajrzeć teraz? Przeszedł się po terenie, szukając możliwych kryjówek. Erla i Gudlaugur też chodzili bez celu tam i z powrotem. Chłopak wciąż trzymał w ręku ten sam kij. Huldar wrócił do jacuzzi i przysiadł na pokrywie, napawając się ciepłem pary, która wydobywała się przez szczeliny na obwodzie.

      Czyli nie ma tu nic, co by ich zainteresowało.

      List okazał się ponurym dowcipem – chyba że ktoś zdążył przed nimi i usunął to, co mieli znaleźć. Może jacyś rodzice znaleźli narkotyki w pokoju swojego nastoletniego dziecka i chcieli je przekazać policji, nie narażając swojej pociechy na kłopoty, ale nastolatek poszedł za nimi i odzyskał towar, który zostawili? Nie, za bardzo naciągane. Prościej dla rodziców byłoby spuścić narkotyk w toalecie, niż robić całe to zamieszanie.

      Nagle wiatr ucichł, a gorąca para wspięła się po jego ciele, dotykając twarzy. Niosła ze sobą delikatną woń, którą rozpoznał natychmiast. To był metaliczny zapach krwi.

      Skoczył na równe nogi i zaczął odbezpieczać zatrzaski przy pokrywie. Towarzyszyło mu gwałtowne walenie w szybę okna na piętrze.

      Dopiero po chwili dotarło do niego, co się unosi na powierzchni gorącej wody. Gdy jednak w końcu umysł przetworzył tę informację, Huldar odruchowo się cofnął, prawie puszczając ciężką pokrywę. Wiatr wykorzystał tę okazję i odepchnął ją do tyłu tak gwałtownie, że puściły zawiasy. Pokrywa zaczęła z piskiem skrobać o podest, zawieszona tylko na jednym zaczepie. Gdy Huldar zerknął do góry, żeby sprawdzić reakcję właściciela, na twarzy starszego mężczyzny dostrzegł nie wściekłość, lecz niedowierzanie.

      Niedowierzanie pomieszane z przerażeniem.

      Huldar szybko złapał pokrywę, z trudem ją podźwignął i umieścił na zaczepach. Krzyknął na Erlę i Gudlaugura, żeby mu pomogli. Zerwał się kolejny podmuch wiatru. Mięśnie ramion zabolały go tak, jakby ktoś je podpalił. Ale nie mógł oderwać wzroku od zawartości ogrodowego jacuzzi. W głębi serca poczuł tęsknotę za banalną sprawą listów z kapsuły czasu.

      Na powierzchni pociętej czerwonymi smugami wody unosiły się dwie ludzkie ręce.

      Rozdział 2

      W Izbie Dziecka od kilku dni właściwie nic się nie działo, a ten poranek nie był wyjątkiem. Freyja dotarła do pracy jako ostatnia i od tamtej pory drzwi wejściowe ani razu się nie otworzyły, telefon w recepcji zaś uparcie milczał. Zupełnie jakby z powodu ostrej zimy nikt w całym kraju nie miał siły krzywdzić dzieci. Ona sama też ledwo żyła z powodu niekończącego się cyklu burz i odwilży, ale była gotowa wybaczyć pogodzie, jeśli naprawdę miała taki skutek. W swoim życiu widziała zbyt wiele skrzywdzonych dzieci i wysłuchała zbyt wielu ponurych opisów maltretowania, żeby się nie cieszyć. Zaprosiłaby na Islandię wszystkie burze świata, gdyby taki miały skutek uboczny.

      Podmuch wiatru uderzył w okno, jakby natychmiast przyjmując zaproszenie. Freyja westchnęła. Nie cieszyła się na myśl o nieuniknionym skrobaniu szyb w samochodzie przed powrotem do domu i pomodliła się w duchu, żeby choć tym razem zadziałało ogrzewanie przedniej szyby w jej rozklekotanym aucie. Na myśl o tym aż przeszedł ją zimny dreszcz. Żeby się rozgrzać, przypomniała sobie, że zima ma swoje dobre strony. Dopóki pogoda się nie poprawi, ona będzie przynajmniej miała spokój z nagabywaniem przez znajomych, którzy próbowali wciągnąć ją na każde chyba wzgórze w promieniu dziesięciu godzin marszu od Reykjavíku.

      – Freyja, na twoim miejscu pochowałabym wszystkie kruche przedmioty. Wygląda na to, że będziesz miała gościa. – Elsa, nowa dyrektorka Izby Dziecka, stanęła w drzwiach maleńkiego pokoju, który przydzielono Freyi po degradacji. Miała mniej więcej pięćdziesiąt lat i była szefową działu w Urzędzie do spraw Nieletnich, zanim zaproponowano jej stanowisko, które Freyja straciła po tamtej aferze. Uznano, że osoba, która strzeliła do człowieka, nie powinna stać na czele takiej instytucji. Mimo że zrobiła to w obronie własnej. Jej szefowie obawiali się reakcji mediów. Uznali, że pojawią się wątpliwości co do roli Freyi w całej sprawie, zwłaszcza że jej brat Baldur siedział w więzieniu. Na szczęście ich najgorsze obawy się nie spełniły, ale ona zdążyła już stracić pracę, którą kochała.

      – Co takiego? Nie rozumiem. – Odrętwienie natychmiast ustąpiło miejsca zaskoczeniu, to jednak nie trwało długo. Po chwili znów apatycznie wpatrywała się w monitor komputera na swoim biurku, rozmyślając nad swoim losem. Czy tak miało teraz wyglądać jej życie? Czy jej przeznaczeniem było skończyć jako zbędny mały trybik w machinie państwowych usług społecznych? A może nawet nie trybik, tylko ząbek na tymże? Jej podły nastrój nie miał nic wspólnego z nową szefową. Elsa była w porządku i doskonale pasowała do funkcji dyrektorki. Nie, chodziło po prostu o to, że kariera zawodowa Freyi, obecnie przebiegająca na znacznie niższym poziomie, niżby sobie tego życzyła, popadła w stagnację. Echo strzału, który wtedy oddała, miało się nieść po Izbie Dziecka jeszcze przez długie lata. Ostatnio nawet zastanawiała się, czy nie wrócić na uniwersytet i nie zacząć jakiegoś zupełnie nowego kierunku, choć nie miała pojęcia, co mogłoby to być. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie samej jako geologa albo księgowej. Wrodzony talent pozwalał jej badać umysły dzieci i młodzieży, nie analizować skały czy arkusze kalkulacyjne.

      – Właśnie zaparkował przed budynkiem. Twój kolega, ten pechowy gliniarz.

      – Huldar? – Freyja odruchowo zrobiła zdziwioną minę. – On nie jest moim kolegą. Wręcz przeciwnie. Na pewno przyjechał do kogoś innego.

      Elsa cmoknęła.

      – Wątpię. – Uniosła kościstą rękę, wskazując na okno. – To on, prawda? – Elsa mogła ważyć góra pięćdziesiąt kilo. Nie miała ani grama zbędnego ciała, które maskowałoby emocje, przez co jej mimika wydawała się